materialy/inne/760.jpg

„Nowe Książki”

Książka cenionego reżysera, aktora, pedagoga. Już to wyliczenie funkcji jednego człowieka
teatru jest zapewne wystarczającą zachętą do lektury. A po przeczytaniu ostatniej strony nie doznaje się zawodu. Zaś w trakcie czytania nie jest trudno zapomnieć, że autorem jest praktyk, a nie naukowiec-teoretyk o dużych zdolnościach popularyzatorskich. Ta małego formatu książka zawiera bardzo dużo informacji. Wystarczy zajrzeć do bibliografii. Ile w niej ważnych nie tylko dla teatru tytułów. A są one wykorzystywane przez Hübnera nie w charakterze odnośnikowej ornamentyki, ale jako merytorycznie obecna i ważna część książki. W „Sztuce reżyserii" wyodrębnić można trzy części. Pierwsza dotyczy rozróżnień pojęciowych. Co to jest reżyseria, kto jest reżyserem, jaka jest różnica między reżyserią o inscenizacją. Brak tu powszechnie uznawanych ustaleń, co jest w humanistyce stanem notorycznym, który przynosi zarówno korzyści, jak i straty. Owe poszukiwania terminologiczne nie są tylko zabawami bibliotecznymi, łączą się z odpowiedzią na niebłahe przecież pytanie: czym jest teatr dzisiaj i gdzie są jego granice; W drugiej części Hübner, zajmuje się historią reżyserii — dziejami jej sukcesów i często różnych wątpliwości. Przytoczmy w związku z tym, za autorem, fragment z książki Carcopino: „Rozcinali bezlitośnie przekazane przez tradycję rękopisy sztuk corocznie wystawianych i skracali dialog...". Oczywiście robili to kierownicy zespołów teatralnych, ale kiedy? W starożytnym
Rzymie, w okresie rozkwitu cesarstwa. Ustroje się zmieniają, ale praktyki reżyserskie
zostają. To coś stałego w naszej będącej od wieków w biegu kulturze. Część trzecią i najobszerniejszą książki stanowi opis współczesnej sytuacji reżysera. Gdy czyta sztukę, ustala
obsadę, prowadzi próbę, gdy jest członkiem publiczności teatralnej. Również, gdy pragnie zrobić film lub widowisko telewizyjne. Ciekawa to praca i interesujące doświadczenia.
A zatem czy reżyserii można się nauczyć? To jest tytuł ostatniego (nie licząc bibliografii) rozdziału prezentowanej publikacji, A w nim odpowiedź na powyższe pytanie: nauczyć się nie można, ale można pomóc... Książka Hübnera może być do tego wstępnym, ale użytecznym, narzędziem lub po prostu pouczającą lekturą, gdyż jest interesująca, pisana przejrzystym językiem oraz pełna kompetentnych informacji.

P.K.
„Nowe Książki” nr 2, luty 1983

plecy

Zygmunt Hübner, reżyser i wieloletni dyrektor, wydał książkę o problemach swojego fachu. Znakomity felietonista i publicysta, który dowiódł był też, że sprawnie i mądrze potrafi poprowadzić wycieczkę w dziedziny historii teatru („Wojciech Bogusławski"), zaczął
ostro, z ironią właściwą swoim pisarskim potyczkom. „Sztuka reżyserii" na pierwszych stronach zapowiada, że zajmie się przede wszystkim rzeczywistością sceniczną, owszem, ale nie pozwoli na to, by umknęły nam z pola widzenia fałsze rzeczywistości. Wejście w temat było jadowite i celne, zakreślało szerokie pole grawitacyjne teatru, obiecywało, że autor nie pominie okazji, by przedstawić własną wizję więzi wytwarzających się między teatrem
a życiem, nie tylko powszednim. „Manifestacje państwowe i antypaństwowe na równi wymagają reżyserii. (...) Rozwój środków przekazu nie pomniejszył bynajmniej znaczenia zgromadzeń publicznych. Każdy działacz polityczny dobrze wie. że przemówienie przed kamerą telewizyjną, chociaż dociera do milionów, nie zastąpi przemówienia na wiecu,
skierowanego, w najlepszym razie, do kilku tysięcy. Tłum rządzi się własnymi prawami, nie jest tylko sumą jednostek. Łatwiej nim manipulować. Sprawny reżyser uroczystości masowych, który zna psychologię tłumu, potrafi za pomocą elementów widowiskowych wywołać zbiorową aprobatę, podziw, stworzyć poczucie wspólnoty i w ten sposób wyzwolić potężną energię, uśpioną w zbiorowisku ludzkim. (...) Nie lekceważmy reżyserii uroczystości masowych! Jest to dyscyplina wymagająca nie tylko szczególnych umiejętności, ale i talentu, a życie społeczne nie może się bez niej obejść. Niezależnie od ustroju i szerokości geograficznej".
Ale tym razem polemiczne i eseistyczne skłonności autora zostały szybko ograniczone i poskromione. Pojawiają się jeszcze czasem na dalszych kartach książki, jest to jednak typowe przemytnictwo pisarskie. Całość została bowiem podporządkowana prawom serii
wydawniczej, której hasło brzmi: Panorama sztuki. I Hübner uległ terrorowi wydawcy, wystąpił nie jako pisarz lecz jako wykładowca. Co jest tym zabawniejsze, że od razu na początku stwierdził: reżyserii nie można nauczyć, pozbądźcie się wszelkiej nadziei, że ta
dziesięcioarkuszowa książeczka da wam klucz do zawodu. Istotnie, do zawodów
twórczych nie ma uniwersalnych kluczy. Dla przyszłego reżysera ważniejsza jest wiedza o kulturze i swoboda rozbudzonej wyobraźni, a zarazem rygor i dyscyplina myślenia, niż szczegółowe wiadomości o tym jak postępuje reżysersko sam Hübner, albo jego wielcy poprzednicy, albo jego nie mniejsi współcześni, choćby byli w tym fachu amatorami, jak np. Samuel Beckett, który od czasu do czasu reżyseruje własne sztuki.
Ale wydawca zaplanował sobie serię wydawniczą, chce wystąpić okazale, jak
największe firmy światowe, które na rozmaitych targach szczycą się swymi seriami, autor musi więc ulec i napisać pod dyktando. W tym przypadku narzucony rygor o tyle nie był zbyt surowy, że Hübner przez pewien czas, jako dziekan, prowadził wydział reżyserski w warszawskiej szkole teatralnej i w przerwach między nauką zawodu a objaśnianiem zjawisk kultury, musiał swoim studentom coś mówić, książkę można więc potraktować także
jako rodzaj swobodnego wykładu. Który zwykłemu czytelnikowi stworzyć ma złudzenie, że przekroczył pewien próg wtajemniczenia. Tym razem wtajemniczenia w sprawy teatralne. Taka jest zresztą rola wszelkich popularnych broszurek, do których niestety, i tę Panoramę Sztuki wypadnie zliczyć. Znów bowiem zabawne nieporozumienie wydawnicze: podobna seria powinna mieć światowe standardy, dobry papier i druk, dużo świetnych ilustracji,
okazałą oprawę. Ozdoba biblioteki, książka, którą się częściej przegląda niż czyta. Nas, oczywiście na to nie stać. Wydaje się więc w małym formacie, drobniutkim drukiem, z mnóstwem ładnie opisanych ale koszmarnych, szarych nieczytelnych ilustracji.
Ozdobą biblioteki rzecz taka na pewno nie będzie. A co do wartości merytorycznej,
podręcznikowej, wydano to bowiem jak oszczędnościowy skrypt, sam autor nie miał złudzeń. Pisze w ostatnim rozdziale:
„...jest wreszcie trochę podręczników reżyserii, ich adresatem jednak (niezależnie od ambicji autorów)' mogą być co najwyżej animatorzy teatrów amatorskich. Przypominają one swym mentorskim tonem i szlachetną naiwnością poradniki dla gospodyń domowych i majsterkowiczów. Przyświeca im hasło: Zrób to sam. Dla kogoś, kto chce się trudnić
reżyserią zawodowo, albo raczej – poświęcić twórczości reżyserskiej, pożytek z nich żaden, gorzej - ich efekt wyraża się w wartościach ujemnych. Muszą one siłą rzeczy proponować gotowe rozwiązania tam, gdzie liczy się jedynie oryginalność".
Cała polska bieda przegląda się w tym przedsięwzięciu wydawniczym jak w lustrze: ambicje ogromne i właściwie niczym nie usprawiedliwione, a wykonanie takie, na jakie nas stać, czyli wedle stawu grobla. Jak ten facet, który z braku koszuli mankiety i kołnierzyk poprzywiązywał sobie pod żakietem sznureczkami, byle tylko dostać się na europejskie; przyjęcie. O ileż cenniejsze byłyby nieco skromniejsze ambicje wydawnicze, które nie
podcinałyby ambicji i możliwości pisarskich autora.
Dosyć jednak o nonsensach. Hübner nie byłby sobą, gdyby w toku opowiadania
o tym, jak to reżyser „ustawia" albo „inspiruje" aktora, nie poruszył paru spraw, nad którymi rzeczywiście warto się zastanowić. „Czy więc żądanie od młodego reżysera dojrzałości
jest przesądem?"
„Nie - odpowiada autor - tylko raz jeszcze możemy się przekonać, jak wątpliwe
są wszelkie reguły, gdy wkraczamy na grunt sztuki. Nawet te, które dyktuje logika i doświadczenie".
Pytanie jest istotne, odpowiedź należy do konwencji Panoramy, czyli nie mówi nic. Przypomina mi się rozmowa na tarasie kawiarni. Adam Ważyk napisał był właśnie, jakich to poetów, prozaików, filozofów francuskich znał w okresie swojej matury. Ktoś się zachwycił,
że dawniej młodzież jednak dużo czytała, kształciła się samodzielnie. Siedzący przy stoliku Artur Sandauer ostudził zapał: oczywiście, on był opóźniony, on to wszystko powinien
mieć przeczytane, gdy miał dwanaście lat. Chodziło, zdaje się, o symbolistów, nadrealistów, Prousta i Bergsona.
Peter Brook - pisze Hübner – zaczął reżyserować mając dwadzieścia lat
i od razu okazał się zjawiskiem wybitnym. U nas dwudziestopięcioletni i trzydziestoletni reżyser uważany jest wciąż za człowieka młodego, przed którym długa droga do kariery i do... samokształcenia. Wybitnym wirtuozom przypomina się, że już jako dzieci doskonale
panowali nad swym instrumentem i poddawani byli stosownym ćwiczeniom. Dlaczego w pozostałych zawodach artystycznych czy literackich proces miałby przebiegać inaczej? Kto
nauczywszy się czytać nie przeczytał od razu całego Szekspira, a bodaj Schillera (Fryderyka), ten nie powinien marzyć nie tylko o reżyserowaniu ale nawet o studiach reżyserskich.
We wspomnieniach o Meyerholdzie zanotowano scenę, która mogłaby stanowić
prawdziwą szkolą reżyserii i która mówi najdobitniej, czym jest, jak się kształtuje w artyście wewnętrznie, sztuka reżyserii.
„Pewnego razu szliśmy razem ulicą. Szliśmy wolno. Mijali nas przechodnie
zmierzający w różne strony. Nagle pojawił się jakiś znajomy, któremu Meyerhold
uprzejmie się ukłonił. Gdy ów znajomy był już o jakieś trzy-cztery kroki za nami, Meyerhold zatrzymał się, odwrócił i długo patrzył w ślad za odchodzącym. A potem znów ruszyliśmy w
dalszą drogę. Po chwili milczenia Meyerhold przemówił: - Wie pan, Sadowski, że o charakterze człowieka najlepiej sądzić po jego plecach. Oczy mogą kłamać, ale plecy nigdy. To najbardziej szczera część ludzkiego ciała. Nigdy nie oglądamy swych pleców, nie są przez
nas kontrolowane. Plecy są bardzo wymowne".
Czyżby tajemnica sztuki reżyserskiej była tak nieskomplikowana, a tak trudna
zarazem? Zygmunt Hübner, jak przystało na serię Panorama Sztuki, daje raczej techniczne wskazówki.
„Są aktorzy, którzy potrzebują uwielbienia, którzy chcą być przez reżysera
kochani — dopiero w tej atmosferze rozkwitają i potrafią dać z siebie wszystko.
Nie należy im skąpić miłości. To uwielbienie reżysera nie może, nie powinno
być równoznaczne z brakiem krytycyzmu, mówiąc cynicznie, nie musi być nawet
do końca szczere. Musi być jednak przekonywające. Reżyser powinien wykazać
w tym względzie nie mniejsze umiejętności aktorskie od swych aktorów.
Na ogół to się opłaca".
Szczęść Boże.

Zygmunt Greń
„Życie Literackie nr 1586, 15 sierpnia 1982

GAWĘDA O REŻYSERZE

Zygmunt Hübner nie tylko prowadzi teatr, nie tylko reżyseruje, ale i pisze. Obok Axera, Braun – a niegdyś Kreczmara - jest jednym z niewielu reżyserów – poprzez słowo pisane – dzielących się z publicznością swoimi poglądami. Rzecz jasna, felietony Hübnera drukowane w „Dialogu” znają nieliczni, miesięcznik nie ma charakteru pisma popularnego. Publiczność zna tedy Hübnera jako aktora, słyszała o jego głośnej inscenizacji „Ulissesa”, o przewrotnej „Zemście”, o Hübnerowym dyrektorowaniu w warszawskim Teatrze Powszechnym. Co nieco również widziała (piszę tak, bo jednak prawdą jest że więcej ludzi „zna" przedstawienia ze słyszenia, niż z bezpośredniego kontaktu). I oto objawia się Hübner jako popularyzator Co popularyzuje? Oczywiście, wiedzę o teatrze: w serii „Panorama sztuki", redagowanej w Wydawnictwach Artystycznych i Filmowych ukazała się jego „Sztuka reżyserii".
Seria ma charakter popularny, skierowana jest więc nie tyle do profesjonalistów, co do miłośników. A jednak książeczkę Hübnera kupowali – i to na wyprzódki - ludzie zawodowo
związani z teatrem: reżyserzy, krytycy, aktorzy. Dziwiło mnie to nieco, ale uległem emocjom
wyzwalanym przez zbiorowość - i wydałem dziewięćdziesiąt złotych. Zajrzawszy między okładki, utonąwszy w lekturze, przestałem się dziwić. Owszem, w rozdziale „Rzut oka wstecz" autor kreśli zwięzły zarys historii reżyserowania - a tym samym i dziejów teatru - czyni to jednak z wdziękiem, nasyca tekst osobistymi refleksjami, wykład nieomal staje się gawędą. Ta część książki - ze względu na temat rozważań - przypomina takie kompendia, jak „Dzieje teatru" Nicolla, czy „Historie teatru" Margot Berthold. Ale jednocześnie jakże się od nich różni. Nie tylko szerokością ujęcia - co oczywiste (jakże kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu stronom konkurować z kilkuset stronicowym podręcznikiem!), ale przede wszystkim metodą wykładu. O nasyceniu toku rozważań osobistymi refleksjami — wspominałem już. Hübner przytacza wiele szczegółowych informacji, które w innych książkach umykają uwadze, przytacza je tak, że stają w centrum zainteresowania. I nie ma to nic wspólnego z przesuwaniem akcentów i ze zmienianiem proporcji. Postępuje raczej jak paleontolog, który znalazłszy jakiś szczątek kostny, potrafi przed oczyma naszej wyobraźni wyczarować całe zwierzę — i na dodatek przekonywająco dowodzić, że tak ono wyglądało naprawdę. Natomiast w rozdziałach: „Reżyser ustala obsadę", „Reżyser prowadzi próby”, „Reżyser zasiada na widowni", „Czy reżyserii można się nauczyć?" - książka Hübnera staje
się jeszcze bardziej osobistą. To sprawia, że encyklopedyczna mnogość szczegółów nie przytłacza. Przeciwnie, każdy z nich nabiera swoistego blasku, wyraźnie odcina się od innych - znaczy. Tok wykładu roi się od anegdot, od paradoksów, zgrabnie wyjętych z pism teoretyków, z pamiętników aktorów, reżyserów, którzy zbudowali podwaliny współczesnej sztuki teatru.
„Jeden z profesorów na Wydziale Reżyserii – opowiada Hübner — rozpoczął swe wyklady od stwierdzenia, że aby sztukę wyreżyserować, trzeba ją wpierw przeczytać. Wzbudziło to złośliwe komentarze studentów. Myślę dziś, że nie był to profesorski lapsus, a głęboka prawda, do której dochodzi się czasem po latach doświadczeń." Tak zaczyna się rozdział „Reżyser czyta sztukę". Chociażby na tym przykładzie widać, jak czytelnik wprowadzany bywa in medias res.
I tak niemal na każdym kroku: niby banał, a ,w istocie głęboka mądrość. Niby tylko gra słów, a tak naprawdę — stwierdzenie odsłaniające nowy sposób widzenia sztuki teatru. Zrazu myśl Johna Deweya: „Politycy i generałowie; którym się powiodło i wyrośli na mężów stanu, jak Cezar lub Napołeon, mają w sobie coś z reżyserów wielkich widowisk", zatem zrazu ta myśl, umieszczona na stronie z kilku jeszcze innymi mottami, zdaje się być bibelotem przypiętym do książki. Ale potem okazuje się, że to wcale dobre wprowadzenie w problem: Hübner bowiem, mówiąc o teatrze, nie ogranicza się do widowisk prezentowanych w teatralnych budynkach. Wychodząc od obrzędowości teatru, śledzi jego ewolucję. Widowisko teatralne wyemancypowało się, stało się dziełem samoistnym. Ale przecież nie znikła z życia społecznego jego pierwotna funkcja: obecna jest nie tylko w happeningach, ale i w procesjach, w demonstracjach politycznych, w wielkich imprezach sportowych. Na te przejawy życia społecznego patrzy Hübner jak na para-teatr. Zastanawia się, jaką rolę pełni w nich reżyseria. Jak można wpływać na zachowanie tłumów. Ile reżyser ma z polityka (czy chociażby działacza społecznego; patrz rozdział — „Reżyser zasiada na widowni"), a ile z kolei polityk musi mieć z reżysera, jaką musi mieć znajomość oddziaływania symboli na samoświadomość społeczną, aby nie obrócić społeczeństwa przeciw sobie. Te uwagi są niby marginalne, ale przecież osadzają teatr, jego funkcjonowanie w nieco szerszym tle. Uświadamiają społeczne uwarunkowania sztuki teatru.
Cała zaś opowieść Hübnera zaczyna się od „Kłopotów z definicją" (to tytuł pierwszego rozdziału książki). Zastanawia się autor, czym jest reżyseria, czym inscenizacja, jak te dwa terminy funkcjonują w różnych tradycjach teatralnych. I proszę: do jak intrygujących konstatacji można dojść, wychodząc od prostego pytania o znaczenie wyrazów!
I jeszcze jedno: jako ciułacz mądrych książeczek mam niezmierny żal do producentów - wszak wykład Hübnera (tak inteligentnie przy tym zilustrowany) - powinien służyć także do powtórek. A nie wiem, czy posłuży - książka się rozlatuje po pierwszym czytaniu!

M.J.
„Opole” nr 4, sierpień 1982