Teatr Telewizji

premiera 15 października 1979

reżyseria - Krzysztof Kieślowski

realizacja TV - Alicja Ślężańska

scenografia - Andrzej Przybył

muzyka - Zygmunt Konieczny

obsada:

Bohater - Gustaw Holoubek

Gość I - Mieczysław Hryniewicz

Gość II - Piotr Cieślak

Matka - Łucja Żarnecka

Ojciec - Mariusz Benoit

Sekretarka - Anna Chodakowska

Olga - Lidia Korsakówna

Wujek - Jan Ciecierski

Pan - Henryk Bista

Gruby - Jan Prochyra

Pani I - Ludmiła Terlecka

Pani II - Jadwiga Sulińska

Kelner - Ryszard Pietruski

Przyjaciel z dzieciństwa - Jan Kochanowski

Tłusta kobieta - Izabela Olszewska

Dziewczyna - Joanna Żółkowska

Chłop - Jerzy Trela

Nauczyciel - Zygmunt Hübner

Dziennikarz - Janusz Gajos


WARSZAWA. NAJLEPSZE SPEKTAKLE TEATRU TV W LUNIE (bet)

W poniedziałek w Lunie pokaz "Kartoteki" Tadeusza Różewicza w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego zainauguruje cykl comiesięcznych spotkań z najlepszymi teatrami TV.
Raz w miesiącu, zawsze w poniedziałek, wstęp wolny. Przed każdym z pokazów słowo wstępne wygłosi krytyk teatralny Janusz Majcherek [na zdjęciu]. On też odpowiada za wybór tytułów. - Założenie pierwszego cyklu pokazów jest proste: skoro teatr ma zagościć w kinie, to dlaczego nie zacząć od spektakli, które zrealizowali znakomici reżyserzy filmowi? Na początek wybrałem "Kartotekę" Różewicza w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego, a w dalszej kolejności pojawią się tacy twórcy kina jak: Agnieszka Holland ("Proces" Kafki), Kazimierz Kutz ("Kartoteka rozrzucona" Różewicza), Andrzej Wajda ("Zbrodnia i kara" Dostojewskiego) - zapowiada Janusz Majcherek. I dodaje, że jeśli pomysł się przyjmie, to z czasem zaproponuje cykle, w których akcent będzie położony na aktorów (np. portret wybranego aktorka, aktorki) i na repertuar (np. różne ujęcia jednego autora). - Jest to, oczywiście, kwestia umowna, ponieważ z natury rzeczy każde wybitne przedstawienie Teatru TV stanowi efekt spotkania autora, reżysera i aktora, np. w wypadku "Kartoteki" są to: Różewicz, Kieślowski i Holoubek, chodzi jedynie o tematyzację pokazów z przyjętego punktu widzenia - mówi Janusz Majcherek.

Pokazy spektakli Teatru TV wymyśliła szefowa Luny Beata Bierońska. - Kino Luna ma rozszerzyć swoją działalność i stać się centrum artystycznym. Jednak dopóki nie będzie modernizacji Teatr TV jest jedyną możliwością pokazania teatru w Lunie - podkreśla. I cieszy się, że te spotkania z teatrem w kinie już ciepło przyjęli widzowie, którzy licznie stawiają się po odbiór wejściówek na dzisiejszy spektakl.

- W moim przekonaniu Teatr TV był przez długie lata fenomenem zupełnie wyjątkowym, tyleż ze względu na klasę artystyczną przedstawień, co i rolę społeczną i kulturotwórczą. W gruncie rzeczy stanowił szczególny model masowego odbioru kultury wysokiej. Tego fenomenu nie da się ani przywrócić, ani powtórzyć, ale można przypomnieć najwybitniejsze jego przejawy - dodaje Janusz Majcherek.

Bezpłatne wejściówki na spektakl do odebrania w kasie kina. W "teatralny poniedziałek" w Lunie pokazywany będzie miniprzegląd filmów reżysera prezentowanego spektaklu. Dziś "Blizna", "Bez końca" i "Amator" Krzysztofa Kieślowskiego (bilety - 5 zł). Pokaz "Kartoteki" rozpocznie się o godz. 19. Szczegóły: www.luna.pl.

WARSZAWA. TELEWIZYJNY TEATR W LUNIE (Anna Brzezińska)

Niedawno Teatr Telewizji obchodził 55-lecie. Poza długą tradycją może pochwalić się opasłymi archiwami. Dostęp do nich ułatwią "Teatralne poniedziałki" w Lunie.
"Teatralne poniedziałki" to nowy program cyklicznych spotkań w śródmiejskim kinie, od jesieni działającym pod nazwą Centrum Artystyczne Luna. Pierwsze spotkanie prezentujące najważniejsze spektakle Teatru TW odbędzie się 26 stycznia. - Pokażemy "Kartotekę" Tadeusza Różewicza w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego - mówi Beata Bierońska, kierownik centrum.

Przedstawienie z 1979 r. otworzy cykl "Reżyserzy filmowi w Teatrze Telewizji". - Raz w miesiącu będziemy przybliżać twórców znanych z dużego ekranu - mówi Bierońska.

Spotkania nie będą ograniczać się tylko do teatru. Pokazy z archiwów TVP uzupełnią przeglądy filmów danego reżysera.

- Podczas inauguracji zaprezentujemy "Amatora" i "Bliznę" - mówi dyrektor. Nie zabraknie też dokumentów. - Postaram się dotrzeć do filmu, który podobnie jak spektakl nie jest pokazywany na dużym ekranie - zapewnia Beata Bierońska.

Program poprowadzi Janusz Majcherek, krytyk teatralny. To on czuwał nad wyborem spektakli. - Na początek proponujemy repertuar z pogranicza filmu i teatru. Niewielu młodych miłośników Kieślowskiego miało okazję zobaczyć jego "Kartotekę", a spektakle są rzadko powtarzane w TV - mówi. W przeciągu ponadpółwiecznej działalności redakcji teatralnej TVP wyprodukowano więcej niż 4 tys. przedstawień.

Nie wszystko da się pokazać, ale dzięki prelekcjom w Lunie można poznać ich tradycje.

- Gdy będę mówił o "Kartotece", wspomnę nie tylko o twórczości Kieślowskiego, lecz także o dziele Różewicza reżyserowanym kilka lat wcześniej dla telewizji przez Konrada Swinarskiego - mówi Majcherek. W programie cyklu znalazły się "Proces" Kafki w reż. Agnieszki Holland, "Kartoteka rozrzucona" Różewicza w reż. Kazimierza Kutza, "Krawiec" Mrożka w reż. Michała Kwiecińskiego i "Zbrodnia i kara" Dostojewskiego Andrzeja Wajdy.

- Jeśli te propozycje spotkają się z zainteresowaniem, to zaprezentujemy też sylwetki aktorów - mówi krytyk. W planach są także spotkania z twórcami.

Wstęp na "Teatralne poniedziałki" jest wolny. Zaproszenia można odbierać w kasie kina (pokazy filmów 5 zł). W lutym w Lunie ruszą scena kabaretowa oraz cykl wystaw.

W TELEWIZJI POKAZALI: "KARTOTEKA" (Roman Pawłowski)

Dzień, w którym w Teatrze TV pojawia się polska sztuka współczesna, powinien być obchodzony jako święto państwowe, wolne od pracy. Taki dzień mieliśmy wczoraj. "Kartoteka" Tadeusza Różewicza to być może jedyny polski dramat, który tak chłonie zmieniającą się wokół rzeczywistość. Każda dekada polskiej historii zostawia w nim swój ślad. W 1960 roku bohater Różewicza czytał gazety i wspominał okupację w łóżku ustawionym pod uliczną latarnią. W pokazanym wczoraj telewizyjnym spektaklu z 1979 roku bohater leży w M-2 na nowym warszawskim blokowisku. W kącie gra radziecki telewizor, w którym lecą filmy przyrodnicze i fragmenty innej "Kartoteki" - w reżyserii Swinarskiego. Ta "Kartoteka" z postarzałym bohaterem, którego nadzwyczajnie gra Gustaw Holoubek, jest podwójnie ważna, reżyserował ją bowiem Krzysztof Kieślowski. Mistrz dokumentu zapisał w swoim spektaklu atmosferę końca lat 70., schyłku epoki gierkowskiej: tę martwą ciszę po oklaskach, które trwały dziesięć lat. Spektakl, chociaż technicznie niedoskonały, mógłby być wzorem, jak pokazać w telewizji współczesny teatr, nie zanudzając widza na śmierć. Kto następny otworzy tę polską kartotekę?

KARTOTEKA (ADO)

Debiut dramaturgiczny Tadeusza Różewicza, zrealizowany przez Krzysztofa Kieślowskiego w 1979 roku, 20 lat po scenicznej premierze. Jest to jedna z dwóch inscenizacji tego dramatu (pierwszą wyreżyserował Konrad Swinarski), które przeszły do historii Teatru Telewizji.
"Kartoteka" jest dramatem często granym na polskich scenach, ale Kieślowski potrafił nadać sztuce nowe znaczenia. Młodszy o pokolenie od autora uaktualnił ją i stworzył inscenizację bliższą własnym odczuciom i doświadczeniom.
Spektakl został zrealizowany przy użyciu filmowych środków wyrazu, mimo że akcja dramatu rozgrywa się właściwie w jednym miejscu. Scena została ulokowana w M-2, w "sypialni" na warszawskim Ursynowie. Starszy niż u Różewicza i bardziej dojrzały Bohater przyjmuje swoich "gości" przy akompaniamencie docierających zza kadru odgłosów osiedlowego żyda. W tradycyjnych inscenizacjach postać Bohatera określał i lokował historycznie Chór, który wprowadzał zjawy z przeszłośd mężczyzny, reprezentanta pokolenia Kolumbów. U Kieślowskiego Chór komentuje sytuacje z... telewizora, w którym pokazywane są fragmenty przedstawienia Swinarskiego.
Nowe odczytanie Różewicza zostało przyjęte z entuzjazmem. "Kieślowski (...) dał spektakl wybitny, nie ustępujący walorami artystycznymi poprzedniej inscenizacji "Kartoteki" w TV, która była dziełem Konrada Swinarskiego, a pod względem wizualnym nawet atrakcyjniejszy, bogatszy od tamtego, a zrealizowany znacznie skromniejszymi środkami".
Gustaw Holoubek stworzył wielką kreację - człowieka przedwcześnie podstarzałego, zmęczonego, złaknionego spokoju i snu.

Z POWIKŁANĄ BIOGRAFIĄ (Temida Stankiewicz-Podhorecka)

30 lat upłynęło od powstania - zaliczanej dziś do klasyki literatury współczesnej "Kartoteki". Dramatu, tak niegdyś bulwersującego formą i prowokującego artystycznie.
Dramatu tak silnie osadzonego w realiach historycznych - wojennych i powojennych - że pokolenie Kolumbów uznało go za wypowiedź swojej generacji. Dziś obserwujemy jak z biegiem lat uniwersalizują się pewne treści tego utworu i jak - zgodnie z upływem czasu - starzeje się jego Bohater. Tak zresztą jak i pokolenie autora "Kartoteki". Bohater z powikłaną biografią, bez konkretnego zajęcia, dokładnie określonego wieku, wieloimienny. Owo posuwanie się w latach Bohatera nie tylko wzbogaca go o nowy obszar doświadczeń, ale pozwala mu też na zachowanie dystansu do przeszłych zdarzeń. I tylko wtedy ma sens każda kolejna inscenizacja kiedy reżyser uwzględni to.
Krzysztof Kieślowski umieścił akcję we współczesnym mieszkaniu wielkiego "mrówkowca" na nowym osiedlu mieszkaniowym. Zamiast łóżka tradycyjnego ustawił tapczan (też łóżko), który jest jednocześnie i łóżkiem, i ulicą, i miejscem przez które przebiega ulica. Wszystkim. Tu krzyżuje się przeszłość i teraźniejszość, tu spotyka się, jawa ze snem, tu Bohater przeżywa swoją przeszłość, tu szuka swego miejsca w teraźniejszości, tu rozmawia z ludźmi, którzy go odwiedzają, lub tylko tędy przechodzą, tu Bohater wygłasza swoje monologi. A właściwie monolog. Nie uporządkowany chronologicznie, rwany, chaotyczny. A jednak układający się w swoistą kartotekę biografii Bohatera, w której są wspomnienia z dzieciństwa, młodość i przeżycia okupacyjne, sprawy zawodowe, różne. To jakby kartoteka rozliczenia z przeszłością i rozrachunku z samym sobą. A ów rozrachunek nie jest pozbawiony autoironii. Znakomicie poprowadzona rola przez Gustawa Holoubka. Interesujący spektakl.
Reżyser Krzysztof Kieślowski poprzez wprowadzenie innej, bardziej filmowej narracji i przez nieco reporterski sposób realizacji spektaklu, oraz przez tzw. dokrętki filmowe odteatralizował go. Nasuwa się właściwie refleksja: co jeszcze jest teatrem telewizyjnym, a co już filmem?
Spektakl wczorajszy zaprezentowany został w ramach cyklu powtórzeniowego. Jego premierowa emisja odbyła się 15 X 1979 r.

TEATR TV "KARTOTEKA"

"Sztuka ta jest realistyczna i współczesna" - napisał w didaskaliach autor i jej inscenizatorzy przyjmowali to za punkt wyjścia swoich poczynań.
Dla Kieślowskiego współczesność to typowe mieszkanie spółdzielcze w bloku, blok na warszawskim Ursynowie, za oknem normalne osiedlowe życie: krzyczą dzieci, ktoś przechodzi przez ulicę, ktoś woła psa. Realizm to postarzony o kilkanaście lat Bohater. Ten pierwszy, z prapremiery zrealizowanej w 1960 roku miał niewiele ponad 30 lat, u Kieślowskiego ma o 12 lat więcej, w ostatniej zaś realizacji z 1990 roku w Teatrze "Studio" w Warszawie ma dobrze po sześćdziesiątce. Starzeje się więc tak samo, jak pokolenie Kolumbów, do którego należy.
Nie trzeb atu chyba opowiadać treści sztuki, skoro od około trzydziestu lat jest włączona do listy lektur szkolnych, warto natomiast zwrócić uwagę na sposób jej realizacji.
Kieślowski był jednym z grupy młodych reżyserów filmowych, która pod koniec lat 70. bardzo wyraźnie zaznaczyła swą obecność w telewizyjnym teatrze (m.in. także: Agnieszka Holland, Feliks Falk, Jerzy Domaradzki). "Kartoteka" została nagrana w całości poza telewizyjnym studiem, jest całkowicie odteatralizowana poprzez rejestrację nie przewidzianych w didaskaliach zdarzeń, posiada też świeży, filmowy język oraz odmienną, nie teatralną narrację, a poczynania leżącego w łóżku Bohatera komentuje z telewizyjnego ekranu Chór Starców będący cytatem z młodszej o 12 lat "Kartoteki" realizowanej przez Swinarskiego.

TEATR TV: "KARTOTEKA"

Sztuki Tadeusza Różewicza mają szczęście do dobrych reżyserów. Pamiętamy jeszcze "Do piachu" w świetnej, ale i kontrowersyjnej inscenizacji Kazimierza Kutza. Teraz będziemy mogli obejrzeć, jak Krzysztof Kieślowski widzi filmowym okiem "Kartotekę" - swoją trzecią teatralną próbę po "Wnykach " i "Dwojgu na huśtawce". Krytycy uznali "Kartotekę" za spektakl wybitny, nie ustępujący poprzedniej inscenizacji autorstwa Konrada Swinarskiego. Krzysztof Kieślowski wyreżyserował "Kartotekę" 12 lat temu. Czekamy na ciąg dalszy jego zmagań na teatralnym planie.

KRZYSZTOF KIEŚLOWSKI I TEATR TV (Z OKAZJI "KARTOTEKI") (D. B.)

Krzysztof Kieślowski zrealizował dla telewizyjnego teatru trzy przedstawienia. O pierwszym może nie należałoby wspominać, bo nikt go nigdy nie zobaczył. Nawet najwybitniejszym zdarzają się przedsięwzięcia nieudane i "Wnyki" od 1972 leżą na archiwalnej półce.
W 1976 Kieślowski wyreżyserował "Dwoje na huśtawce" Williama Gibsona, słynny amerykański dramat psychologiczny. Recenzenci chwalili rolę Mai Komorowskiej i Zbigniewa Zapasiewicza, ale wyrażali zdziwienie, skąd u Kieślowskiego zainteresowanie tego typu dramaturgią. Maria Brzostowiecka pisała w "Ekranie": "Przykład "Dwojga na huśtawce", podobnie jak wiele tego typu manifestacji "małego realizmu", nie pozostawia większych złudzeń na temat dalszych perspektyw i możliwych odkryć na tej drodze. Szkoda zatem, aby całkowicie angażowali się w tym kierunku reżyserzy, po których spodziewamy się znacznie więcej".
To "znacznie więcej" spełniło się trzy lata później, podczas realizacji "Kartoteki" Tadeusza Różewicza, zrealizowanej w sposób oryginalny i nowoczesny. Spektakl zrealizowano w całości poza studiem telewizyjnym. Postarzony znacznie Różewiczowski bohater przyjmował swoich "gości" w ursynowskim M-2. Zza kadru docierały nie wpisane w scenariusz osiedlowego życia, które co jakiś czas kamera używana reportażowo rejestrowała.
Nowe odczytanie Różewicza krytyka przyjęła z entuzjazmem. Pisano: "Kieślowski, który po swoich ostatnich sukcesach filmowych znalazł się w naszej czołówce reżyserskiej, nie zawiódł oczekiwań. Dał spektakl wybitny, nie ustępujący walorami artystycznymi poprzedniej inscenizacji "Kartoteki" w TV, która była dziełem Konrada Swinarskiego, a pod względem wizualnym nawet atrakcyjniejszy, bogatszy od tamtego, zrealizowany znacznie skromniejszymi środkami, jakie mogła wówczas zapewnić reżyserowi telewizja" (Roma na Konieczna).
"Kartoteki" Różewicza nigdy nie widziałem ani na scenie, ani w telewizji, więc oglądając dzisiaj filmową wersję sztuki w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego musiałem wziąć pod uwagę to moje ograniczenie, lecz ów niedostatek w niczym nie umniejszył mego zachwytu artystyczną doskonałością spektaklu, świetnością reżyserskiej realizacji, znakomitym wykonawstwem aktorskim z wielką przede wszystkim rolą Gustawa Holoubka" (Jerzy Andrzejewski).
To było dwanaście lat temu. Może za jakiś czas do telewizyjnych realizacji teatralnych Kieślowskiego dopiszemy następną pozycję?

KARTOTEKA TADEUSZA RÓŻEWICZA (D. B.)

Ten anty-dramat z anty-bohaterem jest swoistym fenomenem literackim. Jako modelowy okaz polskiej współczesnej dramaturgii awangardowej został krótko po prapremierze (1860) włączony do listy lektur szkolnych i tam, pod tym samym hasłem, pozostał do dzisiaj stając się powoli klasyką... Fenomen polega jednak na czym innym. Otóż nie bez powodu pojawia się co jakiś czas głośno formułowane pytanie - ile lat ma Bohater?
Jak wszyscy wiemy bohaterem "Kartoteki" jest po prostu Bohater, człowiek bez nazwiska, o biografii pokolenia doświadczonego najtragiczniej, biografii pokolenia Kolumbów, prezentowanej w sztuce w strzępach, bez chronologii i hierarchii. Bohater nie uczestniczy w żadnej akcji. Leży w łóżku i przeżywa ponownie swoją przeszłość "zmęczony rzeczywistością", "przygnieciony ciężarem życia". Wsłuchuje się w swój nieprzerwany wewnętrzny monolog, którego projekcją są odwiedzające pokój i łóżko Bohatera osoby.
Pierwszy Bohater, ten z prapremiery, miał lat niewiele ponad trzydzieści ostatni (1990, Teatr Studio w Warszawie) dobrze przekroczył sześćdziesiątkę. Oznacza to zupełnie realną ewolucję fikcyjnej (nawet jeśli obarczonej autobiografizmem) postaci literackiej. Bohater starzeje się razem z pokoleniem swojego autora. Przez lata zmienia się, dojrzewa, wzbogaca o nowe doświadczenia, nabiera dystansu do dawnych problemów, inaczej je z czasem systematyzując, inaczej przeżywając. Czy proces starzenia zatrzyma się dając mu nieśmiertelność, czy też odejdzie on wraz z pokoleniem, którego został symbolem?
W archiwum telewizyjnym są dwie "Kartoteki": Konrada Swinarskiego (z Tadeuszem Łomnickim), wyreżyserowana w 1967 roku i o dwanaście lat później Krzysztofa Kieślowskiego (gdzie Bohatera zagrał Gustaw Holoubek). Obie inscenizacje za punkt wyjścia przyjęły to samo zdanie z didaskaliów, ale jakże odmiennie zostały zrealizowane. "Sztuka ta jest realistyczna i współczesna" - napisał autor. Swinarski rozumiał to jako teatralny realizm w scenografii (prawdziwe meble, naczynia, wóda) i współczesność w grze, Kieślowski za współczesność uznał typowe mieszkanie spółdzielcze w bloku, a za realizm postarzonego o dwanaście lat Bohatera. Blok stoi na warszawskim Ursynowie przy ulicy Puszczyka. W pokoju nie ma nic oprócz wielkiego łóżka, krzesła i telewizora. Za oknem toczy się normalne osiedlowe życie. Krzyczą dzieci, ktoś przechodzi przez ulicę, ktoś woła psa. Bohater w pościeli przyjmuje swoich gości. Z niektórymi rozmawia, innych ignoruje. Nie obchodzi go zupełnie komentujący z telewizyjnego ekranu jego brak działań Chór Starców (cytat z "Kartoteki" Swinarskiego). Kieślowski był jednym z grupy młodych reżyserów filmowych, która pod koniec lat siedemdziesiątych bardzo wyraźnie zaznaczyła swą obecność w telewizyjnym teatrze. Agnieszka Holland, Feliks Falk, Jerzy Domaradzki i Janusz Kijowski próbowali zaszczepić inne niż dotychczas metody pracy, przynieśli do telewizji świeży, filmowy język, odmienną narrację i sposoby realizacji. "Kartoteka" została nagrana w całości poza telewizyjnym studiem. Została całkowicie odteatralizowana, pozbawiona umowności przez reporterskie oko kamery rejestrujące przypadkowe zdarzenia nie przewidziane przez autora w didaskaliach.

TYLKO SZTUKA SIĘ NIE DEWALUUJE ((zp))

Telewizja pokazała nam dwie "Kartoteki" Tadeusza Różewicza - w jedną sobotę w reżyserii Konrada Swinarskiego z 1967 r., w tydzień później wyreżyserowaną przez Krzysztofa Kieślowskiego w 1979 r.
Oprócz wielu różnic, które wskażą z pewnością krytycy, chciałbym zwrócić uwagę na pewien drobiazg, jaki może być przeoczony.
Otóż w scenie egzaminu maturalnego nauczyciel zwracał się do Bohatera w 1967 r. - Czy może mi pan pożyczyć sto złotych? W wersji Kieślowskiego to samo pytanie brzmiało: Czy może mi pan pożyczyć pięćset złotych?
Nie wiem, ile pieniędzy będzie musiał pożyczać biedny egzaminator w 1884 r. Jedno jest pewne - tylko sztuka Rozewiem nie zdewaluowała się.

"KARTOTEKA" ODMŁODZONA (Marta Brzostowiecka)

ILEKROĆ PO LATACH POWRACAJĄ GŁOŚNE DZIEŁA AWANGARDY, najbardziej dziwi się im publiczność legendą i mitem tej awangardy karmiona. A przecież to nie dzieła odmieniają się po czasie, a właśnie publiczność, jej gusty, reakcje, wrażliwość, psychozy, maniery i pula doświadczeń. Gustom tym wychodząc naprzeciw - zmieniają też dzieła ich każdorazowi interpretatorzy sceniczni i filmowi. Z "Kartoteką" Tadeusza Różewicza, którą po 20 latach od scenicznej prapremiery przypomniał Teatr TV - zdarzyło się jednak coś szczególnego. Zdumiewające okazało się, jak łatwo odmienić kształt, ton, sens nawet dramatu poetyckiego o tak specyficznej, wyszukanej, skomplikowanej, a zarazem wbrew pozorom zwartej strukturze w scenariusz telewizyjnego kabaretu.
Gdyby "Kartotekę" reżyserował w telewizji inny młody filmowiec, byłabym zapewne skłonna do różnych posądzeń - o przygodną fascynację, próbę pokoleniowej polemiki lub po prostu nieporozumienie. Ale Krzysztof Kieślowski, przynajmniej tyle sugeruje jego dotychczasowy dorobek, reprezentuje szczególne wyczulenie na społeczny autentyzm sztuki, na rzeczywisty ciężar wartości funkcjonujących w kulturze współczesnej. Tego samego odnoszenia można by spodziewać się w jego stosunku do dzieł adaptowanych, a w każdym razie - najlepszej wiary, szczerości, chęci zgłębienia i oddania istoty sztuki, którą bierze na swój reżyserski warsztat. "Kartotekę" jednak z rozmysłem bądź przez przypadek zakłamał, przenosząc na mały ekran ten najbardziej gorzki dramat w literaturze polskiej lat 60. Chcąc uwspółcześnić dramatopisarski debiut Różewicza, zburzył jego wyrazową konsekwencję, jego jednorodność jako określonej estetycznie struktury. Zabiegi w tym kierunku nie wyniknęły tylko z chęci uczytelnienia na użytek ekranu dramatu poetyckiego z istoty swojej obcego realizmowi filmowego obrazu. Chodziło także o zamazanie, stonowanie akcentów, które, sytuując ten tekst w kręgu określonej filozofii, czynią go dziś literackim zabytkiem. A przy skłonności młodych filmowców do myślenia kategoriami publicystyki - zabytkiem wręcz kłopotliwym. Spróbował więc Kieślowski "przypasować" pierwszy dramat Różewicza do historiozoficznej i estetycznej postawy, jaką autor ten objawił, publikując swoją ostatnią sztukę czyli "Do piachu". Technicznie rzecz okazała się niezwykle łatwa, tym bardziej, że "dramat otwarty", pierwszy z tych, które nie mieściły się w starych ramach form dramaturgicznych, stosunkowo nieźle znosi wstawki, dopiski, uzupełnienia. Korzystając z tej szansy Kieślowski wpisał w "Kartotekę" dwie nowe sceny: z Wroną i harcerzem - zjawą, obydwie z pism Różewicza, nie z tego jednak tekstu ani z tego okresu. Ale nie chodzi o chronologię. Obcość tych partii uwidacznia przede wszystkim język służący tu komunikacji między rozmówcami gdy w całym dramacie język jest grą zbitkami słownych stereotypów, ilustrującą niemożność międzyludzkiego porozumienia. O wiele jednak istotniejsza niż dysonanse formalne jest kwestia jak te dopisane epizody, czyli kawałki z gatunku obrachunkowej publicystyki politycznej, konkretyzują ów dramat egzystencji, autobiografię pokolenia, które totalny eskapizm uznało jedynym aktem wyboru wobec absurdu własnego losu, historii, życia. Wyniknęło z tego coś obcego materii i sensowi literackiego oryginału. Z kolei motyw partyzancki w sztuce, która z zaskakującego kojarzenia stereotypów językowych i pojęciowych tworzy podstawowy klucz do tematu, automatycznie staje się tematem do śmiechu, niby jeszcze jedno ogniwo wszechogarniającej destrukcji.
Kieślowski "Kartotekę" "uporządkował", "wzbogacił", ujednolicił, a w efekcie niesłychanie zubożył. Ulotniła się w tej inscenizacji siła uogólnienia, metafora, pozostała gładka w narracji opowieść bohatera o jego życiowych przygodach i wstrząsach. Autor, który za jednym zamachem zburzył akcję, bohatera i dialog, odrzucił dekorację, sceniczną kompozycję i wszystkie inne ozdobniki, by swój dramat pokolenia, swoją poetycką autobiografię narzucić scenie w kształcie, jakiego przedtem nie znano, okazał się autorem wygodnym dla różnego rodzaju przekładanek, idących nawet w kierunku teatru psychologicznego. Rzecz o dezintegracji osobowości, języka, formy dramatycznej, reprezentatywny ślad metody i filozofii autora sprzed 20 laty w wersji telewizyjnej całkowicie zmieniła swój sens i wymiar, zatracając przy tym wewnętrzną spójność i autonomię. Recepta Kieślowskiego - autora tych przeinaczeń - nie grzeszy finezją. Najpierw jest więc filmowa ekspozycja długa i pusta, z której nie wynika nic, może poza jedną sekwencją przypominającą cytat z "Popiołu i diamentu" Wajdy, choć równie dobrze może to być tylko "pożyczka" przypadkowa. A dalej, ulokowawszy spektakl w standardowym M-2, a chór na ekranie telewizora, stanowiącego centralny rekwizyt owego wnętrza, reżyser całkowicie uwolnił się od balastu wieloznaczności poetyckiej struktury obrazu. "Kartoteka" jako strumień podświadomości starszego pana, który w niedzielne popołudnie z "Expressem" w ręku, na rozesłanym tapczanie, budzi się i przysypia - wydaje się pomysłem rodem z kina ubogiego. Obdarzając realistyczną wykładnią tego typu literaturę, samoczynnie niejako zamienia się ją w kabaretowy scenariusz. "Nadrealizm, metafizyka, poetyka snów", ukochany język współczesnego kabaretu zagrał w tym ujęciu doskonale. Telewidownia miała wieczór znakomitej zabawy. Gorzej jednak, że ten kabaret chciał być aktualny nawet za cenę artystycznego i merytorycznego nonsensu. Bohater "Kartoteki" swoje wspomnienia partyzanckie kończy na przykład cokolwiek dziwnym w sztuce Różewicza aktem ekspiacji, całuje w rękę "rozwalonego" przez siebie chłopa-partyzanta, który przychodzi jako zjawa.
O zespole wykonawców pisać nie trzeba, już sama lista nazwisk mówi za siebie. Wszystkie epizody były małymi majstersztykami aktorskiej formy. A Holoubek? Ilekroć tego wielkiego aktora dramatycznego widzę w kapciach i piżamie (dwie ostatnie role w teatrze TV), kiedy w pozycji leżącej głosi banały - u Różewicza nazywa się to rozbijaniem językowych stereotypów - żal mi aktora i widowni. Bo czy nie szkoda Holoubka do ról ze sztuk Różewicza, który wyznawał "moje opowiadanie jest próbą złowienia i związania bohatera bez twarzy, bez wieku i zawodu. Każdy z was może wejść w środek..."? Tam, gdzie może każdy, cóż ma za zadanie wielki aktor? Chyba tylko wspaniałomyślnie wspierać własnym autorytetem prace młodych reżyserów.

Z DNIA NA DZIEŃ (Jerzy Andrzejewski)

Niedziela
"Kartoteki" Tadeusza Różewicza nigdy nie widziałem ani na scenie, ani w telewizji, więc oglądając dzisiaj filmową wersję sztuki w reżyserii Krzysztofa Kieślowskiego musiałem wziąć pod uwagę to moje ograniczenie, lecz ów niedostatek w niczym nie umniejszy mego zachwytu artystyczną doskonałością spektaklu, świetnością reżyserskiej realizacji, znakomitym wykonawstwem aktorskim z wielką przede wszystkim rolą Gustawa Holoubka. Mniej mnie natomiast poruszył i ożywił tekst sztuki, bo chociaż wiele w nim pięknych fragmentów oraz błyskotliwości dialogu wybór i układ scen kształtujących "Kartoteką" nie wydały mi się podyktowane dramatyczną koniecznością; to raczej luźne wariacje na zadany temat i mimo obfitości nowoczesnej formy - w sensie głębszym tradycyjny utwór sceniczny z tezą. Pamiętam, że w swoim czasie lektura "Kartoteki" (podobnie zresztą, jak i innych dramatycznych dokonań tego fascynującego niegdyś poety) pozostawiła mnie całkiem obojętnym. Mam podkreślać, że mój odbiór i moja ocena są skrajnie subiektywne? Po prostu utwory, które wynikają z wątku fabularnego, albo z konkretnej sytuacji lepiej sobie przyswajam aniżeli twórczość, której początkom patronuje koncepcja myślowa albo system światopoglądowy. Wolę zatem, gdy z historyjki wynika morał, nie zaś dzieje się odwrotnie i do morału dopisana zostaje historyjka. Z tych przede wszystkim względów nie mam przekonania i serca dla wielu pisarzy współczesnych uznanych przez światową opinię za wybitnych, a nawet, znakomitych bardzo. Kto ma po temu ciekawość i ochotę - niechże wpisze w ten mój osobisty gust kilka usankcjonowanych nazwisk współczesnej literatury światowej i rodzimej.

KARTOTEKA (Grzegorz Kostrzewa-Zorbas)

Rekwizyty współczesności: taksówka rusza spod Dworca Centralnego, przyjeżdża na Ursynów. W mieszkaniu włączony telewizor: Trasa Łazienkowska z lotu ptaka Bohater ma już nie 38, a 58 lat. Kartoteka wyreżyserowana przez Kieślowskiego dzieje się nie u schyłku lat pięćdziesiątych, lecz dziś, w r. 1979.
W ten sposób na jej planie pierwszym pojawiła się refleksja o historii najnowszej, o ostatnich 20 latach. Można powiedzieć metaforycznie, że nie o historii, lecz o jej braku: przecież w podstawach rzeczywistości prawie nic się nie zmieniło. Inaczej, niż w latach wcześniejszych, o których wspomina tekst Różewicza i spektakl; w pierwszej połowie wieku, gdy nastąpiło przejście od spokojnego, mocno złudnego ładu etycznego XIX wieku (czytanie listów datowanych 1902) poprzez wielkie wojny (obsesja wojenna Bohatera), do okresu "dogmatyzmu, kultu jednostki i łamania praworządności" ("- Klaskałem. Okrzyki wydawałem." - mówi Bohater). Zmieniał się wówczas cały kształt rzeczywistości, hierarchia wartości, struktura społeczna, modele życia. Ostatnia istotna zmiana to rok 1956. Ukształtowana wkrótce potem statyczna równowaga trwa, z bardzo krótkimi przerwami, do dzisiaj. Wprawdzie niedobre byłoby dzisiaj określenie "mała stabilizacja" (Różewicz 1962), bo znacznie zwiększyły się ambicje, przedsiębiorczość i materialny dostatek ludzi, ale gdy mierzyć dostatek, wedle starego określenia - "duchowy", w tym moralny - otrzymujemy wynik mniej lub bardziej stały.
Spektakl Kieślowskiego, ukazując współczesność, czyni to bardzo konkretnie. Tekst Różewicza jest od początku do końca nieco umowny, abstrakcyjny. Postacie są w większości karykaturami bądź esencjami stereotypów ludzkich (Matka, Ojciec, Dziewczyna, Pan z Przedziałkiem itd.), występuje czysto groteskowy Chór Starców, przedmioty i meble są "trochę większe od normalnych". Reżyser różnymi sposobami zwiększył realizm Kartoteki, poczucie obserwacji rzeczywistości, wzmacniające - w tym przypadku - jej przeżywanie przez odbiorcę i w dalszej konsekwencji, tragizm, o czym później. Umieścił nieokreśloną co do miejsca akcję w Warszawie. Dodał długą sekwencję początkową, która w czysto realistycznych zdjęciach filmowych pokazuje drogę Bohatera przez miasto. Naturalne, autentyczne jest mieszkanie, widoki z okna, kluczowe dla dramatu łóżko itd. Zbliżenia kamer niejako analizują drobne nawet szczegóły rzeczywistości. Chór zniknął z pokoju Bohatera, pojawia się w telewizorze, w postaci stosownych fragmentów z telewizyjnego spektaklu Kartoteki Konrada Swinarskiego (1967); ich obecność uzasadniona jest realistycznie, wcześniej pokazaną zapowiedzią wznowienia tegoż spektaklu. Wiele groteskowości pozostało, przede wszystkim sam fakt stałego przepływu przez pokój osób z różnych okresów życia Bohatera, osób, które zachowały dużo ze wspomnianej karykatury, zwłaszcza w sposobie mówienia, w prawie całkowicie zgodnych z tekstem dialogach. Ale równie wiele z groteski okazało się prawdą, w tym sensie, że to, co zdawało się zdeformowane, obrzydzone dla zwiększenia wyrazistości, ujawnia się jako w pełni realne.
Przede wszystkim ogólna przytłaczająca atmosfera i spustoszenie wewnętrzne głównej postaci, precyzyjnie ukazane przez Gustawa Holoubka.
Wzrosła powaga dramatu. Znikła duża część śmieszności, dowcipu, humoru, kpin ze świata wprawdzie przenikliwych i bezlitosnych, ale w płaszczyźnie emocjonalnej wywołujących dystans, jakby neutralizujących zło. W spektaklu prawie nie ma dystansu, rzeczywistość przeżywana jest od środka.
Oddzielone od siebie i zdewaluowane elementy świata, składniki życia Bohatera, pozostały w przedstawieniu podobne jak w tekście, pisanym 1958-59. Powracające postacie z dzieciństwa i młodości: infantylną manierę przybierający rodzice (Łucja Żarnecka, Mariusz Benoit), Przyjaciel-harcerzyk (Jan Kochanowski). Dawny obiekt niezaspokojonej namiętności erotycznej, dziś Tłusta Kobieta (Izabella Olszewska). Chłop- partyzant (Jerzy Trela). Zabrakło niestety Starego Górnika i Młodego Mężczyzny, dramatyzm lat przedodwilżowych pojawia się tylko w rozmowie z prostodusznym Wujkiem, symbolizującym mit domowego, prowincjonalnego szczęścia. Postacie współczesne: beznamiętnie, z nudów porzucona Olga (Lidia Korsakówna), pewny siebie, dobrze uradzony Gruby z lizusowatym Panem z Przedziałkiem (Jan Prochyra, Henryk Bista), Sekretarka pełna modnych wdzięków (Anna Chodakowska), beztroska Dziewczyna z Zachodu (Joanna Żółkowska). Wreszcie rama dramaturgiczna: przeniesione na początek akcji jakby jej patronujące, odwiedziny Gościa w Kapeluszu i Gościa w Cyklistówce (Mieczysław Hryniewicz, Piotr Cieślak), sprawnie lustrujących pokój, i - w finale - odwiedziny Dziennikarza (Janusz Gajos), który przeprowadza wywiad z "prostym, szarym człowiekiem". Język toczonych rozmów to w większości Norwidowskie "gadanie", szum informacyjny. Język dobry do porozumienia w najprostszych sprawach typu "kimonowa suknia z wełny w pepitkę", lecz bezsilny, banalny, do niczego nie zobowiązujący ani mówiącego, ani słuchającego w sprawach samotności,
wyobcowania, braku wyjścia, wszelkiego poszukiwania wyższych wartości humanistycznych. Ale też takich poszukiwań prawie nie ma, o czym więc mówić
Pojęcie dobra, zarówno urzędowe, jak - przede wszystkim - potoczne, jak i literackie, ma wciąż jeszcze silną treść etyczną; jednak, w obliczu niepowodzeń, jakie spotykają nonkonformistów, czyż w praktyce i w myśleniu nie zaczyna budzić większego zainteresowania inna kategoria "dobra'' obecna w Grecji przed śmiercią Sokratesa (w imię etyki właśnie), "dobra" będącego opanowaniem sztuki życia, powodzeniem, indywidualnym szczęściem zdobytym dzięki "sile przebicia"? (Filmowy wodzirej wzbudził, przypomnijmy, nie tylko oburzenie - a przecież, był wręcz skrajnie odrażający, gdy możliwe są formy znacznie łagodniejsze). Tacy są Gruby i w jakiejś mierze Pan z Przedziałkiem, Dziennikarz i obaj Goście - spokojni, wewnętrznie zintegrowani, co kontrastuje z całkowitą dezintegracją Bohatera.
Przez 20 lat nic się w egzystencji Bohatera nie poprawiło ani nie pogorszyło. Tyle tylko, że coraz mniej czasu pozostaje na ewentualne lepsze życie. Działa ujemne sprzężenie zwrotne: im ciemniejszy obraz rzeczywistości zewnętrznej w odczuciu Bohatera, tym mniej w nim nadziei i działania, i tym znów gorsza rzeczywistość. Trwanie w takiej sytuacji nie pozostaje jednak bez różnych.skutków. Holoubek przedstawił je znakomicie, przekonywająco, dokładnie. Przede wszystkim zmęczenie, znużenie sytuacją i towarzysząca temu rutyna, przyzwyczajenie, zanik zdziwienia, czy odruchów protestu. Stąd szczególny, zrezygnowany spokój Bohatera, umiar gestów, pewna monotonia mowy, szybkie, jakby od dawna gotowe repliki w dialogach. Zamknięcia, nieprzenikliwość, cofnięcie do wewnątrz, rezygnacja, beznamiętność. Bierna obrona.
...Twarz aktora wielokrotnie i długo ukazywana jest w silnym zbliżeniu. Umożliwia to nieosiągalną w zwyczajnym teatrze realistyczną ekspresję, ograniczoną do statycznej mimiki. Ruch, jakiekolwiek znaczące działanie prawie zamarło, jako bezcelowe (wyjątkiem, obok prologu, jest pospieszna krzątanina po nadejściu Wujka - chwilowa próba powrotu Bohatera do mitycznego ładu rodzinnego). Dopiero kontakt z bliska, niemal intymny, poprzez spojrzenie w oczy, pozwala odczuć rozmiary zniszczenia i pustki. Holoubek grał wcześniej wielokrotnie postacie obdarzone znaczną samowiedzą, głęboko przeżywające i analizujące
świat. Podobnie jest w Kartotece (a pamięć o wcześniejszych rolach uzupełnia i wzmaga efekt) - samowiedza prowadzi tu do konstatacji bezsilności. (Jest to interpretacja postaci zupełnie inna, niż często spotykane: np. w warszawskim Teatrze Małym, w reżyserii Tadeusza Minca, gdzie Bohater - Wojciech Siemion - był pełen sił żywotnych, a tylko zdezorientowany).
Bohater zyskał jeszcze jeden wymiar, mało widoczny w tekście. Z pełną samoświadomością nie robi nic, by zmienić rzeczywistość, ale nie pogodził się do końca, sądzi ją z pozycji resztek etyki i godności. Przechowuje je głęboko w sobie. W sytuacji, gdy wokół często zanikają, jest to choć trochę cenne - wartości zachowane mogą kiedyś ujawnić się i odrodzić. Na razie, przez wywoływanie wspomnianej bierności, odmowy aktywnego udziału w "ogromnej Die Likwidation", pomagają powstrzymać rzeczywistość przed ostatecznym powrotem do natury.
W trakcie spektaklu, przypomnijmy, pojawiają się krótkie fragmenty
widowiska o 12 lat wcześniejszego - Kartoteka w 1967 roku była znana i głośna, podobnie jak już w prapremierowym roku 1960. Dziś jest jednym z częściej granych polskich dramatów. To przykład, że czasy, w których żyje Bohater, mają własną krytyczną refleksję, sztukę. Opisuje ona objawy, szczególną atmosferę bezwartościowości. Wyraża prosty protest, w imię podstawowych wartości. Stwarza głęboką nieraz samoświadomość społeczną - ale też nic więcej. W jakiś sposób przypomina to Bohatera, który także zatrzymał się na etapie samoświadomości, nie implikującej działania. Dalsze kroki mogą zrodzić się ze zniecierpliwienia, gdy towarzyszy ono opisanemu wcześniej zmęczeniu, i gdy nie uniemożliwia go rutyna albo rezygnacja.
Dalsze kroki to protest konkretny, po "zdjęciu maski", budowanie etycznej wizji świata będącego celem i analiza środków do celu. To, co dziś robi wielu twórców w różnych dziedzinach sztuki.
Kieślowski wykorzystał zarówno czysto filmowe (prolog), jak i bardziej teatralne środki wyrazu. Teatr telewizji mieści się na pograniczu sztuk. W zasadzie, z technicznej natury przekaźnika, jakim się posługuje, bliższy jest filmowi - jak on, może pokazać wszelkie obrazy, dowolnie zmontowane. Od teatru oddala go brak przestrzenności, możliwości otoczenia widza i brak bezpośredniego kontaktu, brak sprzężenia zwrotnego aktor - widz w trakcie spektaklu; zbliża zaś dominujący, także w Kartotece, kameralno-aktorski styl inscenizacji. Zdolność do bezpośredniego pokazywania rzeczywistości stała się dla Kieślowskiego, przypomnijmy, istotną pomocą w uwspółcześnianiu dramatu. Sceny z postaciami przechodzącymi przez pokój Bohatera, opisujące czasy sprzed 20 i więcej lat, niosą problemy już w większości drugoplanowe i zatarte, które ustąpiły w życiu społecznym nowym sprawom, sprzed lat kilkunastu czy kilku. Umieszczenie owych postaci "tu i teraz", w mieszkaniu na Ursynowie, w materialnym kontekście teraźniejszości, dodało im wiele siły wyrazu. W teatrze wymagałoby to zupełnie innych, symbolicznych środków, i byłoby chyba trudniejsze.
Pełne znaczeń zderzenie z sobą dwóch różnych rzeczywistości teatralnych, rozległego obrazu i kameralnych dialogów i monologów, to przykład rozległości środków telewizyjnych, a także - reżyserskiego mistrzostwa Kieślowskiego. Porusza się on z dużą swobodą po różnych dziedzinach sztuki widowiskowej (a jego scenariusze, drukowane w "Dialogu", mają też istotną wartość literacką), od filmu dokumentalnego i fabularnego do teatru telewizji i zwykłego teatru. Wykorzystuje specyfikę każdej z dziedzin - np. inscenizując swój Życiorys (Teatr Stary w Krakowie 1977) puentą uczynił wyproszenie widzów z sali, niemożliwe nigdzie indziej. Przy tym wszystkie te rozmaite formy są zawsze intensywnie nasycone treścią, wypływającą z głębokiego odczuwania i rozumienia rzeczywistości, i wyboru nie poddania się zmęczeniu, lecz z wyboru działania.

KARTOTEKA NA BIEŻĄCO (Tadeusz Drewnowski)

Prapremiera "Kartoteki" odbyła się lat temu bez mała dwadzieścia - w marcu 1960 r. w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pierwsza sztuka Różewicza, wystawiona przez Wandę Laskowską (głównego bohatera grali wymiennie J. Para i L. Pak), stanowiła szok - i formalny, i treściowy. Idąc śladami Witkacego, Gombrowicza i Mrożka - Różewicz rozbijał wielkie konwencje sceniczne, inaugurował swój "teatr niekonsekwencji". Odchodząc od poezji wyprowadzał na scenę jej bohatera, doświadczonego i rozbitego, zbuntowanego i przeciw sobie, i przeciw miałkości powszedniego dnia, przeciw nastającej dopiero "malej stabilizacji". Od jednej ze sztuk Różewicza wzięła swą pogardliwą nazwę cała epoka lat sześćdziesiątych. Do licznych wystawień "Kartoteki", często wybitnych, przybyła w ubiegły poniedziałek (15.X.) nowa inscenizacja w teatrze telewizji, znacznie od poprzednich odbiegająca. Świetny reżyser filmowy, Krzysztof Kieślowski (filmowcy coraz częściej mają coś do powiedzenia w teatrze) wystawił "Kartotekę" nie jako sztukę dziś już historyczną, lecz jako sztukę aktualną.
Dystans 20 lat jest większy niż nam się wydaje. Niestety bohaterowi "Kartoteki" przybyły dalsze dwa krzyżyki. Zmieniły się otaczające nas, rzeczy, sprawy, obyczaje. Obrośliśmy w piórka, w graty, w ciuchy, w telewizory.
Główny pomysł inscenizacyjny Kieślowskiego polegał na wyprowadzeniu "Kartoteki" na bieżąco. Jej głównego bohatera zagrał nie tak jak w dotychczasowych przedstawieniach aktor około czterdziestki, lecz, jak się, w spektaklu podkreśla, pięćdziesięcioośmioletni (Gustaw Holoubek). Z odrapanego, starego pokoju ulicy sztukę przeniesiono do M-ileś na Ursynowie. Dawne chóry zastąpione zostały przez telewizor, który działa na scenie prawie bez przerwy (użyto do tej transmisji taśmy z poprzedniej tv-inscenizacji "Kartoteki" w reżyserii K. Swinarskiego). Wujek wracający z pielgrzymki nie jest już prowincjonalnym obdartusem, lecz odszykowanym facetem jak z kościelnej służby porządkowej z czasu wizyty papieża. W prezencie podarowuje się nie skarpetki a kalkulator. Itp., itd.
Tekst sztuki, oczywiście, pozostał ten sam (tylko że wzbogacony o niepublikowane, i istotne wersje, np. epizod budapeszteński), lecz zmieniły się: dekoracje i rekwizyty, i zmienili się bohaterowie. Do rozrzuconych kart starej "Kartoteki" dorzucił Kieślowski nowe, aktualne. Dzięki temu sztuka się rozszerzyła, zaktualizowała i - zmieniła sens.
Zarówno w intencji autorskiej, jak w dotychczasowych inscenizacjach była to sztuka buntownicza, u Kielowśkiego stała się kontemplacyjna i melancholijna. Bohater "Kartoteki" był zawsze osobowością rozbitą, zdeintegrowaną, lecz niepogodzoną z własnym stanem i zbuntowaną przeciw miałkiej stabilizacji. W wykonaniu Holoubka pozostaje on postacią wewnętrznie niespokojną, tragiczną, lecz zrezygnowaną i nie znajdującą już siły, by podjąć próbę bodaj wewnętrznej integracji (podkreśla to finał - wyznanie własnego zagubienia i bezsiły). Rytm tej roli, dawniej granej gwałtownie - czy nawet histerycznie, u Holoubka przeistacza się niemal w egzystencjalną zadumę, łagodnieje, i powolnieje, chwilami jakby popada w wewnętrzne znużenie.
W dodatku jaskrawa dawniej awangardowość "Kartoteki' w inscenizacji Kieślowskiego jakby zatarła się i wynormalniała. Po części stało się tak dzięki edukacji awangardowej, jaką przeszli widzowie; po części: wskutek stylu filmowego Kieślowskiego, który "Kartotekę" potraktował niemal potocznie, jako coś, co się może wydarzyć w każdym ursynowskim mieszkaniu. Spowodowało to konsekwencje nie zawsze oczekiwane. O ile w metaforycznym pokoju-ulicy przywoływane przez bohatera postaci zjawiały się niejako w sposób naturalny, u Kieślowskiego robiły one wrażenie zwid czy duchów.
Czy sens i styl spektaklu Kieślowskiego szły po myśli autora "Kartoteki"? Wątpię. Ale koncepcja Kieślowskiego na pewno nie należy do rzędu tych częstych i osławionych już pomysłów reżyserskich, które nie respektując tekstu oryginału same nie wnoszą nic nowego i własnego. Aczkolwiek, wbrew założeniom i poetyce "Kartoteki", inscenizacja Kieślowskiego odsłoniła pewne inne możliwości, inne aspekty tej klasycznej już sztuki.
Spektakl Kieślowskiego przypomniał wielkie dni poniedziałkowego teatru tv, kiedy żywa literatura, świetne aktorstwo i oryginalna sztuka reżyserska poruszały wyobraźnią i myślą wielomilionowej widowni. Oby "Kartoteka" stała się dobrą zapowiedzią nowego sezonu w największym naszym teatrze.

KARTOTEKA LAT SIEDEMDZIESIĄTYCH (Andrzej Baszkowski)

Spośród wielu artystycznych propozycji minionego tygodnia, za najciekawszą uznałbym telewizyjny spektakl różewiczowskiej "Kartoteki". Ten pierwszy, "antydramatyczny" utwór Tadeusza Różewicza grany był przez nasze teatry wielokrotnie, wcześniej także prezentowano go już na małym ekranie. Tym razem do trudnego choć fascynującego teatru Różewicza przymierzył się Krzysztof Kieślowski, reżyser filmowy, o którym w tym roku szczególnie głośno (trzy nagrody za "Amatora", tegoroczne także laury za filmy krótkometrażowe). Z wielu więc względów spotkanie z "Kartoteką" zapowiadało się interesująco. Kiedy przed dwudziestu laty inscenizowano tę sztukę, bohater owych inscenizacji był człowiekiem stosunkowo młodym, reprezentującym pokolenie lat pięćdziesiątych. Uosabiając rozterki i kontestacje tego pokolenia, jego frustracje i niepokoje, uświadamiał sobie jednocześnie kres własnej duchowej egzystencji. Był to jednak dramatyczny, pełen rozpaczy rozrachunek z przegranymi ideałami, z bezsensownym rozgrzebywaniem kartoteki wspomnień.
Bohater Kieślowskiego, osadzony w realiach lat siedemdziesiątych, jest człowiekiem jak gdyby o dwadzieścia lat starszym, stąd jego rozliczenia z życiem mają nieco inny, bardziej uniwersalny wymiar. Miejsce pokoleniowego buntu zajmuje gorzka refleksja człowieka dojrzałego o określonym statusie, który z dystansu przebytych lat ma świadomość nieuchronności pewnych spraw. Jego przegrana jest jakby konsekwencją całej życiowej drogi, której teraz nie da się już odwrócić. Nie bez powodu także rolę głównego bohatera powierzył Kieślowski Gustawowi Holoubkowi. Znakomita tu kreacja Holoubka wydaje się być immanentnym, nieodłącznym elementem spektaklu. Obsada pozostałych ról dokonana została zresztą z podobną przenikliwością. Niezwykła była również sceneria samego przedstawienia. Całość akcji, lokowanej dotąd tradycyjnie na ulicy, przeniósł reżyser na autentyczne osiedla warszawskiego Ursynowa, do nowocześnie wyposażonego mieszkania, wpisując wszystko w określoną, aktualną codzienność. Zamysł ten rozświetlał niejako skomplikowaną dramaturgię Różewicza, przybliżając odbiorcy jej treści. Celowi temu służyły inne jeszcze zabiegi, jak choćby pomysł z telewizorem, na ekranie którego odbywała się również projekcja niektórych wydarzeń. Odczytana w ten sposób "Kartoteka" przekształciła się z pokoleniowego rozrachunku w ważny dialog z bliską nam rzeczywistością. Z tego też względu telewizyjny spektakl Kieślowskiego był jednym z najciekawszych wydarzeń, nie tylko zresztą minionego tygodnia.

KARTOTEKA, OSZCZERSTWO I MORDERSTWO (Iwona Opoczyńska)

Tendencje do zacierania granic między różnymi dyscyplinami sztuki, odświeżające poszukiwania artystyczne w rejonach "przygranicznych" dotyczą zarówno literatury, sztuk plastycznych, teatru, jak i dziedzin twórczości o niedługich jeszcze dziejach: fotografii i filmu. Jeśli jednak do sztuki, która korzysta z języka teatru i filmu dodamy jeszcze specyfikę przekazu telewizyjnego, otrzymamy twór wcale nie awangardowy, wcale nie niezwykły, lecz w miarę typowe przedstawienie telewizyjnego teatru. Telewizja, prezentując wzmocnioną dawkę obu tych sztuk - doświadczeń techniki teatralnej i filmowej - spełnia rolę środka uspokajającego.
Przed paru dniami obejrzeliśmy na szklanym ekranie "Kartotekę" Tadeusza Różewicza, wyreżyserowaną przez Krzysztofa Kieślowskiego. Nazwisko tego reżysera kojarzy się z dorobkiem filmowym. I skojarzenie to zawodzi, gdy Kieślowski wykorzystuje w przedstawieniu swoje doświadczenia filmowe.
Niektóre momenty spektaklu to obrazy warszawskiej ulicy, a miejscem akcji jest budujące się osiedle Ursynów (mamy więc do czynienia z elementami filmowego dokumentu). Nie tylko jednak doświadczenia warsztatu filmowego Krzysztofa Kieślowskiego, raczej postawa twórcy rejestrującego w swoich filmach niepokoje współczesnego polskiego społeczeństwa wpływa na kształt spektaklu.
Telewizyjna inscenizacja przedstawia uwspółcześnioną wersję dramatu, sprawia, że na sceny z życia głównego bohatera patrzymy jak na fragmenty biografii naszego sąsiada zza ściany lub może kogoś mijanego na ulicy, ale bliskiego przez wspólność tych samych warunków życia, narodowych, historycznych doświadczeń. Realia M-2, w których rozgrywa się spektakl, wnętrza zwykłego mieszkania z typowymi segmentami, tapczanem itd. wprowadzają w klimat dramatu zwyczajność, a nawet pospolitość.
Projekcja psychiki człowieka dwudziestego wieku, ale i waga problemów moralnych, ślady dziejów narodu, to wszystko w sztuce Różewicza nabiera już charakteru uniwersalnego. Jednym z środków artystycznych jest metafora. Inscenizacja Kieślowskiego jej nie gubi, ale wprowadza w aktualny kontekst. Utwór o zupełnie innym charakterze, przygotowany przez krakowską telewizję, pokazało piątkowe studio teatralne: "Oszczerstwo" łona Luki Caragialego w reżyserii Krzysztofa Kwinty. Dramat ten należy do klasyki rumuńskiej dramaturgii. Krakowska inscenizacja była popisem sprawności, dobrego warsztatu realizatorów, lecz samo "Oszczerstwo" wydało mi się zbyt literackie. Główna bohaterka, ogarnięta obsesją zemsty, przez dziesięć lat sypia z zabójcą swego ukochanego męża, nim sprowokuje go, by przyznał się do winy. Na naszych oczach rozgrywa się skomplikowana psychodrama, wątek kryminalny miesza się z subtelnością ludzkich racji, motywów, słabości. Całość jest okraszona chwilami biblijną stylistyką. Dzieje się to i wszystko w karczmie, wśród ubogich rumuńskich chłopów.
Czy sztuka przedstawia społeczno-polityczne realia tamtych czasów? Na mnie zrobiła wrażenie dramatu namiętności, w którym obyczajowe tło i chłopscy bohaterowie są jedynie elementem dekoracyjnym.
Propozycją lżejszego kalibru był kolejny odcinek filmu sensacyjnego "07 zgłoś się". Polski inspektor jest człowiekiem doskonale zrównoważonym, kulturalnym, no i rozgarniętym. Nie ma on nic wspólnego z władczo agresywnym Kojakiem czy zwariowanym, roztrzepanym, acz sprytnym porucznikiem Columbo. Nasz inspektor jest sobie spokojny, małego formatu, ale w sam raz. Miewa zawsze tak trafną intuicję, że aż chwilami wydaje się metafizyczny. Nie taki więc znowu z niego szaraczek.
Fabuła "Brudnej sprawy" nie była zbyt zawiła, choć mniej uważnym widzom trzeba było tłumaczyć, kto, kogo i dlaczego: w każdym razie wszystko do siebie pasowało, o ile nie wdawać się za bardzo w szczegóły...
Zaimponował mi również swoją przemyślnością narzeczony (przykład polskiego pracownika technicznego niższego szczebla) Ewy-denatki, który najwyraźniej na własną rękę poprowadził śledztwo, bez pomocy wyspecjalizowanych organów służby kryminalnej.
Należy jednak pochwalić realizatorów "07 zgłoś się" za dobre tempo akcji, no i za to, że pokazują nam kawałek Polski. W tym odcinku "wielki świat", czyli półświatek stolicy.

"KARTOTEKA" I CZAS (Jan Kłossowicz)

Niedawno pisałem o pokazanej w Warszawie dwadzieścia lat po prapremierze - "Policji" Mrożka. O słynnym debiucie i sztuce, która była mało grana, istniała w literaturze, ale pozostawała właściwie poza teatrem. Teatry bardzo dużo grają Mrożka, jednakże jego pierwsza próba dramatyczna zdaje się wciąż mieć charakter raczej inicjalny - wywodzi się z niej przecież cała późniejsza twórczość autora "Tanga", ale nawet po ponownym jej obejrzeniu na scenie - wydaje się wydarzeniem sprzed lat.
Inaczej ma się zupełnie sprawa z debiutem Różewicza. "Kartotekę" w roku 1960 zaprezentowano nieśmiało, w Sali Prób Warszawskiego Teatru Dramatycznego mieszczącej zaledwie 170 widzów. "Kartoteka" wydawała się wtedy dramatem "dziwnym", "trudnym", dziwniejszym niż wcześniej pokazane w tymże teatrze sztuki Witkacego. Przedstawienie reżyserowane przez Laskowską, w scenografii Kosińskiego miało ogromne powodzenie, "Kartoteka" w ciągu dwudziestu blisko lat wciąż wraca na scenę. W ostatni poniedziałek pokazała ją telewizja w inscenizacji Krzysztofa Kieślowskiego, z Gustawem Holoubkiem w roli tytułowej. I była to już druga po znanej pracy Swinarskiego, telewizyjna wersja "Kartoteki".
Niezwykła jest kariera tej sztuki, która w momencie prapremiery wydawała się pod wieloma względami niemal aktualną publicystyką, a która ciągle wraca i za każdym razem okazuje się znowu aktualna i jednocześnie zupełnie prawie odmienna niż przedtem.
"Policja" pozostaje pewnym określonym "modelem" dramatu rozwijanym później i kontynuowanym. "Kartoteka" ma całkiem inny charakter. Trudno mówić o modelu, który Różewicz ciągle zmienia. Jednocześnie jednak ta sztuka napisana pod koniec lat pięćdziesiątych, w okresie, kiedy zaczynały się rodzić wątpliwości wobec kształtu współczesnego teatru, wątpliwości, które Różewicz najwcześniej i najmocniej wyrażał, okazała się "Kartoteka" tekstem prawdziwie teatralnym, "przystającym" do bardzo różnych koncepcji inscenizacyjnych. Należałoby sądzić, że taką siłę i "nieprzemijającą aktualność" tylko, utwór określony, skupiony i zwarty, o wyraźnie zaznaczonej kompozycji narzucającej inscenizatorom autorską wizję przedstawienia. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Konstrukcję "Kartoteka" ma płynną, postacie niedookreślone, poszczególne sceny niemalże wymienne, didaskalia pozostawiające swobodę wykonawcom. Główny bohater jest i współczesnym "Everymanem" i porte-parole autora i "podmiotem lirycznym" - określenia jakie można wobec niego stosować często wykluczają się nawzajem. Miejsce akcji będące mieszkaniem, biurem, kawiarnią, ulicą stanowi właściwie wnętrze bohatera, przez które płynie strumień rzeczywistości.
Ten magmowaty i poetycki charakter dramatu Różewicza sprawił, że "Kartoteka", pozornie się kolejnym realizatorom poddając, zarazem bezlitośnie zniewala wykonawców i zmusza do przekazania tego, co w niej najważniejsze i od początku ustalone. Różewiczowi udało się tu napisać dramat będący rzeczywistym obrazem rozbicia człowieka we współczesnym świecie - poprzez kolejne obnażanie i destrukcję sfery "prywatności", "domów" (motyw "wyjścia") struktur społecznych, zasad moralnych, ideałów, języka (cytowanie sztucznej mowy z gazet), powtarzanie stereotypów i ukazywanie postaci ludzkich, które są już tylko martwymi schematami. Choć w "Kartotece" aż roi się od bezpośrednich nawiązań do epoki, w której powstała, a przecież w każdej kolejnej inscenizacji odradza się ona i aktualizuje w coraz to nowym czasie. Ta "aktualność" "Kartoteki" skończy się w momencie, kiedy generacja jej bohatera (urodzonego około r. 1920) zejdzie ze sceny Świata. Wtedy "Kartoteka" stanie się sztuką historyczną i prawdopodobnie trzeba będzie na nią spojrzeć zupełnie inaczej.
Przez dwadzieścia lat pojawia się "Kartoteka", jak żywy świadek z wojennego pokolenia i mówiąc o "śmierci człowieka", którą to pokolenie przeżyło ostrzega przed totalną zagładą. Jej związek z czasem historycznym, momentem powstania i kolejnymi chwilami feniksowatego odradzania i przetwarzania się jest bardzo szczególnej natury. Najbardziej fascynujące wydaje się w całym utworze właśnie to jego niezwykłe związanie z pokoleniem Różewicza, niezwyczajne bytowanie tego tekstu jako głosu pokolenia, które jest ciągle słuchane, choć wyrosły już pokolenia zupełnie inne. Bohater "Kartoteki" w dniu prapremiery miał około czterdziestu lat, w ostatniej inscenizacji telewizyjnej ma - o czym się wyraźnie mówi - blisko sześćdziesiąt. Kieślowski, i za to należy mu się najwyższe uznanie doskonale zrozumiał niezwykłe powiązanie "Kartoteki" z czasem, z genezą, momentem jej powstania i prawem rządzącym jej odradzaniem się na scenie. Jest to chyba największa wartość jego inscenizacji.
W telewizyjnym spektaklu, paradoksalnie, widać całą teatralność "Kartoteki" - to, że ta "otwarta" forma dramatu jest w istocie bardzo mocno związana ze sceną. Na ekranie, w filmowym, plenerowym ujęciu przemawia nie swoim kształtem poetyckiego strumienia rzeczywistości, ale samą siłą zawartych w niej diagnoz. Poprzez kreację, Holoubka stała się tu "Kartoteka" tym, czym na scenie nigdy nie była - właściwie monodramem. Szczególnej wagi jako tworzywo nabiera tu słowo, choć Różewicz zdążył już podjąć tyle prób tworzenia teatru bezsłownego, a to, co wydarza się pomiędzy słowami - uważa za najważniejsze. Jest w tym i dowód siły literackiego kształtu "Kartoteki" i zarazem potwierdzenie jej teatralności, tego, że w pełni - poza teatr - przenieść jej nie można.

PRAWDA I FAŁSZ (BOB)

To ciekawe - choć może nie tak zdumiewające jakby się zdawało - że jeden z najlepszych utworów współczesnych w polskiej dramaturgii powojennej "Kartoteka" T. Różewicza, okazał się bardziej "telewizyjny" aniżeli... teatralny. Dramat ten (czy antydramat) ma po prostu dość karkołomną budowę fabularną, której przeniesienie na scenę, stwarza poważne trudności inscenizatorom. Jest to układ scen - jak luźne "fiszki" z kartoteki - gdzie autor zawarł całe dotychczasowe życie bohatera, który właściwie przestaje być bohaterem jednostkowym występując pod wieloma imionami. Układ retrospekcji przypomina sen, z obsesyjną natarczywością odsłaniający pustkę i niespełnienie marzeń oraz ambicji człowieka, a nawet okaleczonego psychicznie pokolenia dojrzewającego podczas wojny. Tragikomedia beznadziei, czy ponura groteska rozliczająca nas wszystkich z pozy i maskowania się, gdy zabrakło odwagi na określenie własnej tożsamości? Różewicz umieścił "akcję" sztuki w pokoju-poczekalni-ulicy, skąd atakuje bohatera (bohaterów) przeszłość, i teraźniejszość. W teatrze mimo umownych chwytów, monologi oraz dialogi nabierają pewnej sztuczności... W telewizyjnej wersji Krzysztofa Kieślowskiego wszystko się scaliło w jednym przeciętnym mieszkaniu, zaś przenikanie poszczególnych planów "gry kartotekowej" (nabrało spoistości - a przez umieszczenie wydarzeń dziś, wybornie pogłębiło tę swoistą spowiedź w szerszej perspektywie czasowej. No i kapitalna - możliwa jedynie w zbliżeniach obrazu okiem kamery TV - gra G. Holoubka uczyniła z materii "antydramatycznej" prawdziwy dramat. Szyderczy, ale jakby nie pozbawiony jaśniejszej puenty, wyprowadzonej z... potrzeby myślenia o tym, że nieudane i puste życie, zamknięte już w kartotece - może być ostrzeżeniem. Dla innych...
Tak, jak ostrzeżeniem przed samym sobą, był film Z. Kamińskiego "Niewdzięczność" - obrazujący fałszywą miłość matki do córki - wbrew jej intencjom. I dopiero zetknięcie z losami innych ludzi obudziło jej świadomość, niejako społeczną. Toteż nie zgodziłbym się z określaniem, jak to wypowiadali niektórzy komentatorzy, iż seria filmów TV, z cyklu "rodzinnego" ma tylko znaczenie, psychologiczno-obyczajowe, marginalne. Nieprawda, są to utwory jak najbardziej o charakterze społecznym. Wprawdzie opowiadane językiem dość tradycyjnego kina, lecz dobrze i wyraziście - mimo pewnych ciągot dydaktycznych. Na szczęście, nie doprowadzonych do mentorskich kropek "nad i", czyli bez natrętnego morału.
Za to Studio Teatralne z Krakowa ("Oszczerstwo" rumuńskiego autora J. G. Caragiale, w reż. K. Kwinty) przesadziło w naturalizmie i dosłownościach tzw. walki namiętności, co w efekcie przyniosło spektakl tradycyjnie "bebechowy" i sztucznie zdemonizowany, choć gra Barbary Bosak usiłowała wnieść w dramat niekochania i zemsty jakieś ludzkie półtony, zamiast rozdętego nastroju opętania i histerii.
Tak to czasem bywa, że niesceniczne z pozorów utwory stają się dramaturgią z krwi i kości, dzięki telewizji - zaś gotowe sztuki obnażają na ekranie tylko fałszywy patos...

TELE-PLUSY (Romana Konieczna)

W poniedziałek teatr telewizji przedstawił nową inscenizację "Kartoteki" Różewicza, dokonaną przez filmowego "reżysera roku" Krzysztofa Kieślowskiego, z Holoubkiem w roli głównej.
"Kartoteka" jest pierwszą i najlepszą dotąd sztuką Różewicza. Napisana w latach 1958-59 nie zestarzała się, zachowała aktualność. Starszy jest tylko dzisiaj o dwadzieścia lat jej bohater - rówieśnik autora, urodzony tak samo jak Różewicz w 1921 roku i mający za sobą te same życiowe doświadczenia. Jest to sztuka w znacznej mierze autobiograficzna, ale kreśląc w niej swój życiorys, autor daje syntezę typowych losów ludzi swojej generacji, którzy przed wojną chodzili do szkoły, w czasie wojny walczyli w partyzantce, w latach powojennych włączyli się do odbudowy kraju, przeżyli październikowy przełom i około czterdziestki wewnętrznie się już wypalili, zobojętnieli, jeszcze trwają, pracują, lecz utracili chęć do życia, działania.
Różewicz pisze w autorskich wskazówkach do "Kartoteki": "Sztuka ta jest realistyczna i współczesna". To prawda. Ale jest to realizm w specyficznym, Różewiczowskim wydaniu, określany mianem realizmu poetyckiego, rządzącym się własną logiką. Odbiór tej "realistycznej" sztuki nastręcza z uwagi na jej awangardową, otwartą formę, spore trudności. Nie wszyscy zapewne telewidzowie zorientowali się, że akcja "Kartoteki" dzieje się w myślach Bohatera, przeprowadzającego gorzki, bolesny obrachunek z całym swoim życiem , od dzieciństwa, kiedy wyjadał po kryjomu konfitury z matczynej spiżarni, po obecną sytuację. Krótkie sceny, w których prowadzi on rozmowy z pojawiającymi się w jego pokoju, często nieżyjącymi już, osobami albo z samym sobą - są projekcją jego przeżyć, wydarzeń z przeszłości - dalekiej i niezbyt odległej, jego zmieniających się zapatrywań na różne sprawy.
Myślę, że każde pokolenie odbiera "Kartotekę" inaczej. Dziś jej akcenty polityczne zeszły na dalszy plan, dla młodych widzów mogą być prawie niedostrzegalne. Wymowa "Kartoteki" zuniwersalizowała się, chociaż nadal jest to sztuka pokoleniowa, bardziej zrozumiała i silniej przemawiająca do ludzi z przedwojennych generacji.
Kieślowski, który po swoich ostatnich sukcesach znalazł się w naszej czołówce reżyserskiej, nie zawiódł oczekiwań. Dał spektakl wybitny, nie ustępujący walorami artystycznymi poprzedniej inscenizacji "Kartoteki" w TV, która była dziełem Konrada Swinarskiego, a pod względem wizualnym nawet atrakcyjniejszy, bogatszy od tamtego spektaklu, zrealizowanego znacznie skromniejszymi środkami, jakie mogła, jakie można wówczas zapewnić reżyserowi telewizja. Kieślowski złożył ukłon Swinarskiemu, wprowadzając do swojego widowiska cytaty z jego inscenizacji. Pochodzi z niej ukazujący się na ekranie stojącego w pokoju Bohatera telewizora i stamtąd mówiący swoje kwestie "Chór Starców". Przenosząc akcję sztuki w dzień dzisiejszy reżyser zrealizował "Kartotekę" w scenerii najmłodszego warszawskiego osiedla Ursynów, gdzie w jednym z bloków mieszka Bohater. Jego pokój został urządzony w prawdziwym mieszkaniu, prawdziwymi - zgodnie z wolą autora meblami.
Najmocniejszym jednak atutem spektaklu jest wykonawca głównej roli. Jest to jedna z największych kreacji Gustawa Holoubka w teatrze TV. Myślę, że jego cudowna gra przykuła do telewizorów, aż do zakończenia "Kartoteki", także tych widzów, którzy nie lubią teatru Różewicza, nie rozumieją jego sztuk. Dla wszystkich obcowanie z tak wspaniałym aktorstwem jest niepowszednim przeżyciem.
Telewizja się poprawiła, pozwalając widzom o zainteresowaniach kulturalnych obejrzeć w ubiegły czwartek i "Pegaza", i premierę teatralną w Dwójce. Dotychczas nadawano te dwie stałe pozycje równocześnie i z jednej trzeba było rezygnować. Co prawda tym razem, rezygnując ze spektaklu na korzyść magazynu aktualności kulturalnych, niewiele by się straciło, by satyryczne humoreski Michała Zoszczenki lepiej czytać niż oglądać - tym bardziej, że zrobiony z nich przez Andrzeja Strzeleckiego spektakl był nieudolny reżysersko i nie pomógł udział dobrych aktorów (Lutkiewicz, Kopiczyński, M. Kociniak). Zdaje się, że czwartkowe premiery w drugim programie - to po prostu odrzuty Teatru TV z programu pierwszego. Zamiast rzeczy trudniejszych, dla bardziej wyrobionej widowni, pokazuje się tu spektakle nieudane.
Jedną z pozycji ostatniego "Pegaza" był krótki wywiad z wybitną, znaną u nas z filmów Bergmana aktorką Liv Ulman, przeprowadzony w Oświęcimiu, na planie zdjęć do amerykańskiego filmu o zbrodniach hitlerowskich. Piękna i mądra, głęboko humanistyczna była jej wypowiedź, m.in. o tym, co trzeba robić, aby się takie zbrodnie nigdy więcej i nigdzie nie powtórzyły.

GŁOS POKOLENIA (Feliks Netz)

Chciałbym pisać może i o czymś innym, a jednak trzeba o "Kartotece" Tadeusza Różewicza, która w równym stopniu stała się "Kartoteką" Krzysztofa Kieślowskiego. Tu nawias: zbyt pewnie często punktem wyjścia do tych tekstów są jakieś, nazwijmy je tak - sytuacje telewizyjne. Zgodzą się jednak Państwo ze mną, że nie prowadzę tu kącika telewizyjnego, a już na pewno nie pisuję recenzji. Po prostu - telewizja jest na tyle obecna w naszej zgrzebnej codzienności, że nierzadko bywa pretekstem do rozmów towarzyskich. "Kartotekę" nadano w poniedziałkowym Teatrze TV, a dziś, we wtorek, z kilkoma ludźmi mówię głównie o tym spektaklu. Może jeszcze więcej o reżyserze Krzysztofie Kieślowskim. Nie ulega wątpliwości, że jesteśmy świadkami formowania się pięknej indywidualności i właśnie ten proces wchodzenia artysty w nasze prywatne życie umożliwia telewizja. Każde spotkanie z Krzysztofem Kieślowskim pozostawia w nas jakiś ślad, a nie mam tu na myśli tylko spotkań poprzez spektakle czy filmy. Podobnie dzieje się z mistrzem Andrzejem Wajdą, podobnie przeżywaliśmy nie raz kontakty z Krzysztofem Zanussim. Teraz z czymś nowym, zawsze z czymś ważnym i pilnym przychodzi do nas Kieślowski.
Jest to ktoś, kto wierzy w społeczny sens istnienia sztuki. Taki artysta nie robi po prostu rzeczy, które są warte realizacji, lecz takie jedynie, które są potrzebne, teraz i tutaj. Reakcja widowni, czy lepiej powiedziawszy - publiczności, świadczy, że ten rodzaj intencji jest natychmiast rozpoznawalny. Nikt przecież specjalnie nikogo nie uprzedzał, że obejrzymy "Personel", a przecież po emisji tego świetnego telewizyjnego filmu wiele mówiło się o tym, co w tym utworze było tak ważne dla każdego: o kwestii sumienia, o moralności socjalistycznej, o wyborach i postawach.
Jest w telewizji program pt. ,,Jak?" - w domyśle: jak żyć? Uczeni i literaci próbują w nim odpowiedzieć na pytanie, przyznajmy nieproste, znajdując w potoku słów wiele rozwiązań natychmiastowych, nierzadko kategorycznych. Zauważyłem, że młodzież biorąca udział w owych programach staje, zwykle po stronie tych, którzy zwierzają się ze swych rozterek, zwątpień, którzy nie mają gotowych recept na użytek TV i nie chcą narzucać nikomu jedynie słusznych wzorów. Myślę, że tej generacji bliski jest właśnie Krzysztof Kieślowski, co zresztą potwierdziło się na festiwalu gdańskim, gdy pokaz "Amatora" zgromadził tak wiele młodzieży. Młodzi szybko się zorientowali że oto mają swojego reżysera, który mówi w ich imieniu, do nich, o ich sprawach, nie pouczając, lecz skłaniając do gorącej i rzetelnej dyskusji.
Krzysztof Kieślowski bacznie obserwuje pierwszy krok w życiu swoich bohaterów. Powtórzmy: pierwszy krok!
Rozumie bowiem jak wiele od tych wczesnych, pierwszych decyzji, gdy młody człowiek ręką jeszcze niewprawną, na własny rachunek ma wykreślić linię między dobrem a złem, między uczciwością, a konformizmem, między prawdomównością a kłamstwem, na pozór drobnym, doraźnie opłacalnym, lecz w konsekwencji deprawującym moralnie.
Tak było w "personelu" tak jest i w "Amatorze". Pierwszy film rozgrywa się w teatrze, drugi w środowisku filmowców-amatorów, zaś bohaterem "Kartoteki" jest pisarz. Nieprzypadkowy jest wybór tych właśnie profesji z obszary sztuki, bo analizując konkretne przypadki ludzkie, bada Kieślowski to, co byśmy nazwali funkcjonowaniem artysty w społeczeństwie. W jego rozumieniu jest to ktoś obecny całym sobą w życiu zbiorowym, nie pięknoduch i narcyz, ale człowiek współodpowiedzialny za jakość moralnych wyborów, ktoś, kto ma nie tyle powołanie, co obywatelski obowiązek zabierania głosu w sprawach zasadniczych.
W przypadku Krzysztofa Kieślowskiego mamy do czynienia z artystą, który określa się nie tylko w konkretnych utworach, ale i w wywiadach, rozmowach czy audycjach telewizyjnych: są to dla niego zawsze okazje do rozmowy z publicznością, z widzem, z drugim człowiekiem. Po prostu mamy do czynienia z artystą obdarzonym czymś niezwykle cennym: instynktem społecznym. Jest to cecha, która nieustannie prosi się o jak najszersze spopularyzowanie. Jeśli jednak młodzi zauważyli właśnie w autorze "Personelu" i "Amatora" swojego reżysera, znaczy to, że ów instynkt społeczny jest i w nich, o także, że kwestie etyczne są i dla nich problemem numer jeden.
Nie powiedziałem nic prawie o przedstawieniu "Kartoteki". Dodam więc, że wybór tej właśnie sztuki przez Krzysztofa Kieślowskiego jest zupełnie naturalny. Zaś jako reżyser raz jeszcze potwierdził swoją klasę.

NOWA "KARTOTEKA" (U. Biełous)

"Kartoteka" Tadeusza Różewicza to jedna z często granych pozycji naszej dramaturgii współczesnej. Interpretacja Krzysztofa Kieślowskiego odbiega jednak swym charakterem - przy zachowaniu wszelkich znaczeń sztuki - od wielu poprzednich inscenizacji. Przede wszystkim reżyser, posłużył się wybitnie filmowymi środkami wyrazu, mimo iż akcję dramatu rozegrał w jednym właściwie pomieszczeniu, nie licząc introdukcji.
Filmowe środki wyrazu doskonale, dzięki montażowi, zastąpiły wejścia i zejścia scenicznych postaci, z którymi bez przerwy styka się Bohater, a które są niemal wyłącznie zjawami z jego przeszłości. Filmowe środki wyrazu pozwoliły też lepiej niż w sztuce scenicznej zaznaczyć istotne miejsce akcji dramatu: nowoczesne miasto, wielką aglomerację.
Podobne umiejscowienie i przedstawienie akcji dodaje sztuce Różewicza, powstałej dwadzieścia lat temu, nieoczekiwanie nowych znaczeń. Kieślowski, w odróżnieniu od poprzedników, przesunął jednak akcenty dramatu. W poprzednich inscenizacjach postać Bohatera, określał i lokował historycznie Chór, który personifikował symbole tego, czym żyło i na czym wyrosło pokolenie Kolumbów, symbole bohaterstwa i narodowej tradycji. Tymczasem Kieślowski, właśnie partie Chóru z telewizyjnej inscenizacji Konrada Swinarskiego, wmontował w odpowiednie miejsca swojej inscenizacji, które w znacznym stopniu odejmują dramatowi owe historiozoficzne znaczenie. Reżyser, położył większy akcent bardziej na osobiste przeżycia Bohatera, które odcisnęły piętno na jego obecnym życiu.
Wyrazistość sztuki potęguje jeszcze interpretacja postaci Bohatera w wykonaniu Gustawa Holoubka, bez zwykłej w takich przypadkach nuty autoironii. Znakomita to kreacja artysty, który gra po prostu człowieka znużonego, zmęczonego, złaknionego snu i wypoczynku, oddalającego przeżycia, które dopadają go jednak z nieprzepartą siłą. Ponieważ nigdy nie da się ostatecznie odsunąć tego, co przeżyliśmy.
Reżyser młodszy o pokolenie od autora sztuki stworzył inscenizację bliższą własnym odczuciom i doświadczeniu. Nie jest to rodzaj "przeniewierstwa" Różewiczowi, raczej odczytanie tego dramatu w inny sposób.

MÓWI SIĘ O TELEWIZJI...

O telewizji mówi się różnie, często źle. Uważa się, że jest źródłem kulturalnego minimalizmu, oferuje namiastkę przeżycia artystycznego, że równa w dół, standaryzuje aspiracje intelektualne współczesnych. Zgoda. Ale podobne zarzuty formułowano w erze przedtelewizyjnej pod adresem kina pomawiając je mniej więcej o to samo. Okazało się, że nie tylko druga strona prawdy jest zgoła inna, ale i awers nie taki identyczny z oczekiwaniami. Kino nie wyparło ani teatru, ani książki, ani nie zminimalizowało wymagań wobec innych sztuk, nie odebrało im, a może nawet przysporzyło wyznawców a sobie wychowało wdzięczną widownię.
Podobnie z telewizją.
Pomijam to co przynosi najważniejszego - przeogromną sferę popularyzacji sztuki w ogóle. Dyskusje natomiast wzbudza jeszcze twórczość telewizyjna. Czas dowiódł, że telewizyjność widowiska jest nową jakościowo wartością. Różnica między teatrem a teatrem telewizji jest taka mniej więcej jak miedzy teatrem a kinem i podobna jak miedzy filmem dla kin, a filmem telewizyjnym.
Czy jednak w ramach telewizji widowisko teatralne i filmowe nie zbliżają się zbytnio, czy nie dążą do unifikacji? Takie obawy słyszę wokół.
Poniedziałkowy teatr TV przyniósł 15 bm. nową inscenizację "Kartoteki" Tadeusza Różewicza, autorstwa Krzysztofa Kieślowskiego. Dyskusje we wtorek znacznie cichsze i rwące się, nieporównywalne, z tymi po piłkarskiej środzie. Komentarze nieśmiałe. Ten i ów tłumaczy, że widział "Kartotekę" wcześniej, że ją zna.
Gdy oglądałem ten spektakl wyobraziłem sobie potęgę telewizyjnego przekazu, miałem złudzenie, że dzięki jej dobrodziejstwu cała Polska ogląda dzieło Kieślowskiego razem ze mną. Okalało się, że jest trochę nie tak.
A przecież była to "Kartoteka" różna od tych, które znam o wiele bardziej niż mogłem tego oczekiwać. Kieślowski jest twórcą jak mało kto rozumiejącym współczesność. Potrafi ją definiować w kategoriach ogólnych, na znacznie wyższym poziomie niż sięga publicystyka. Widzi w niej to, co stanowi istotę, a wszystko inne jest bliższym lub dalszym skutkiem.
"Kartotekę" odczytał w kategoriach ponadpokoleniowych, uniwersalnych. Odniósł ją do siebie i swoich rówieśników w podobny sposób jak Różewicz uczynił z niej rozrachunek swojego pokolenia. Dokonał tego na gruncie telewizji najbardziej znaczącego ze znaków kulturowych współczesności. Posłużył się jej wizualnością w sposób najbardziej dosłowny.
Kieślowski jest artystą posługującym się oszczędnie warsztatem, na którym tworzy. Bardzo starannie wybiera z niego to co najniezbędniejsze i nieodzowne. Zarazem wybory jego bywają na ogół bardzo trafne.
Potwierdziła to jego inscenizacja dramatu Różewicza. Często teatr telewizji w nadmiarze wykorzystuje techniczne możliwości taśmy magnetowidu, wprowadzając charakterystyczne dla kina elementy jak plener, autentyczne wnętrze, krótkie ujęcia, łatwe przemieszczanie kamery w przestrzeni. To wszystko jest teatrowi telewizji dostępne i potrzebne. Więcej, stanowi jego immanentny element. Pod jednym wszakże warunkiem. Tym właśnie, który stanowi nieprzekraczalną barierę między teatrem i filmem w twórczości telewizyjnej. Ta granica przebiega między słowem a obrazem. W teatrze słowo, tekst dramatyczny stanowi tworzywo podstawowe. Jemu służy inscenizacja, ona je wzbogaca, komentuje, interpretuje, pozostając wciąż elementem towarzyszącym. W filmie obraz góruje nad słowem w proporcji akurat odwrotnej. Nawet najbardziej "przegadany" film nie staje się z samego tego faktu teatrem - pozostaje po prostu kiepskim filmem, ilustrowaną publicystyką. Kieślowski odniósł się do tekstu Różewicza z pełnym szacunkiem. Ale wpisał go we własny kontekst wizualny, który odkrył nowe znaczenia i wartości. Nie dodał, a właśnie odkrył. Nie wiem czy taki zabieg byłby możliwy na scenie w teatrze, nie wiem czy przyniósłby taki właśnie efekt na wielkim ekranie. W spektaklu Kieślowskiego nie bez racji pierwszym partnerem Gustawa Holoubka stał się w miejsce chóru telewizor - współmieszkaniec pokoju, zawsze obecny, niezbywalny i na wszystko mający gotowy komentarz.
Gdy dziś wieczorem będę oglądał magazyn dziennika lub mecz w Amsterdamie telewizja będzie dla mnie peryskopem, przez który widzę świat. W poniedziałkowy wieczór pomogła mi spojrzeć w głąb siebie i przyjrzeć się własnemu EGO, a jutro w czwartek o 20.15 nakarmi mnie cotygodniową porcją sensacyjnej papki.

"KARTOTEKA" (Renata Popkowicz-Tajchert)

Nieczęsto dane nam, by telewizyjny spektakl tak generalnie zmuszał do dokonywania, rachunku z własnego życia, z dokonań pokolenia, nakazywał refleksje nie tylko osobiste, ale przede wszystkim historyczne. By był tak bardzo konkretny, osadzony w realiach naszej współczesności, a równocześnie tak dalece uniwersalny. Mówię o poniedziałkowej premierze Teatru TV, który przedstawił "Kartotekę" T. Różewicza w reżyserii K. Kieślowskiego z G. Holoubkiem w roli głównej. Te trzy nazwiska wymieniam jednym ciągiem wcale nie przypadkowo, bowiem sądzę, że w równym niemal stopniu ludzie ci są twórcami tego właśnie przedstawienia.
"Kartoteka" ma już właściwie dwadzieścia lat. Tadeusz Różewicz napisał ją w latach 1958-59, a jej prapremiera odbyła się na scenie Teatru Dramatycznego w r. 1960. Wywołała wtedy powszechne zainteresowanie, choć nie brakło kontrowersyjnych opinii. Czy jednak spodziewano się, że sztuka Różewicza stanie się najważniejszym bez wątpienia utworem dramatycznym czy raczej antydramatycznym naszej współczesności?
Fenomen "Kartoteki" trwa już dwadzieścia lat. Sztuka bowiem zmienia się w miarę upływu czasu, jej bohaterowi przybywa lat, coraz to nowych doświadczeń. Wypowiadane przez niego kwestie nie zawsze mają te same znaczenia co lat temu dwadzieścia. Świadomość mężczyzny jest dziś bardziej pojemna, poszerzyła się o wiedzę o dalszych losach jego pokolenia, narodu, świata.
Różewicz ustami swego bohatera stawia przed nami pytania o uczciwość, istotę człowieczeństwa, odpowiedzialność każdego pokolenia za losy własnego narodu. Wiele tu pada słów gorzkich, prawd bolesnych. Ale ich celem nie jest czcze narzekanie lecz potrzeba oczyszczenia. Właściwie niemal automatycznie przychodzi na myśl cytat ze Słowackiego "Choć muzę moją w twojej krwi zaszargam /Sięgnę do wnętrza twych trzew - i zatargam".
Wydaje się, że Krzysztofowi Kieślowskiemu udało się nie uronić żadnej warstwy utworu ani społecznej, ani historycznej, ani filozoficznej, że zachował całe bogactwo "Kartoteki" a równocześnie uczynił ją pełną prostoty i czytelną dla każdego, co stało się zaprzeczeniem twierdzeń o niekomunikatywności i mglistości tego utworu. Jest to tym bardziej ważne, że w telewizji liczyć się trzeba z widownią masową. Spektakl K. Kieślowskiego jest przejrzysty i klarowny, a przy tym, nie ma w sobie nic z "tłumaczenia Różewicza maluczkimi", bowiem zachowuje swą intelektualną finezję. Kieślowski utwór bardziej ukonkretnia i rzec można sprowadza go na ziemię. Jego prawdziwie twórcze spojrzenie na "Kartotekę" jest wynikiem wnikliwej analizy tekstu, opiera się na głębokim wczytaniu weń, reszta stanowi konsekwencję własnych przemyśleń, wniosków i przeżyć.
Niezwykle interesująco K. Kieślowski ukazał postaci Panów I, II, III będących w "Kartotece" niejako komentatorami rzeczywistości, czymś w rodzaju chóru ze starożytnej tragedii. Reżyser wykorzystał tu odpowiednie fragmenty telewizyjnego spektaklu Konrada Swinarskiego i postaci te pojawiały się na ekranie telewizora stojącego w pokoju bohatera "Kartoteki". To zdawałoby się zaskakujące rozwiązanie jest w gruncie rzeczy niesłychanie logiczne, wszak przecież telewizja jest dziś najpowszechniejszym komentatorem naszej rzeczywistości.
Trzecim współtwórcą telewizyjnej "Kartoteki" jest Gustaw Holoubek. To prawdziwa przyjemność ujrzeć tego, rzadko obecnie widywanego na ekranie TV, wspaniałego aktora. To dzięki jego grze przedstawienie otrzymało ten ostateczny, najdoskonalszy szlif, to dzięki jego twórczej wrażliwości i inteligencji wydobyte zostały liczne znaczenia tej bogatej roli, wszelkie niuanse treściowe i psychologiczne. Dzięki niemu otrzymaliśmy przejmujący wizerunek człowieka zmęczonego rzeczywistością i balastem własnych przeżyć.
To niezwykłe trio: Różewicz, Kieślowski, Holoubek wniosło nowe wartości w świat naszych przeżyć, a do przedstawienia tego sądzę, że będzie się wracać przy niejednej okazji. Nareszcie spektakl, którego TV nie musi się wstydzić. Szkoda tylko, że tak niewiele ich bywa w sezonie.

KARTOTEKA (Jerzy Żurek)

Nie chciałbym zapeszyć, ale zapowiada się w Teatrze TV prawdziwe wydarzenie. Powraca bowiem na ekran jedna z najważniejszych sztuk powojennej literatury - "Kartoteka" Różewicza.
Premierę miała w 1960 r. w warszawskim Teatrze Dramatycznym i od tego momentu na stałe weszła do repertuaru polskich scen. Była też już prezentowana w telewizji w pamiętnej inscenizacji nieodżałowanego Konrada Swinarskiego.
Dwadzieścia lat temu sztuka Różewicza bulwersowała zarówno swym tematem jak sposobem napisania. "Kartoteka" jest bowiem właściwie wielkim monologiem głównego Bohatera (tak właśnie nazywającego się w sztuce), ożywionym dramaturgicznie udziałem postaci z jego wspomnień, rozmyślań, koszmarnych snów. Różewicz miał ambicje napisania dramatu o tzw. człowieku współczesnym. Pozbawił więc swojego bohatera personaliów, a nawet "określonego dokładnie wieku, zajęcia, wyglądu". Jego biografia także miała odpowiadać przeciętności: pierwsze wtajemniczenia miłosne, praca, polityka, rozgoryczenie i drwiący rozdźwięk między ideałami a rzeczywistością w latach pięćdziesiątych. Owa typowość i przeciętność ma wszakże dość oczywistą granicę. Bohater Różewicza to człowiek pokolenia wojennego, ktoś, dla kogo wojna była najważniejszym, krańcowym życiowym doświadczeniem.
Utwór Różewicza ma jeszcze jedną cechę godną uwagi - jest ironiczny, pełen najrozmaitszych odcieni humoru. Kto wie czy nie dałoby się go już grać jak komedię?
Nad takim pytaniem zastanawiał się być może reżyser Krzysztof Kieślowski, który przygotował ten spektakl dla Teatru TV. O Kieślowskim głośno jest ostatnio we filmowym przede wszystkim świecie. Jego "Amator" otrzymał najwyższe nagrody festiwali filmowych w Moskwie i w Gdańsku. Ta nobilitacja - może nawet ponad miarę - wyróżniła Kieślowskiego spośród całej plejady rówieśników i sprawiła, że każdej jego realizacji oczekujemy jakby ze zdwojoną uwagą. Tak jest i tym razem.
Tym razem dwa atuty miał reżyser w ręku od razu: tekst Różewicza i znakomitych aktorów. W głównej roli wystąpi dawno nie widziany w TV Gustaw Holoubek, szukający jakby ostatnio nowego genre'u dla swojego talentu. Partnerować mu będą tak znakomici aktorzy jak: Lidia Korsakówna, Anna Chodakowska, Jan Ciecierski, Henryk Bista, Mariusz Benoit.
Co z tego mariażu indywidualności wyszło - zobaczymy na własne oczy.

KIEŚLOWSKIEGO WIDZENIE "KARTOTEKI" RÓŻEWICZA (Maria Wronkowska)

Z okien mieszkania mieszczącego się na drugim piętrze w budynku przy ul. Puszczyka na Ursynowie zwisa gruby plik kabli telewizyjnych. W tym właśnie typowym M-5 rozgościł się ze swoją ekipą znany reżyser filmowy Krzysztof Kieślowski realizujący dla poniedziałkowego Teatru TV sztukę Tadeusza Różewicza "Kartoteka". Bohatera tego spektaklu, zwanego przez Różewicza po prostu Bohaterem, kreuje Gustaw Holoubek.
Trzy przestronne pokoje zagracone są do granic niemożliwości meblami, aparaturą oświetleniową, kamerami. W tej ciasnocie i nieprawdopodobnym wręcz upale pracuje kilkanaście osób. Reporterowi i fotoreporterowi "Kuriera" z trudem udaje się znaleźć skrawek wolnej przestrzeni. W największym pokoju czołowe miejsce zajmuje najważniejszy w tej sztuce rekwizyt, ogromne łoże. Bohater "Kartoteki" przez cały prawie czas leży bowiem w pościeli, a wokół niego przepływa strumień wydarzeń i postaci.
Gustaw Holoubek opuścił właśnie przed chwilą swoje posłanie. Przysiadł obok wielkiego fotela, w którym usadowił swego gościa - Wujka (Jana Ciecierskiego). Wujek moczy zdrożone nogi w miednicy; przewędrował szmat drogi, wraca właśnie z pielgrzymki. Mężczyźni nie widzieli się prawie ćwierć wieku. Bohater jest wielce uradowany tym spotkaniem.
- Widzi wujek, miałem do wujka napisać ale Zosia mówiła, że wujek chory, więc myślałem, że wujek umarł. Strasznie się cieszę, nie ma wujek pojęcia. Co u wujka?
- Jakoś się taczkę żywota pcha. Masz się z czego cieszyć...
- Wujek jest prawdziwy. I wąsy prawdziwe. Cały prawdziwy wujek. Nawet kapelusz u wujka prawdziwy, i guziki, i słowa. Prawdziwe słowa.
Toczy się długi dialog. Obserwatorom wydaje się, że scena ta wypada, bardzo dobrze, ale reżyser (K. Kieślowski) ma jednak sporo uwag. A więc powtórki. Wreszcie chwila przerwy. Przysiadamy z reżyserem w kuchni na krótką rozmowę o przygotowywanym przez niego spektaklu.
- Jest to druga telewizyjna realizacja "Kartoteki" - mówi Krzysztof Kieślowski. - Pierwsza była dziełem Konrada Swinarskiego, powstała przed 10 laty. Bohatera grał wtedy Tadeusz Łomnicki, był to bohater 40-letni. Mężczyzna kreowany przez Gustawa Holoubka jest znacznie starszy, ma bowiem 58 lat. Wyciągnąłem wnioski z didaskaliów, w których Różewicz pisze, że jest to sztuka współczesna - stąd właśnie "postarzenie" bohatera - i realistyczna. Chcę, aby taka rzeczywiście była. Traktuje tekst bardzo poważnie, unikam wszelkiej komediowości. Zrezygnowałem z jakichkolwiek żartobliwych akcentów, które pojawiały się w inscenizacjach. Chciałem również, aby telewizyjny spektakl stracił swoją umowność teatralną, dlatego też zdecydowałem się na realizowanie go we wnętrzach naturalnych. Jest to na pewno uciążliwe, ale mam nadzieję, że spektaklowi wyjdzie na dobre.
- Kogo jeszcze zobaczymy obok Gustawa Holoubka i Jana Ciecierskiego?
- Znakomitych aktorów. Nawet najmniejsze epizody grają aktorzy wybitni; mam satysfakcję, że nikt mi nie odmówił wystąpienia w proponowanej roli. Tak więc występuję tu m. in. Lidia Korsakówna, Joanna Żółkiewska, Anna Chodakowska, Izabella Olszewska, Łucja Żarnecka, Jerzy Trela, Henryk Bista, Zygmunt Hübner, Ryszard Pietruski, Jan Prochyra, Piotr Cieślak, i Janusz Gajos, Mieczysław Hryniewicz.
- Podobno ma Pan zamiar pokazać w tym spektaklu fragment inscenizacji Konrada Swinarskiego?
- Tak, pojawi się tu pewien cytat z tamtego przedstawienia. Ale wolałbym o tym jeszcze nie mówić.
- A kiedy obejrzymy spektakl na małym ekranie?
- Mam nadzieję, że wkrótce. Ale to już przecież nie zależy od realizatorów.
Czekamy zatem z wielkim zainteresowaniem i dziękujemy za rozmowę.