Teatr Telewizji

premiera 22 lutego 1963

reżyseria - Zygmunt Hübner

przekład - Czesław Miłosz

scenografia - Jerzy Masłowski

obsada:

Rosalinda - Ewa Mirowska

Orlando - Bogusław Sochnacki

Jakub - Mieczysław Voit

Wygnany książę – Feliks Żukowski

Febe - Urszula Modrzyńska

Błazen Probierczyk - Bogdan Baer

oraz Barbara Horawianka, Wanda Chwiałkowska, Zbigniew Józefowicz, Eugeniusz Kamiński, Zbigniew Koczanowicz, Zygmunt Malawski, Henryk Staszewski, Jerzy Walczak, Zdzisław Suwalski, Józef Zbiróg


JAK WAM SIĘ PODOBA (B.B.)

Rozalinda, jedna z głównych postaci sztuki kończy ją (słowami: "O piękne panie, na miłość, jaką macie dla mężczyzn, zaklinam was, oklaskujcie w tej sztuce wszystko to, co wam się podoba. O panowie, zaklinam was na miłość, jaką macie dla kobiet - nie dajcie się wyprzedzić w oklaskach kobietom". A więc sztuka o miłości? Nie tylko. „Jak wam się podoba” jest jedną z najtrudniejszych, najbardziej złożonych wewnętrznie sztuk Szekspira - stwierdza J. Kott w jednej z recenzji. Szekspir, znakomity dramaturg, doświadczony człowiek teatru, renesansowy twórca, w komedii tej zawarł ładunek myślowy, przerastający ramy zwykłej historii o miłości. Rozsnuł fabułę między dwoma przeciwstawnymi biegunami - dworem, samowolnego, okrutnego władcy Fryderyka i wolnym bytowaniem w Lesie Ardeńskim, w którym schronił się wygnany brat królewski i dokąd podążają inne osoby tej historii w poszukiwaniu wolności, ludzkich wartości i miłości. Las Ardeński jest wielką metaforą, jest zarazem baśniową krainą, w której odnajdują się kochankowie i w której "wszystko jest możliwe". Miłość u Szekspira jest gwałtowna, pełna pasji. Wybucha nagle i narasta z siłą urągającą wszelkiemu tzw. życiowemu prawdopodobieństwu. Jest przejawem wewnętrznego bogactwa natury ludzkiej, potwierdzeniem wartości życia pojętego w sposób niezwykle pełny, renesansowy, humanistyczny. W Lesie Ardeńskim zwycięża miłość, duch wolności odnosi triumf nad samowolą i tyraństwem okrutnego władcy. Młode pary łączą się, Las Ardeński rozbrzmiewa odgłosami radości. Ale gdzieś istnieje gwałt i przemoc, panuje zło. I Szekspir o tym nie zapomina, mimo iż Rozalinda nawołuje do radości i że "wszystko dobrze się kończy".
B.B.
„Radio i Telewizja” nr 8, 17 listopada 1963

JAK WAM SIĘ PODOBA? (bz)

W tytule szekspirowskiej komedii znaku zapytania nie ma, ale tutaj użyłem go celowo. Jak wam się podobał wczorajszy spektakl Teatru Popularnego? Przypuszczam, że odpowiedzi na to pytanie będą bardzo różne, jeśli nie krańcowe. Ci, dla których ważne jest przede wszystkim szekspirowskie słowo, odeszli od ekranów raczej zadowoleni. Ci, którzy oczekują od teatru telewizyjnego przede wszystkim ciekawej inscenizacji, musieli chyba pozostać zawiedzeni.
Niezależnie od swoich wszystkich wad i zalet, Teatr Popularny ma jedną cechę, którą dość często lansuje, pragnie mianowicie za wszelką cenę robić ze studia telewizyjnego scenę normalnego teatru, z tradycyjną w kształcie scenografią, kostiumem, inscenizacją. Wydaje się to pewnego rodzaju anachronizmem.
Wracajmy jednak do wczorajszego spektaklu. Reżyser - Zygmunt Hübner - skoncentrował się na poprawnym podaniu tekstu i "poprawnych" sytuacjach, nie pomyślał nad telewizyjną formą dla komedii. Nie wiem, czy to w wypadku Szekspira w ogóle było możliwe, ale chyba należało próbować. Stosunkowo najlepsze było przedstawienie w swej warstwie aktorskiej. Nie zawiodła E. Mirowska w roli Rosalindy, cały zresztą zespół, z małymi wyjątkami, grał nastrojony na jedną, dobrą nutę.
A poza wszystkim, medal za odwagę dla Teatru Popularnego za to, że sięgnął wreszcie po Szekspira, który zdawał się być dotychczas telewizyjnym "tabu".
(bz)
„Dziennik Łódzki” nr 47, 23 listopada 1963

KOCHANKOWIE W LESIE ARDEŃSKIM (J.P.)

Sceny na dworze księcia Fryderyka przesunęły się niczym płaskie wycinanki, nie miały ani ostrości, ani głębi. Dowiedzieliśmy się tylko, kto jest kto i kto przed kim musi uciekać, a już ZYGMUNT HÜBNER poprowadził bohaterów „Jak wam się podoba” w głąb Ardeńskiego Lasu. Szukał oddechu, ale nie zdołał go zaczerpnąć prawdziwie pełną piersią - mały ekran, mimo wszystkich wysiłków dusił, Szekspirowskie namiętności i szekspirowskie gesty jawiły się nań jakby w pół zatarte, tylko ironia i leciutki ton goryczy, zwłaszcza w ustach Błazna, zagranego przez BOGDANA BAERA - miały swój prawdziwy smak.
I byłby może cały spektakl nie tylko chwalebnym dowodem ambicji, ale zarazem argumentem na rzecz tych którzy powiadają, że nie wśród wielkiego, ani nawet tradycyjnego repertuaru musi wyrąbywać swoje ścieżki Teatr Popularny - gdyby nie kilka głęboko pięknych scen, jak chociażby ów poprzedzający finał miłosny kwartet, które zdają się wskazywać, że warto nadal próbować i szukać. Szukać nieuniwersalnej formuły, która pozwoliłaby wprowadzić na mały ekran wielkiego Szekspira, ale szukać telewizyjnej formy dla każdej jego sztuki z osobna.
Wczorajszy Szekspir zdał się nieco sielankowy, letni. Z jednym może radosnym wyjątkiem - EWA MIROWSKA zagrała wielką i w wielkie tradycje bogatą rolę Rozalindy z odwagą, pasją i niekłamanym wdziękiem. Jej rola narastała burzliwie, wiodła prosto do celu, bez krążenia wokół dwuznacznych sytuacji, a że również BOGUSŁAW SOCHNACKI - Orlando - był w swym miłosnym rozmodleniu bezpośredni i szczery, przeto ta właśnie para kochanków najostrzej, ostrzej może niż w tekście, wyłaniała się z amerykańskich planów i z tła malowanego Ardeńskiego Lasu.
Inne postacie pogubiły się nieco, odeszły w głąb. Nie wiedział zwłaszcza reżyser, co robić z filozofem Jakubem i choć chętnie dawał zbliżenia na twarz MIECZYSŁAWA VOITA, nie dał widzowi ani jednego tropu wyjaśniającego obecność tej zagadkowej figury w pobliżu wygnanego księcia. Odbiło się to szczególnie na finale, przygaszonym zresztą i nijakim.
Mimo tych, raczej tylko przykładowych zarzutów, obecność Szekspira na małym ekranie odnotowujemy z satysfakcją. Oby nie był to na najbliższe lata Szekspir ostatni.
J.P.
„Express Ilustrowany”, 24 lutego 1963

SIELANKA W ARDEŃSKIM LESIE (Krystyna Karwicka)

Ostatnia pozycja łódzkiego Teatru Popularnego świadczy o jego wzrastających ambicjach repertuarowych. Zamiast wystawiania nie najlepszych adaptacji utworów literackich lub wyciągniętych z lamusa teatralnych ciekawostek sięgnięto wreszcie po wielki repertuar teatralny. Próbą niewątpliwie najbardziej ambitną jest wystawienie Szekspirowskiej komedii „Jak wam się podoba”. Telewizyjny Teatr Popularny nie miał tu żadnych wzorów. Mało kto przecież pamiętał wystawionego przed laty „Makbeta”, a innych prób telewizja dotychczas nie podejmowała. Można również przypuszczać, że dla dużej części odbiorców Teatru Popularnego, zwłaszcza tych z małych miasteczek i wsi, Szekspir jest w ogóle "wielkim nieznajomym".
Jak wam się podoba ma wielu zwolenników. Znany polski szekspirolog - prof. Jan Kott uważa tę komedie za jedną z najtrudniejszych, najbardziej wielowarstwowych sztuk Szekspira. Z jednej strony jest to nieomal sielankowy romans o czterech parach szczęśliwych kochanków, a z drugiej opowieść o tyranii i okrucieństwie możnych tego świata. Wszystkie postaci, które spotykamy w baśniowym, metaforycznym Ardeńskim Lesie, sprowadziło tu poszukiwanie wolności osobistej. Kto wie, czy właśnie ta złożoność sztuki nie stanęła na drodze do pełnego sukcesu Teatru Popularnego. Po koniecznych, ale nie zawsze przemyślanych, skrótach i przy pewnych niedociągnięciach wykonawców „Jak wam się podoba” zachowało w telewizyjnej wersji tylko charakter sielankowej komedii.
Rozalinda i Celia, które łączy wielka siostrzana miłość, w obronie tej miłości opuszczają dwór okrutnego ojca Celii. Sentymentalny Orlando ucieka przed pewną śmiercią z ręki złego brata. Wystarczy jednak schronić się w Ardeńskim Lesie, aby wszelkie zło tego świata poszło w zapomnienie. Tutaj trzeba kochać i być kochanym, gdyż Ardeński Las tylko kochankom daje zapomnienie. Doświadczył tego samotny Jakub błąkający się po Lesie z melancholią w sercu i na twarzy. On jeden zdaje się nie zapominać o istniejącym gdzieś rzeczywistym świecie, którym rządzi przemoc i zło. I kiedy inni odnajdują swoje szczęście, on musi odejść. Okrojona postać Jakuba i pierwsze sceny w pałacu okrutnego księcia, to wszystko co pozostało z rozmyślań Szekspira nad złem tego świata. Jest jeszcze błazen, który jak zwykle u Szekspira powinien wygłaszać mądre myśli o świecie i ludziach. Tutaj jednak całkowicie zawiódł wykonawca. Nie tylko nie umiał swojej roli, ale w dodatku podając tekst, podkreślał szczególnie te miejsca, które były tylko igraszką słowną. Z mądrego błazna nie zostało nawet śladu.
W Ardeńskim Lesie zwycięża sielankowa miłość. Może nie tak gwałtowna, jak by sobie tego życzył Szekspir, ale pełna uroku i wdzięku. Przewodzą panie: bardzo kobieca Celia, mądra, przebiegła i wdzięczna Rozalinda oraz dzielnie im sekundująca Foebe i Audrey. Panowie, jak przystało sielankowym pasterzom, oddają się całkowicie pod ich władzę. Szczęśliwi godzin nie liczą. Tym wypada chyba tłumaczyć wolne tempo spektaklu.
Ten pierwszy od lat i drugi w ogóle Szekspir w telewizji, nie wypadł zbyt okazale. Jedną z przyczyn jest chyba również sam wybór sztuki, która wymaga barw i światła dla zachowania swojego metaforycznego, półbaśniowego charakteru. To skłania do zastanowienia, czy właśnie kameralne warunki telewizji nie pozwoliłyby na interesujące odczytanie „Otella”, rzadko grywanego „Kupca weneckiego” czy „Króla Leara”. Pierwszy krok został zrobiony i to się przede wszystkim liczy.
Krystyna Karwicka
„Ekran” nr 11, 17 marca 1963

SZEKSPIR... BEZ SZEKSPIRA (Krystyna Kuliczkowska)

Szekspira „Jak wam się podoba” w Teatrze Popularnym było spektaklem sprawnym i dobrze granym - szczególnie pięknie zagrała Rozalindę Ewa Mirowska, a Sochnacki stworzył uroczego Orlanda. Nie było wątpliwości co do tego, że Rozalinda o kilka klas przewyższa go inteligencją i sprytem, że będzie to bardzo dobrany związek, w którym o każdej sprawie zadecyduje mądra kobieta. Probierczyk Bogdana Baera był taki właśnie, jaki w tej sztuce musi być Probierczyk - reprezentował zdrowy rozsadek i trzeźwy realizm, bardzo dobrze podawał tekst. I Jakub (Mieczysław Voit) był prawdziwie szekspirowskim Jakubem. Szczególnie podobał się w słynnym monologu "Świat jest teatrem, aktorami ludzie". Ale zastanówmy się przez chwilę, co z tego telewizyjnego przedstawienia wynieśli ludzie, którzy nigdy „Jak wam się podoba” nie widzieli i nigdy nie czytali. Tacy widzowie mogli zadawać sobie pytanie: "o co tu chodzi"? Dlaczego „Jak wam się podoba” należy uważać za jedną z najważniejszych sztuk w szekspirowskim dorobku?Realizacja telewizyjna musiała, oczywiście, skrócić znaczenie tekst. Pytanie tylko, "co się skraca". Bo w tym przypadku "skrócono" sztukę o całą problematykę filozoficzną i moralną. Pozbawiono ją zupełnie treści intelektualnych. Pozostawiono natomiast perypetie miłosne kochanków. Nie wiem, czy istnieje możliwość znalezienia telewizyjnych środków wyrazu dla sztuk Wiliama Szekspira... Ostatnia premiera Teatru Telewizji wykazała, że poszukiwania te są dopiero rozpoczęte.
Krystyna Kuliczkowska
„Radio i Telewizja”, 10 marca 1963

JAK WAM SIĘ PODOBA (woy)

Teatr Popularny przedstawił nam wczoraj pierwszego telewizyjnego Szekspira. Wielka to zasługa dla łódzkiej TV, ale równocześnie wielka trudność dla inscenizatora i dla aktorów.
Komedię "Jak wam się podoba" nie łatwo pokazać w telewizji zachowując wszystkie uroki tej sztuki przekazując wszystkie jej głębokie myśli.Widz, który wysłuchał pogadanki wstępnej przed spektaklem i przeczytał artykuł w "Radio i Telewizji" o tym, że "Szekspir w komedia tej zawarł ładunek myślowy przerastający ramy zwykłej historii o małości" _ zdziwił się, bo nie znalazł tego ładunku w spektaklu.
Adaptacja ograniczyła się niemal wyłącznie do pokazania intrygi miłosnej, w którą wplecionych zostało kilka monologów Jakuba pięknie wypowiedzianych przez Mieczysława Voita. Przyznać trzeba, że aczkolwiek bardzo okrojona i zubożona, komedia Szekspira otrzymała staranną oprawę, zręczny montaż reżyserski i interesującą obsadę aktorską. Grali m. in.: Barbara Horowianka, Ewa Mirowska, Bogusław Sochnacki, Bohdan Baer. Reżyseria Zygmunta Hübnera. Dekoracje Jerzego Masłowskiego.
(woy)
"Express Wieczorny" nr 45, 24 listopada 1963

KARNAWAŁ MELPOMENY (Leszek Goliński)

(fragment artykułu)
(...) TEATR TV przeżywa za to tej zimy swoje prosperity: Melpomena szaleje przed kamerą. Bo proszę: środa. "Śniadania 1943 roku", Studio Literackie TV; czwartek: "Rozkoszne przedpołudnie", Kobra; piątek: "Jak wam się podoba", Teatr Popularny TV: sobota: "Rasmus i włóczęga", Studio Literackie; poniedziałek: "Stawka na martwego dżokeja". Teatr TV. I jeszcze na okrasę "recital aktorski ze świetnym aktorem charakterystycznym Stanisławem Łapińskim w niedzielę. Syzyfowa praca starać się omówić wszystkie te spektakle, cenzurek stawiać nie wypada. więc tylko o najbardziej wdrażających się w pamięć: Bohaterowie są zmęczeni.Także u Irwinga Shawa w jego "Stawce na martwego dżokeja", z którą wystąpił teatr TV. Temat nienowy, nie braknie aktorskich wzorów, żeby przypomnieć chociaż niedawny film angielski "Było ich pięciu". Teatr jednego aktora: wyrazistą sylwetkę Barbera, człowieka, który nie wie, czego chce, który zawisł między złem, a dobrem i jednego i drugiego musi się wyrzec - stworzył T. Łomnicki (sekundował mu zresztą doskonały Świderski). I w gruncie rzeczy im dwum zawdzięczamy rangę artystyczną spektaklu: adaptacja : sceniczna Strzemińskiej potrafiła wydobyć niektóre epizody i dramatyczne opowiadania autora ..Młodych lwów", uwypuklić nastrój beznadziei, atmosferę bezcelowości życia człowieka, któremu wojna nie pozwala wrócić do "normalnego" życia, do "normalnej" pogoni za pieniądzem i szczęściem. Owo skupienie uwagi na psychologicznych walorach spektaklu zaważyło jednak na spoistości akcji i osłabiło jego teatralne środki wyrazu. Szekspir nie zaaklimatyzował się jeszcze w polskiej TV, zresztą sztuka nie była najszczęśliwiej dobrana. W Lasku Ardeńskim zgubił się nam gdzieś stary mistrz ze Stratfordu, pozostały tylko miłosne intrygi, naiwne perypetie Rozalindy (grała ją przekonywająco Ewa Mirowska) i Orlanda. Pozostała część komedii Szekspira nie najistotniejsza, sztuka odarta została ze swego blasku. A przecież tak jeszcze niedawno oglądaliśmy w TV "Sen nocy letniej" w sędziwej już dzisiaj adaptacji filmowej Reinhardta, gdzie znów baśniowość wzięła górę nad rubaszno-realnym światem Szekspira. Szekspir ciągle czeka na swego telewizyjnego "odkrywcę": niestety nie był nim Zygmunt Hübner (...).
Leszek Goliński
"Trybuna Ludu" nr 58, 27 listopada 1963

WIECZORY Z XI MUZĄ (ALBAN)

Miniona dekada programu TV to przede wszystkim teatr. To znaczy: dwie poniedziałkowe premiery ("Bez posagu" A. Ostrowskiego, "Stawka na martwego dżokeja" Irwina Shawa), premiera łódzkiego Teatru Popularnego TV ("Jak wam się podoba" Szekspira) oraz widowisko wg noweli współczesnego pisarza radzieckiego W. Aksjonowa ("Śniadania roku 1943"). Dołączmy do tego kolejną premierę KOBRY (kiedyż wreszcie jej autorzy pojmą, że w widowisku tego typu nie wolno wykręcać się pointą "nikt nic nie wie", bo to niedobrze świadczy o autorze, który przecież nigdy nie zapomina wziąć honorarium za swój "kryminał"). Z samego zestawienia tytułów widać, że urodzaj na teatr...
Zacznijmy od klasyki. "Jak wam się podoba" to z pewnością nie najłatwiejsza do inscenizacji sztuka Szekspira. Ogromna koncentracja doświadczeń, poglądów, a przede wszystkim pasji dramaturgicznej Szekspira sprawia, że myśli w niej zawarte mimo pozorów niełatwo dojdą do nieprzygotowanego widza. Sławna szekspirowska przenośnia ukazująca "Las Ardeński" jako krainę wolności dla ludzkich uczuć i poglądów - niezbyt łatwo znajdzie zrozumienie u widza. Dlatego mimo dobrej reżyserii Zygmunta Hübnera i scenografii Jerzego Masłowskiego oraz trafnej na ogół obsady (zwłaszcza M. Voit w roli Jakuba) - nie uważamy tej próby pokazania "trudnego" Szekspira właśnie w teatrze popularnym za najszczęśliwszą. Nie przygotowanemu widzowi może się wydać po prostu sztuczna, parodia go nie ubawi, fantastyka nie zainteresuje. Stąd już tylko krok do nudy. Zostawmy tedy wielkie barwne inscenizacje szekspirowskie "teatrowi". On je lepiej pokaże. ()

OSTROWSKI I SZEKSPIR (TAF.)

I znów mamy do zanotowania dwa niewątpliwie osiągnięcia teatrów telewizji. Piszę: teatrów, ponieważ chodzi mi o teatr warszawski i łódzki, zwany Popularnym. Warszawski wystawił znakomitą sztukę Aleksandra Ostrowskiego "Bez posagu". Rzecz dzieje się wśród ludzi okrutnych, bezlitosnych. Prawo do okrucieństwa, do igrania cudzymi uczuciami i cudzym życiem dają im pieniądze. Albowiem akcja sztuki rozgrywa się w środowisku kupców-milionerów. Charakter tych ludzi określają tylko i wyłącznie pieniądze. Za nie można kupić wszystko: miłość, honor, przywiązanie, godność. Larissa jest właśnie panną bez posagu. Piękna, wykształcona, utalentowana, mądra kobieta nie może wyrwać się z zaczarowanego kręgu, którego obwód nakreślił właśnie pieniądz. Obraca się w tym kręgu za sprawą swojej matki, po trosze rajfurki, a przede wszystkim kobiety zachłannej, dążącej za wszelką cenę do wzbogacenia się. Jedynym prawdziwym człowiekiem w życiu Larissy jest skromny urzędnik, Karandyszow. I własnie za jego sprawą Larissa ginie. Pozornie triumfuje w dalszym ciągu wszechmoc pieniądza.
Ta wspaniała sztuka znalazła równie świetnych odtwórców. W roli Larissy wystąpiła, dawno nie widziana na ekranie TV, Nina Andrycz. Karandyszowa zagrał bardzo dobrze i bardzo powściągliwie Ignacy Gogolewski. w pozostałych rolach wystąpili: J. Macherska (matka), K. Wichniarz (Knurow), A. Szalawski (doskonały Paratow), M. Pawlicki (Wożewatow), I. Machowski (bardzo ciekawa postać Robinsona), E. Wichura (Gawryła), M. Maciejewski (Ilia) oraz K. Dębicki (Iwan). Interesująca i trafna była reżyseria Jerzego Antczaka. Zwracało uwagę piękne tłumaczenie Jerzego Jędrzejewicza.
Popularny Teatr TV z Łodzi pokazał komedię Williama Szekspira Z Hübnera. Było to bardzo oryginalne odczytanie sztuki. Wyeksponowano te wątki, które wskazywały na protest przeciwko tyranii, na umiłowanie wolności. W ten sposób tak znana komedia Szekspira, komedia miłosna, zyskała nieoczekiwanie akcenty społeczne, a tym samym stała się bardziej współczesna.

TYDZIEŃ NA SZKLANYM EKRANIE (Z. J.)

Skrócenie czasu emisji programu TV dało najlepszą okazję do polepszenia jego jakości. Czy tak się stało? Raczej nie. Wydaje się, że - jak dotąd - nie widać jakiejś zasadniczej poprawy. Dotyczy to przede wszystkim publicystyki, której mamy wprawdzie ostatnio o wiele mniej, ale za to prowadzonej nadal według utartego schematu. A więc jakiś wstęp prowadzącego audycję, potem dokrętka filmowa połączona z komentarzem, no i wreszcie kilku ludzi za coś tam odpowiedzialnych, robiących często dobrą minę, do złej gry, zrzucających jeden na drugiego winę, za takie czy inne niedociągnięcia, których nie brak przecież w naszym codziennym życiu. Całość zamyka komentarz, stwierdzający, że "musimy", że "należy" itd.
A zabawa ta jest kosztowna, bo nie licząc innych kosztów weźmy chociażby taką sprawę jak wielce aktualne obecnie oszczędzanie energii elektrycznej. Jak wynikało np. z ostatniego - będącego chlubnym wyjątkiem - tego rodzaju programu, nadawanego z Katowic, a zatytułowanego ,,Kilowat na wagę, złota", na 5 sekund audycji telewizyjnej elektrownie nasze muszą dostarczyć tyle prądu, ile zużywa się na oświetlenie kilkuizbowego mieszkania w ciągu 1 godziny i 15 minut.
Skoro mowa o telewizyjnej publicystyce - kilka uwag, jakie nasunęły się ostatnio na temat dziennika. Wydaje się, że z obiecujących wielce założeń, jakie usłyszeliśmy przy okazji dokonanej przed rokiem reformy tej pozycji - niewiele zostało. Prowadzą go wprawdzie redaktorzy, ale ostatnio coraz bardziej zamieniają się oni w zwyczajnych lektorów. Coraz mniej widać z ich strony starań, aby wiadomościom agencyjnym nadawać jakąś inną formę niż ta, którą znajdujemy w czytanej przez nas w dniu następnym codziennej gazecie. Chociaż z drugiej strony wydaje się, że nie zawsze to jest winą prowadzącego. Trudno czasem oprzeć się wrażeniu, ze nie mają oni większego wpływu na dobór materiału filmowego, że część wizualna dziennika sklecona jest naprędce przez jakichś speców, działających niezależnie od redaktora prowadzącego w danym dniu dziennik.
Dziennik należy do najczęściej oglądanych pozycji. Warto więc chyba zastanowić się nad tym, co robić, by nie był on - co się często zdarza ostatnio - nudny, by teksty nie były zbyt długie, by nie był on przeładowany mało interesującymi wstawkami filmowymi.
Znany z "Przekroju" Alojzy Kaczanowski wystąpił tym razem jako autor tekstu kolejnej "Kobry". "Rozkoszne przedpołudnie" zaczęło się dość obiecująco - perypetie z trupami dały okazję wykonawcom tej miary, co Cz. Wołłejko, E. Feting, T. Pluciński i K. Sienkiewicz do zademonstrowania szeregu pociesznych gagów. W miarę rozwijania się akcji zabawa stawała się jednak coraz mniej interesująca. Autorowi wyraźnie brakło oddechu, zaczął po prostu ględzić. Wyraźnie dało się odczuć, że nie wie, jak rozwikłać zbyt misternie poplątaną intrygę. W efekcie wlokło się to długo i jak się zakończyło dalibóg nie wiem. I tym razem zasada "Mniej, ale za to lepiej", nie doszła do głosu.
Jeśli o tym piszę, to nie znaczy wcale, że w omawianym okresie nie było pozycji godnych wyróżnienia. Wystarczy wspomnieć o jak zwykle starannie opracowanym przedstawieniu Szekspirowskiej sztuki "Jak wam się podoba" w wykonaniu Teatru Popularnego oraz o adaptacji telewizyjnej jednej z nowel współczesnego prozaika amerykańskiego Irwina Shawa pt. "Stawka na martwego dżokeja" z J. Świderskim i T. Łomnickim w rolach głównych.
Prócz teatromanów sporo powodów do zadowolenia mieli poza tym zwolennicy lżejszej muzy. Z licznie reprezentowanych w tym okresie pozycji tego typu wyróżniał się magazyn rozrywkowy "Miks", w którym wystąpili niezawodni A. Janowska, K. Jędrusik, M. Kociniak, J. Kobuszewski, Z. Leśniak, W. Michnikowski, W. Siemion i inni.
I wreszcie słów kilka na temat nadawanych w poniedziałek ze studia we Wrocławiu "Rozmów prywatnych". Cieszy nas bardzo, że w programie katowickiej stacji znalazło się miejsce dla wrocławian. Nie mógł nas jednak zadowolić sposób wykorzystania tego miejsca "Rozmowy prywatne" przypominały do złudzenia "Tele-Echo", które lubimy wprawdzie oglądać, ale tylko wtedy, kiedy robi to niezrównana Irena Dziedzic. Bo jak świadczą liczne przykłady, innym to najczęściej jakoś nie wychodzi.

MAŁY FESTIWAL TEATRU I AKTORA (Aleksander Warnecki)

TAK chyba należałoby dominujące zjawiska programu telewizyjnego, jaki przyniósł ubiegły tydzień. Poważnie ograniczony z racji "zimowych trudności technicznych" zawierał kilka zaledwie pozycji publicystyczno-informacyjnych i rozrywkowych, natomiast dziedzina teatralna była nader bogato prezentowana. Trzy nowe premiery (udana!), teatr recital aktorski jedna "Kobra" młodzieżowy oraz to naprawdę wiele jak na jeden "okrojony tydzień". Zwłaszcza że TV raczej skłonna była przyzwyczajać nas do tygodni filmowych, zapełnianych zresztą dość wątpliwym zestawem tytułów. Tym razem - teatr, teatr i jeszcze raz teatr. Musi to mimowolnie prowokować recenzenta do podejmowania, tzw. szerszych rozważań na ten temat. I istotnie, pozycje teatralne ub. tygodnia, niewątpliwie do tego skłaniają.
Okazało się po pierwsze, że teatr TV coraz pewniej kroczy po terenach repertuaru klasycznego. O ile bowiem w ostatnim okresie nie brakowało krytycznych głosów na temat właśnie inscenizacji pozycji tradycyjnydh ("Hedda Gabler") o tyle telewizyjne inscenizacje "Bez posagu" Ostrowskiego czy "Jak się wam podoba" Szekspira - były z pewnoscią udane, godne dobrego przyjęcia. Zwłaszcza ta pierwsza premiera wydaje się wydarzeniem niepośledniej miary. Opatrzona wyjątkowo dobrym, mądrym komentarzem z powodzeniem b. przejrzyście łączyła odległą epokę oraz w pewnym sensie egzotyczne, środowisko, wraz z jego psychologiczno-moralną problematyką - z nieobcymi wcale naszym czasom - zagadnieniami. Telewizyjna inscenizacja "Bez posagu" ułatwiała przeprowadzenie pomostu pomiędzy XIX-wieczną sztuką a współczesnym odbiorcą, który w historii Larissy, mógł znaleźć coś więcej niż, tylko efektowny dramat kostiumowy, - dostrzec stale aktualne, bolesne zagadnienia ludzkiego egoizmu, chamstwa braku odpowiedzialności za losy drugiego człowieka. Jednakże poza sztuk Ostrowskiego - ani komedia Szekspira, ani interesująca, choć raczej marginesowa adaptacja noweli Aksjonowa - "Śniadania roku 1943" - nie dostarczyły telewidzowi zbyt bogatego materiału do intelektualnych przemyśleń. Natomiast były jednym z ogniw interesującego zjawiska "teatr i aktor telewizyjny". Zagadnienie wprawdzie ani nowe, ani oryginalne; wielekroć podejmowane, a przecież nadal frapujące i żywe. Wciąż pojawiają się w programie TV zjawiska wymykające się prostym formułom "specyfiki telewizyjnej", odmienności wyjątkowości teatru w TV. Teatr telewizyjny jak żaden inny ułatwia wyjątkowo bliski kontakt odbiorcy z wielką sztuką, teatru i jego ludźmi - aktorami. Przypominają o tym wciąż na nowo cenne koncerty aktorskie nadawane z Katowic, mówią o tym nowe premiery w TV.
W ostatnim "Spotkaniu z aktorem" zobaczyliśmy Stanisława Łapińskiego, wielkiego wykonawcę ról falstaffowskich, niezapomnianego aktora z "Jesiennej nudy" czy "Łabędziego śpiewu", pozycji prezentowanych w programie telewizyjnym. Zdumiewające jest to aktorstwo - pełne i dojrzałe, choć no pozór "tradycyjne" - tak wzbogacone przez wygląd kamery telewizyjnej w dziedzinie subtelniejszych drgnień twarzy i gestów aktora. Tego ponownego "odkrycia" aktora przez obiektyw kamery nie mogłaby dać żadna zwykła scena. A aspekt popularyzacyjny koncertu aktorskiego? Zresztą nie tylko spotkanie z spotkanie z aktorem dostarczało powodów do roztrząsań na ten temat. "Bez posagu" nie byłoby inscenizacją tak pełną bez zdumiewająco bogatej i szczerze ludzkiej kreacji Ignacego Gogolewskiego w "gwiazdorskim" przecież zespole - obok A. Szalawskiego czy Niny Andrycz. Dawno ci wybitni wykonawcy nie dali na scenie takich kreacji - TV stworzyła im wyjątkową szansę, którą w pełni wykorzystali. Lecz samo aktorstwo jest jedynie połową zagadnienia. Równie interesująco rysowali się inna, ważna sprawa - warsztatu i kultury realizatorskiej. Na ile jest ona zasadniczo ważna - mówiła oszczędna, pozbawiona żenowania i niesmaku, jaki zazwyczaj tzw. "tło" oraz "pietyzmu realiów" - inscenizacja sztuki Ostrowskiego. Również bardzo prosta formuła realizacji noweli Aksjonowa - uzyskała - tak jak poprzednia dojrzałe przecież efekty artystyczne. Wreszcie przykład najtypowszy - ostatniej "Kobry", zupełnie udanej, bodaj pierwszej od kilku miesięcy - dobrej premiery teatru inscenizacji. "Rozkoszne przedpołudnie" reżyserował Jerzy Gruza, jeden z najlepszych u nas obecnie realizatorów telewizyjnych ("Idy marcowe"). Nie było tym razem ani zażenowania i niesmaku jaki zazwyczaj budzić muszą grubymi nićmi szyte zabiegi reżysera wydobywającego "grozę" lub "dreszczyk emocji", wśród źle napisanych i jeszcze gorzej wyuczonych dialogów. Gruza zaprezentował "Kobrę" zrobioną z dużą kulturą, potraktowaną na zasadzie ironicznej "zabawy w śledztwo" z kapitalnymi rolami Cz. Wołłejki, R. Pietruskiego, E. Fettinga czy K. Sienkiewicz. Był to bodaj jedyny możliwy do przyjęcia typ tego typu programów - na naprawdę dobrym poziomie.
I tak oto teatralny tydzień dobiegł końca. Ale refleksje, jakie wzbudzał - są tylko częścią stałej i szerokiej dyskusji nad tymi problemami w naszej telewizji.

TYDZIEŃ, ROZKOSZNIE TEATRALNY (Kowalski)

TAK chyba należałoby dominujące zjawiska programu telewizyjnego, jaki przyniósł ubiegły tydzień. Poważnie ograniczony z racji "zimowych trudności technicznych" zawierał kilka zaledwie pozycji publicystyczno-informacyjnych i rozrywkowych, natomiast dziedzina teatralna była nader bogato prezentowana. Trzy nowe premiery (udana!), teatr recital aktorski jedna "Kobra" młodzieżowy oraz to naprawdę wiele jak na jeden "okrojony tydzień". Zwłaszcza że TV raczej skłonna była przyzwyczajać nas do tygodni filmowych, zapełnianych zresztą dość wątpliwym zestawem tytułów. Tym razem - teatr, teatr i jeszcze raz teatr. Musi to mimowolnie prowokować recenzenta do podejmowania, tzw. szerszych rozważań na ten temat. I istotnie, pozycje teatralne ub. tygodnia, niewątpliwie do tego skłaniają.
Okazało się po pierwsze, że teatr TV coraz pewniej kroczy po terenach repertuaru klasycznego. O ile bowiem w ostatnim okresie nie brakowało krytycznych głosów na temat właśnie inscenizacji pozycji tradycyjnydh ("Hedda Gabler") o tyle telewizyjne inscenizacje "Bez posagu" Ostrowskiego czy "Jak się wam podoba" Szekspira - były z pewnoscią udane, godne dobrego przyjęcia. Zwłaszcza ta pierwsza premiera wydaje się wydarzeniem niepośledniej miary. Opatrzona wyjątkowo dobrym, mądrym komentarzem z powodzeniem b. przejrzyście łączyła odległą epokę oraz w pewnym sensie egzotyczne, środowisko, wraz z jego psychologiczno-moralną problematyką - z nieobcymi wcale naszym czasom - zagadnieniami. Telewizyjna inscenizacja "Bez posagu" ułatwiała przeprowadzenie pomostu pomiędzy XIX-wieczną sztuką a współczesnym odbiorcą, który w historii Larissy, mógł znaleźć coś więcej niż, tylko efektowny dramat kostiumowy, - dostrzec stale aktualne, bolesne zagadnienia ludzkiego egoizmu, chamstwa braku odpowiedzialności za losy drugiego człowieka. Jednakże poza sztuk Ostrowskiego - ani komedia Szekspira, ani interesująca, choć raczej marginesowa adaptacja noweli Aksjonowa - "Śniadania roku 1943" - nie dostarczyły telewidzowi zbyt bogatego materiału do intelektualnych przemyśleń. Natomiast były jednym z ogniw interesującego zjawiska "teatr i aktor telewizyjny". Zagadnienie wprawdzie ani nowe, ani oryginalne; wielekroć podejmowane, a przecież nadal frapujące i żywe. Wciąż pojawiają się w programie TV zjawiska wymykające się prostym formułom "specyfiki telewizyjnej", odmienności wyjątkowości teatru w TV. Teatr telewizyjny jak żaden inny ułatwia wyjątkowo bliski kontakt odbiorcy z wielką sztuką, teatru i jego ludźmi - aktorami. Przypominają o tym wciąż na nowo cenne koncerty aktorskie nadawane z Katowic, mówią o tym nowe premiery w TV.
W ostatnim "Spotkaniu z aktorem" zobaczyliśmy Stanisława Łapińskiego, wielkiego wykonawcę ról falstaffowskich, niezapomnianego aktora z "Jesiennej nudy" czy "Łabędziego śpiewu", pozycji prezentowanych w programie telewizyjnym. Zdumiewające jest to aktorstwo - pełne i dojrzałe, choć no pozór "tradycyjne" - tak wzbogacone przez wygląd kamery telewizyjnej w dziedzinie subtelniejszych drgnień twarzy i gestów aktora. Tego ponownego "odkrycia" aktora przez obiektyw kamery nie mogłaby dać żadna zwykła scena. A aspekt popularyzacyjny koncertu aktorskiego? Zresztą nie tylko spotkanie z spotkanie z aktorem dostarczało powodów do roztrząsań na ten temat. "Bez posagu" nie byłoby inscenizacją tak pełną bez zdumiewająco bogatej i szczerze ludzkiej kreacji Ignacego Gogolewskiego w "gwiazdorskim" przecież zespole - obok A. Szalawskiego czy Niny Andrycz. Dawno ci wybitni wykonawcy nie dali na scenie takich kreacji - TV stworzyła im wyjątkową szansę, którą w pełni wykorzystali. Lecz samo aktorstwo jest jedynie połową zagadnienia. Równie interesująco rysowali się inna, ważna sprawa - warsztatu i kultury realizatorskiej. Na ile jest ona zasadniczo ważna - mówiła oszczędna, pozbawiona żenowania i niesmaku, jaki zazwyczaj tzw. "tło" oraz "pietyzmu realiów" - inscenizacja sztuki Ostrowskiego. Również bardzo prosta formuła realizacji noweli Aksjonowa - uzyskała - tak jak poprzednia dojrzałe przecież efekty artystyczne. Wreszcie przykład najtypowszy - ostatniej "Kobry", zupełnie udanej, bodaj pierwszej od kilku miesięcy - dobrej premiery teatru inscenizacji. "Rozkoszne przedpołudnie" reżyserował Jerzy Gruza, jeden z najlepszych u nas obecnie realizatorów telewizyjnych ("Idy marcowe"). Nie było tym razem ani zażenowania i niesmaku jaki zazwyczaj budzić muszą grubymi nićmi szyte zabiegi reżysera wydobywającego "grozę" lub "dreszczyk emocji", wśród źle napisanych i jeszcze gorzej wyuczonych dialogów. Gruza zaprezentował "Kobrę" zrobioną z dużą kulturą, potraktowaną na zasadzie ironicznej "zabawy w śledztwo" z kapitalnymi rolami Cz. Wołłejki, R. Pietruskiego, E. Fettinga czy K. Sienkiewicz. Był to bodaj jedyny możliwy do przyjęcia typ tego typu programów - na naprawdę dobrym poziomie.
I tak oto teatralny tydzień dobiegł końca. Ale refleksje, jakie wzbudzał - są tylko częścią stałej i szerokiej dyskusji nad tymi problemami w naszej telewizji.

JAK WAM SIĘ PODOBA (Krystyna Kuliczkowska)

Teatr Popularny (Łódź). "Jak wam się podoba" W. Szekspira. Reż. - Z. Hübner. Scenogr. - J. Masłowski. Premiera 22.II.63 r.
"...Świat jest teatrem, aktorami ludzie,
Którzy kolejno wchodzą i znikają..."
Wiele cytatów z Szekspira weszło do mowy potocznej, i często - poza słynnym "być albo nie być" - nie pamiętamy, z jakiej sztuki pochodzą, toteż i piękna metafora o teatrze nie od razu kojarzy się nam z komedią "Jak wam się podoba". Takich metafor spotykamy zresztą w twórczości Szekspira więcej. Był człowiekiem teatru i synem epoki elżbietańskiej, tak rozmiłowanej w teatrze, że - jak pisze J. Kott w "Szkicach o Szekspirze" - "scena była (dla niej) światem i świat był sceną". Dopiero jednak genialny autor "Hamleta" pokazał, że ów "świat na scenie" może być czymś więcej, niż powierzchownym złudzeniem, że "tak się dzieje naprawdę umiał w wielkim skrócie ukazać historię i osobiste ludzkie konflikty, tragizm i urodę życia, siłę filozofii i potęgę namiętności.
Także i te sztuki, które nazwał "komediami", nie stanowią wyjątku. Humor miesza się tu z ironią, a nawet sarkazmem, poetycki wdzięk z gorzką refleksją, fantastyka z jaskrawym realizmem. Myliłby się ten, kto chciałby w historii Rozalindy i Orlanda, Febe i Sylwiusza, Celii i Oliviera widzieć tylko pełną wdzięku bajkę o zakochanych parach gruchających w Ardeńskim Lesie" Las Ardeński w "Jak wam się podoba" nie jest fantastyczną dekoracją, lecz areną tragicznych konfliktów i silnych namiętności, jest także - metaforą. Chronią się tutaj ludzie wydziedziczeni, ścigani przez możnych a niesprawiedliwych: książe wygnany przez uzurpatora, synowica odtrącona przez stryja, brat prześladowany przez brata. Za nimi ciągną ich przyjaciele, którzy świadomie wybrali życie wolne. Ale i tutaj nie uwolnią się od konfliktów, od cierpienia, chociaż rozbrzmiewa beztroska piosenka, a na korze drzew pojawiają się serca przebite strzałą. Błazen-Probierczyk - to nie rozśmieszający publiczność Arlekin, lecz ludowy filozof, który wszystkich widzi jako błaznów na scenie życia. Jakub to nie tylko "melancholik" lecz człowiek, który czuje się zbyt słaby, by "oczyścić świata chorowite ciało, zaś uczucie Rozalindy to szarpiąca siła, skazująca ją na cierpienie. Nie ma w tym wszystkim ani cienia sentymentalizmu, życie w Lesie ardeńskim wstrząsa prawdą, a jeśli w zakończeniu pojawia się korowód szczęśliwych par, to jednak słowa Jakuba każą pamiętać, że
"Szeroka ziemia jak teatr olbrzymi
Smutniejsze widzom przestawia dramata
Niż ten, na którym odgrywamy rolę"
Niełatwo było zamknąć tę wielopłaszczyznową sztukę w wąskich ramach telewizyjnego ekranu. Zabrakło tu nie tylko barwy, lecz przede wszystkim szerokiej przestrzeni, powietrza. Kamera zbliżała poszczególne grupki i z konieczności widzieliśmy zawsze tylko wycinki na tle dekoracji.
Może byłoby lepiej zastosować tło bardziej umowne, uzyskać w jakiś sposób wrażenie perspektywy? Ale trudno, trzeba było wybrać mniejsze zło": inscenizacja łódzka chciała uniknąć odrealnienia, na pewno słusznie, i osiągnęła to, co najważniejsze: bohaterowie nie są postaciami z bajki, ukazują całą głębię swych przeżyć. Wszyscy pięknie podawali tekst, można jednak mieć zastrzeżenia co do obsady poszczególnych ról B. Baer (zdj. 1) jako błazen Probierczyk był kanciasty i pospolity, łączył ludową rubaszność ze sceptycyzmem mędrca, stworzył postać z krwi i kości, natomiast wygnany książe (F. Żukowski) był nieco hieratyczny. Doskonała w swej prostocie, w prymitywnych reakcjach była U. Modrzyńska jako Febe, natomiast E. Mirowska (zdj. 1, 2, 3) jako Rosalinda nie uderzyła we właściwy ton, była zbyt subtelna i uduchowiona, nie czuło się tutaj tej gwałtownej miłości od pierwszego wejrzenia, podobnej do nagłej choroby; kostium Ganimeda był tutaj tylko przebraniem zakochanej, gdy w istocie miała to być szalona i ryzykowna "próba uczuć" gra o wielką stawkę na wąskiej granicy między nadzieją i rozpaczą. Ciekawszą kreację stworzył B. Sochnacki (zdj. 2) jako Orlando, świetny zwłaszcza tam, gdzie tekst podsuwał mu reakcje mocne i ostre. Najsilniej narzuca się pamięci wyrazista twarz M. Voita (Jakub - zdj. 4), jego subtelna interpretacja tekstu. Był on ze wszystkich postaci najbardziej współczesny, ale też jest on w sztuce osobą z innego świata, tym, który najmocniej podważa złudzenia szczęśliwego życia na łonie natury.
Hymen w masce był zupełnym nieporozumieniem. Jego partie mogła z powodzeniem zastąpić jeszcze jedna przy dźwiękach gitary odśpiewana piosenka.

MAŁE FORMY (L. E.)

Wygnane ze scen teatralnych, służące czasem jako wprawki dla absolwentów szkół aktorskich, znalazły małe formy (także zresztą, filmowe) pełną rehabilitację na szklanym ekranie. Powstały nowe szanse dla i jedno- i dwuaktówek, dla teatru poetyckiego, wreszcie - poezji.
Ostatnimi czasy mamy na tym koncie do odnotowania szereg pozycji.
O znakomitej inauguracji Studia 63 "Naszą małą stabilizacją" Różewicza - Hanuszkiewicza i o "Mandragorze" Machiavellego niedawno pisałem. W obu wypadkach, choć w pierwszym nieporównanie oryginalniej, znaleziono właściwy, a co ważniejsze własny język telewizyjnego spektaklu. Bo czy się to komu podoba, czy nie, telewizja i jej twórcy muszą w tej dziedzinie eksperymentować. Nie o tzw. "udziwnianie" tu chodzi, nie o nowatorstwo za wszelką cenę, ale o stworzenie dla tego rzeczywiście nowego instrumentu sztuki nowego rodzaju ekspresji. I choć jak najsilniej podkreślać trzeba istotną rolę telewizji w wiernym możliwie przekazywaniu klasycznych dzieł sztuki i upowszechnianiu jej poprzez - spektakle czy to Teatru Popularnego z Łodzi (jak w dniu 22. II. "Jak wam się podoba" w reżyserii W. Hübnera), czy Teatru Telewizji (np. "Bez posagu" Ostrowskiego z Niną Andrycz i I. Gogolewskim - reż. J. Antczaka), to jednak ambicje dopracowania się tych form wyrazowych - ambicje, którym patronuje A. Hanuszkiewicz - zasługują na jak najżywszy dumping.
Często jednak, niestety, drogi realizatorów prowadzą przez tereny najsłabszego oporu. Myślę o adaptacji utwor6w prozą. Nie pierwszy raz zresztą o tym piszę. Czasem nawet udają się one bez większej szkody dla dzieła ("Dym" Faulknera, "Urząd" Brezy), ale samą zasadę uważam za wręcz fałszywą. Co nie znaczy, aby nie było w telewizji miejsca na popularyzację prozy. Ale nie na taką chyba, w której dla jednorazowego efektu redukuje się powieść czy nowelę do możliwie najbardziej sensacyjnej "akcji" i byle jakich dialogów. Odpowiedniejsze zapewne są formy zbliżone do stylu rapsodyków krakowskich, jest miejsce na wielki monolog zwłaszcza przy tak świetnynych aktorach, jakimi dysponuje Telewizja, jest wreszcie miejsce i na recytację, na wysoce artystyczną, poetycką estradę, nie tylko w jakiejś okolicznościowej czy rozrywkowej składance.
Telewizja nie jest chyba powołana do tego, aby fabrykować tylko wizualne "bryki" do dzieł literatury. Jej rola upowszechnieniowa nie na tym ma, jak sądzę, polegać, aby zastępowała lekturę. Powinna by raczej zachęcać do niej, uczyć jej rozumienia zapoczątkowywać przyjaźń - na całe życie - między nowo pozyskanymi dla kultury odbiorcami a literaturą. Nie spełnią tego oczywiście ani "kobry", ani korowate adaptacje w rodzaju "Stawki na martwego złodzieja" Irwina Shaw (25. II), który to spektakl mimo wyborowej obsady (Świderki, Łomnicki), był nieporozumieniem. W ogóle zanosi się na to, że tego zręcznego, ale przeciętnego w sumie beletrystę zaczyna się u nas przerabiać na wielkość. Dla pewności przypomnijmy - Irwin to nie Bernard!
Podobnie problemowo (kompleksy z okresu wojny) "Śniadania roku 1943" wg noweli A. Aksjonowa nadane w ramach Studio Literackiego (20. II.) wydały mi się spektaklem ambitniejszym, w czym zasługę ma niewątpliwie sam tekst, należący do literatury psychologicznej, (zresztą pozornej), retrospektywy i monologu wewnętrznego - zachowanego w widowisku. Popularyzacja takiej prozy ma sens. Po obejrzeniu widowiska chciałoby się wrócić do tekstu, w którym pod pretekstową warstwą fabularną można znaleźć inne jeszcze wartości.

Nieraz zastanawiałem się i zapytywałem redaktorów, czemu nie sięgają do wybornych angielskich czy amerykańskich "short plays" zamiast adaptować mierne nieraz zagraniczne - także dewizowe -opowiadania. Otóż cała tajemnica podobno w tym leży, że za przekład stawka jest dwukrotnie niższa niż za adaptację. Ile to trzeba się napracować nad jedną stroną przekładu (co równa się ok. minuty programu) aby dostać za to - 30 zł! Zlitujcie się! Czyż naprawdę psucie wielu dziesiątków godzin programu opłaca się bardziej niż
zlikwidowanie jednego absurdu? Jeśli zaś absurd tak silnie się zakorzenił, że za nic nie da się ruszyć, może dałoby się go obejść?
Problem stałby się oczywiście łatwiejszy gdybyśmy dysponowali współczesnymi małymi formami. Istniejącymi - telewizja się niewątpliwie interesuje czego dowodem szereg realizacji, choćby ostatnio "Horyzont Afrodyty" (Poznań, 1 marca). Złożone z dobrze dobranych trzech jednoaktówek (L. Proroka, St. Flukowskiego i T. Łubieńskiego) przedstawienie nie wyszło jednak poza poprawność.
I po co łączyć trzy utwory? Nic dziwnego kiedy to robią teatry, ale telewizja z powodzeniem może poprzestać właśnie na - małych formach.
"Wieża malowana" - koncert wspaniałej sztuki Wojciecha Ciemiona okazała się kolejną rewelacją "Studia 63". Ile subtelności, barw, nastrojów, humoru z tych prostych tekstów ludowych potrafił wyczarować artysta!
Zbigniewa Herberta "Miasteczko zamknięte" (4 bm) odpowiedziało znów telewizyjnej potrzebie małej formy (nie tak zresztą tutaj małej). Współczesny temat, wiernie podsłuchany dialog potoczny, ale bez złodziejsko-gwarowych wydziwiań. Zatęchła, małomiasteczkowa dławiąca się oparami knajp atmosfera. I nagle wśród żałosnych pozorów tego życia - morderstwo. Chociaż poza sceną, na tym tle najbardziej rzeczywiste. I poetyckie akordy Herbertowskiej, bardzo humanistycznej suity, pełnej jednocześnie ironii i współczucia. W oprawie świetnego aktorstwa i reżyserii Tadeusza Byrskiego.

TELE WIZJA (Maria Jarochowska)

Skrócono w lutym program TV, skrócono wraz z innymi pismami "Nową Kulturę", "skrócono" i nas, recenzentów, czyli że nasze uwagi nie zawsze mieszczą się w numerach. Ma się mniej roboty, a więcej czasu, ale żeby sprawozdanie było jako tako kompletne, wypada posługiwać się stylem tak telegraficznym, jakbym za każde słowo musiała płacić jeden złoty dwadzieścia groszy. Choć mi to nie grozi, spróbuj w błyskawicznym streszczeniu podać te pozycje programu, które z końcem stycznia i w lutym zasługiwały moim zdaniem na uwagę.
TEATR: Rok 1963 rozpoczął się w teatrach TV, bez względu na ich nazwy, pod szczęśliwą gwiazdą. Z polskich autorów Breza, Gruszczyński, Różewicz, z obcych Beaumarchais, Machiavelli, Ostrowski, Szekspir, Wilde - to kolekcja bardzo ambitna i pociągająca. Powtórzenie "Urzędu" Brezy wydało mi się spektaklem jeszcze lepszym niż jego premiera. Aktorzy chyba jeszcze głębiej wczuli się w swoje niełatwe, niekiedy wręcz ryzykowne, role (znakomity Białoszczyński jako ks. de Vos i Petting). Grali moim zdaniem bezbłędnie. Może się mylę, ale odniosłam wrażenie, że tempo przedstawienia wzrosło i nie raziły mnie tym razem dłuższy adaptacji. Nie jest wykluczone, że się po prostu do tej wybornej (w większości "odsłon") adaptacji "przyzwyczaiłam". Krytykowany przez recenzentów "Wielki Bobby" Gruszczyńskiego mnie nie tylko ubawił, ale pobudził do myślenia, a to się lubi. Autor był zbyt skromny nazywając swój utwór telewizyjny (rzadkość!) komedią. Już sama sytuacja przypadkowego zdobycia nieograniczonej władzy przez kogoś, kto czerpać nie może z tej władzy przez kogoś, kto czerpać nie może z tej władzy doraźnych korzyści, ma charakter filozoficzny. Psychologia występujących postaci pokazana została przez autora, choć groteskowo, wcale nie płytko. Dialogi inteligentne, cięte z aktualnymi podtekstami, które na szczęście nie były robione metodą "kawa na ławę". Sądzę, że dobrze byłoby powtórzyć to niedocenione na ogół przedstawienie, jako że naprawdę zostało przychylnie przyjęte przez tzw. masowych telewidzów, a dało im coś więcej niż tylko śmiech i rozrywkę.
Natomiast "Świadkowie" Różewicza jak na mój gust w swej inscenizacji zbyt udziwnieni i elitarni. No, ale cóż? Ponoć "Studio 63" ma być eksperymentatorskie.
A "Bez posagu" Ostrowskiego, mimo dobrego wykonania aktorskiego, znudziło mnie setnie. Nie jestem pewna, czy sztukom, które są już dzisiaj właściwie tylko dokumentem epoki, a nie posiadają takiej odkrywczej psychologicznej prawdy, aby stały się nieśmiertelne, warto poświęcać tyle uwagi i rzetelnego trudu.
Pozostałe utwory klasyków w TV stały pod znakiem starych mężów, lub kandydatów na mężów, zdradzanych przez żony. "Cyrulik sewilski" choć "tracący myszką" z powodu naiwnych bardzo już "ogranych" w późniejszych komediach i filmach konceptów, raczej bawił. Zwłaszcza że przedstawienie utrzymane było w doskonałym tempie.
Za "Mandragorę" należy być wdzięcznym TV. Mało kto w Polsce wie, że autor "Księcia" i podobno twórca groźnej dewizy o celu uświęcającym środki, by również autorem tej swawolnej historyjki, nie pozbawionej miejscami melancholijnego szyderstwa. Odkrywa ona przed nami nowy aspekt wewnętrzny jednego z najtęższych umysłów Renesansu.
Na "Tragedię florencką" patrzyłam z zapartym tchem serce dosłownie serce mi zamierało, kiedy Szymon zadawał śmiertelny cios księciu Gwido. Ten, wydawałoby się, mało sceniczny utwór Lorda Paradoksu, bo akcja jego oparta jest prawie wyłącznie na przeżyciach wewnętrznych bohaterów, przeżyciach nota bene powszechnych aż do banału, stał się przedstawieniem odkrywczym i poruszającym namiętnościami dzięki wybornej interpretacji aktorskiej. Patrzyło się z podziwem na demonstrowaną skalę możliwości aktorskich wykonawców, zwłaszcza Holoubka i Mrozowskiej.
Teatr Popularny w Łodzi wystawił "Jak wam się podoba" poprawnie i bez większej inwencji. Doskonale się stało, że nareszcie jedno z dzieł Szekspira zostało pokazane na domowo-szklanych ekranach. Uważam jednak, że spektakl nie zdołał oddać bogactwa finezji psychologicznych tej jednej z najbardziej złożonych sztuk genialnego autora - jak nazwał wymieniony utwór J. Kott, specjalista jak wiadomo tej dziedzinie.
FILMY W LUTYM: "Do wytrzymania" - jak zwykł oceniać jeden mój znajomy zegarmistrz-filozof. W tym wypadku obrazy nie dostarczały specjalnych wzruszeń artystycznych, ale dały się oglądać. Wyjątek - "Złote lata Hollywood" Gene Kelly'ego, niezwykle zręcznie zmontowana z kronik filmowych, filmów współczesnych i filmów prywatnych, zdjęć i dokumentów historia rozwoju. Hollywood od najdawniejszych początków małej wioski po giganty koncernów i pierwszy film dźwiękowy. Dla starszych: pasjonujące wspomnienia z łezką, dla młodych - rzadka okazja obejrzenia Valentina, Fairbanksa, Poli Negri, Grety Garbo i wielu innych najsławniejszych, a nigdy przez młodzież nie oglądanych gwiazd ekranu. Ciekawa również, choć może niezbyt radosna była konfrontacja pokazanej w TV ekranizacji "Pokolenia" Czeszki, z tym samym obrazem widzianym przed laty w kinie. Ów film, przecież w zasadzie udany, jakoś nie wytrzymał próby czasu i postępu techniki kinematograficznej. Wydaje się być sklecony z epizodów, dość zawiły, przez to napięcie i wzruszenia jakoś zeń wywietrzały.
PROGRAM ROZRYWKOWY: karnawał pokazano w TV wcale udatnie. Berlińskie "Od melodii do melodii" zaimponowało, jak ogół programów NRD, sprawnym montażem i godnymi pozazdroszczenia jak na nasze warunki urządzeniami technicznymi studia. Prześliczne i śpiewające w sposób naturalny pieśniarski (nie to co wiele naszych zawodzących z irytującą manierą) i pełna wdzięku konferansjerka, nie mówiona, ale też śpiewana. Trzeba jednak przyznać z przyjemnością i satysfakcją, iż galowy koncert orkiestr i zespołów muzycznych Polskiego Radia w Filharmonii warszawskiej z udziałem "kwiecia" naszego piosenkarstwa wypadł okazale, muzykalnie i nieszablonowo.
Do przyjemności należało również dwudziestopięciominutowe spotkanie z Jaremą Stępowskim. Zbyt rzadko widywany w TV utalentowany aktor przedzierzgał się z jednej postaci w drugą ze zwinnością kameleona, która świadczyła jednak nie tylko o jego zdolnościach, ale i wkładzie pracy w interpretację kreowanych postaci. No i jeszcze do rozrywek i to najwyższej klasy zaliczyłabym transmisje z Mistrzostw Łyżwiarskich w Jeździe Figurowej na Lodzie. Widowiska te, dzięki możliwościom technicznym TV, stały się wprost czarodziejskimi popisami gracji, zręczności, rytmu, muzykalności. Patrzyli na nie jak urzeczeni także i ludzi nic ze sportem nie mający wspólnego.
PROGRAMY DLA DZIECI I MŁODZIEŻY: Lutowa decyzja najwyższych instancji TV pogrążyła dzieci w nieutulonym żalu. Straciły większość swoich programów, tych "od dołu", to znaczy od 17-tej godziny. Natomiast "od góry" filmy dozwolone np. dla trzynastolatków nadawane są w porze, kiedy zapędzone są już one dawno do łóżek.
Powtarzane z telerecordingu "Dobranoc, Tato" Saroyana nie wypełni przecież luki. Mimo bowiem inteligencji i wnikliwości tej powieści telewizyjnej oraz świetnej interpretacji, cykl jest chętniej oglądany przez dorosłych niż przez małoletnich. Ci więc czekają z niecierpliwością na żywo zrobioną atrakcyjną dla każdego wieku audycję "Na dalekich drogach". Ostatnia wypadła bardzo udanie. Sama z ciekawością słuchałam barwnej i bardzo bezpośredniej relacji o Hiszpanii uczestników festiwalu filmowego w San Sebastian (m. in. Opowiadała ślicznie Lucyna Winnicka). No i urozmaicono relację pokazaniem różnych przywiezionych z Hiszpanii pamiątek.
Może więc Jaśnie Oświecona TV zlituje się nad młodocianymi i ich opiekunami, poświęcając im więcej miejsca, nawet gdyby program pozostał nadal skrócony.