materialy/img/854/854_m.jpg materialy/inne/689.jpg

kliknij miniaturkę by pobrać plik


Teatr Powszechny Warszawa

premiera 4 marca 1982

reżyseria i układ tekstu - Zygmunt Hübner

przekład - Adela Skrentni

scenografia - Jan Banucha

muzyka - Krzysztof Majchrzak

asystent reżysera - Wiesław Wieremiejczyk

przygotowanie wokalne - Irena Kluk

obsada:

Louis - Maciej Góraj

Marie - Monika Sołubianka

Martin - Piotr Machalica

Lucien - Erwin Mayr, Marek Skup

Pauline - Dorota Kwiatkowska

Maurice - ***

Gabrielle Langevin - Elżbieta Kępińska

Pierre - Krzysztof Majchrzak

Varlin - Olgierd Łukaszewicz

Inwalida wojenny - Maciej Szary

Pułkownik Rossel - Jerzy Zelnik

Beslay - Bolesław Smela

Komisarz policji - Kazimierz Kaczor

Kobieta - Anna Mozolanka

René Segur - Krzysztof Pieczyński

Rigault - Ryszard Żuromski

Matka Felicyty - Ewa Dałkowska

Gustave Courbet - Gustaw Lutkiewicz

Suzanne - Halina Chrobak (gościnnie)

Delescluze - Franciszek Pieczka

Thiers - Bronisław Pawlik

Elise - Grażyna Marzec

Minister - Andrzej Piszczatowski

Oficer - Bogusław Augustyn

Kapitan Gwardii Narodowej - Wiesław Wieremiejczyk

Ksiądz katolicki - Jan Tadeusz Stanisławski

Pellerin - Ryszard Faron

Młoda dziewczyna - Danuta Kowalska

Markiz de Ploeuc - Edmund Fetting, Zygmunt Hübner (zastępstwo od 30 pazdziernika 1982)

Debrun - Andrzej Wykrętowicz

Oficer dyżurny - ***

Generał Galliffet - Andrzej Grąziewicz

Sylvie Gerard - Joanna Żółkowska

Siwowłosy mężczyzna - Konrad Morawski (gościnnie)


ANATOMIA UPADKU (Marzena Wiśniewska)

Już sam życiorys autora skłania do przybliżenia polskiemu widzowi tego dzieła. Nordhal Brun Grieg był spokrewniony z głośnym kompozytorem Edwardem Griegiem, lecz jego życie potoczyło się odmiennie od losów muzyka. Mając 18 lat zaciągnął się do marynarki - owocem jego rozlicznych rejsów były zbiory reportaży, powieści marynistyczne, wreszcie poezja. W latach trzydziestych Grieg przebywał przez dwa lata w Związku Radzieckim, gdzie zaraził aię ideami antyfaszyzmu. W 1937 roku podążył do republikańskiej Hiszpanii jako korespondent wojenny. W czasie II wojny światowej, po napaści Hitlera na Norwegię, słał do kraju z Anglii na falach eteru gorące wiersze patriotyczne. Jednocześnie jako korespondent wojenny brał udział w rajdach Alianckich samolotów. Zginął w wieku 41 lat, w grudniu 1943 roku, zestrzelony nad Berlinem. “Upadek” powstał z doświadczeń autora w czasie wojny domowej w Hiszpanii, ale tematem tego dramatu jest historia Komuny Paryskiej. Dlaczego pierwsza próba rewolucji proletariackiej nie powiodła się? Marks napisał o tym całą rozprawę, Grieg zobrazował ten problem ciągiem kontrastowych, dramatycznie zorganizowanych obrazów scenicznych. Na scenie Teatru Powszechnego nie pojawiają się czerwono-białe sztandary, jednak widz bezwiednie szuka analogii między współczesnymi a tamtymi, sprzed 111 lat komunardami. Pojawia się też specyficznie polski akcent tego przedstawienia - przewijający się leitmotiv, śpiewany przez cały zespół, poemat Władysława Broniewskiego o upadku Komuny Paryskiej. Ta pieśń dość niespodziewanie odkrywa swój głęboko wzruszający, dramatyczny ton.
Rewolucyjna panorama Griega pozwala wejrzeć w słabości młodej Komuny. Reżyser “Upadku”, Zygmunt Hübner wnika w mechanizmy sprawowania władzy i psychologiczne motywacje działań bohaterów. Bojownicy proletariackiej rewolucji to ludzie o różniącej się konstrukcji. Co innego wypycha na ulicę robotnika Pierre'a (sugestywnie zagranego przez Krzysztofa Majchrzaka), co innego przeciwstawia wersalczykom malarza Gustawa Courberta (przekonujący Gustaw Lutkiewicz). Sztandar rewolucji dzierżą pospołu: szlachetny idea lista Delescluze (Franciszek Pieczka) i cyniczny prokurator Rigault (ta rola stworzyła dużą okazję aktorską Ryszardowi Żuromskiemu). Rewolucyjny idealizm, chaos oraz terror, zdegenerowana ulica i degenerująca (choć inaczej) władza - to wszystko, co mamy okazję zobaczyć na scenie.
Autor i realizator tego, nie stroniącego przecież od szlachetnej retoryki widowiska pokazują całą złożoność przyczyn, które wykoleiły robotniczy bunt. Jedną z pyszniejszych scen sztuki jest ta, w której zręczny dyrektor Banku Francuskiego, markiz de Ploeuc (Edmund Fetting) przekonuje naiwnego przedstawiciela Komuny o wyższości przepisów bankowych nad decyzjami rewolucyjnej władzy. Głównym przedstawicielem przeciwników Komuny jest jednak Thiers. Kreujący tę postać Bronisław Pawlik potraktował ją groteskowo. I choć Pawlika ogląda się z przyjemnością, jednak bardziej przekonywająco zabrzmiałyby jego kwestie z pozycji zimnego, wyrachowanego racjonalisty, jakim Thiers był w istocie.
W “Upadku” występuje niemal cały zespół aktorski Teatru Powszechnego. Niestety, mimo tak dobrej obsady i budujących opinii krążących o tym widowisku, “Upadek” oglądałam w sali wypełnionej zaledwie w połowie. Prawdopodobnie widz, zamiast snuć analogie, wolałby obejrzeć sztukę odnoszącą się wprost do naszego „tu i teraz". Jednak warto, aby widowisko wyrosłe z historycznej wiary w sens robotniczego zrywu trafiło również do współczesnych.
Marzena Wiśniewska
„Sztandar Młodych” nr 70, 21 maja 1982

MYŚLĄCE TWARZE (Paweł Chynowski)

Słuchając, usta zatnij, czoła nie zniżaj, oto opowieść o dniach ostatnich Komuny miasta Paryża. (Broniewski)
Tymi słowami rozpoczynał swój ognisty poemat o upadku Komuny Paryskiej bard międzynarodowej walki proletariackiej, poemat, którego wybrane strofy, śpiewane w przedstawieniu Zygmunta Hübnera, wzbogacają dziś “Upadek” Nordahla Griega na scenie Teatru Powszechnego - wstrząsającą kronikę dramatyczną pierwszej rewolucji proletariackiej z 1871 roku. Ważne to przedstawienie, znaczące i ponadczasowe. Szkoda, że grane dopiero teraz.
Nie rozumiem wiec, gdy jeden z recenzentów twierdzi, że „kilkanaście tygodni temu ten “Upadek” wyglądałby jak staroświecki damski kapelusz, dodając, że dopiero „polityka przywróciła tej sztuce życie sceniczne". Legendy walk rewolucyjnych spod znaku wolność - równość - braterstwo" nie da się traktować w kategoriach przemijającej mody, tym bardziej jeśli powraca na scenę w tak znakomitym przedstawieniu. Ten spektakl należało przygotować dużo wcześniej, grać go przynajmniej pół roku temu - ku przestrodze. To dziś brzmi on już, niestety, jak przysłowiowa musztarda po obiedzie. Co nie należy traktować jako zarzut, bowiem "musztarda" owa jest przednia i ciągle zaostrza apetyt. Apetyt na myślenie, którego brakowało n nas niejednokrotnie.
Panorama teatralna rewolucji paryskiej jaką stworzył ze swoim zespołem Hübner w oparciu o tekst norweskiego pisarza i publicysty jest rozumną, wnikliwą a uniwersalną syntezą procesu rewolucyjnego, niezależnie od przypisanych jej okoliczności i tragicznego finału Komuny Paryskiej. Można więc ją odnieść z powodzeniem do wszelkich przeszłych i przyszłych gwałtownych zrywów społecznych, nie wyłączając doświadczeń naszych rodzimych kryzysów. I nie owa „opowieść o dniach ostatnich Komuny", ów tytułowy u Griega “Upadek” wydaje mi się sprawą najważniejsza, a gruntowna analiza przyczyn niepowodzenia, które - jak chwast - pojawiają sie wraz z nasieniem, by wzrastać dziko i przesłaniać kiełkujące dopiero idee.
Przedstawienie Hübnera, jak rzadko które, przesycone jest prawdą autorską, prawdą o ludziach, o ich sile i słabościach. Każda z pojawiających się na scenie postaci została skonstruowana, zgłębiona i ukazana z wyjątkową dbałością o psychologiczną wiarygodność, większą i ważniejszą w tym przedstawieniu od wiarygodności historycznej. “Upadek” Griega jest przecież dramatem literackim, nie zaś kroniką historyczną, a jako taki ma swoje specyficzne prawa. Wyrządziłbym krzywdę wszystkim pozostałym aktorom Teatru Powszechnego - uczestnikom tego wieloosobowego przedstawienia - wymieniając jedynie znaczące role i ich wykonawców. Wszystkie są w tym spektaklu ważne i doskonale zagrane. Rzadki to przykład rzetelnej zespołowej roboty aktorskiej.
“Upadek” Hübnera jest wyrazem czci, składanym wrzez Teatr Powszechny komunardom wszystkich czasów. I jako taki wzbudza szacunek oraz głęboką refleksję. Pozostawia w sercach gniew, a na widowni - myślące twarze. Jak chciał Broniewski wyrażając hołd bojownikom Komuny Paryskiej:
„Słuchając, usta zatnij, czoła nie zniżaj, oto opowieść o dniach ostatnich Komuny miasta Paryża".
Paweł Chynowski
„Życie Warszawy” nr 59, 25 marca 1982

NA BARYKADACH PARYŻA (Józef Szczawiński)

PIĘKNE przedstawienie przygotował Zygmunt Hübner i zespół Teatru Powszechnego w Warszawie. Uznanie tym większe, że wysławiając sztukę norweskiego pisarza Nordhala Griega pt. “Upadek” poświęconą Komunie Paryskiej podejmował duże ryzyko artystyczne. Sztuka jest szlachetna w zamiarze, ciekawa, ale pamiętamy świetne, także i na tej scenie, realizacje dramatów Stanisławy Przybyszewskiej poświęconych postaciom i konfliktom Wielkiej Rewolucji Francuskiej, a więc zbliżonym do ideologii komunardów 1871 r., jakże ciekawe artystycznie i pogłębione psychologicznie. Na pewno Norweg ustępuje pod tym względem naszej rodaczce.
Wielkie wydarzenia historyczne odkrywają pewne prawidłowości które ujawniają się w różnych epokach w podobnych sytuacjach społecznych, napięciach, dramatach. Prawidłowości te rodzą postawy i działania szlachetne, ale i podobne niebezpieczeństwa. Lekcja historii nie zawsze jest przyswojona przez najpilniejszych jej słuchaczy.
Tak więc Hübner musiał rozegrać swoją bitwę o właściwy kształt przedstawienia na dwóch płaszczyznach. Zgodnie z zamierzeniem autara stworzył wielki fresk przedstawiający dni Komuny z jej wielkością i błędami, z naiwnością wielu przywódców i niepotrzebnym okrucieństwem, które było odpowiedzią na masowe mordy dekonywane przez wersalczyków. Ale jednocześnie musiał w tę panoramę Komuny wpisać żywych ludzi i tych anonimowych, i tych znanych z historii bohaterów barykad.
Trzeba było widza wzruszyć i skłonić do refleksji, pokazać mu ludzi żywych i symbole, ujawnić postawy i strategie walki. Dodajmy że Grieg pisał swoją sztukę dla szlachetnych celów politycznych i dydaktycznych po doświadczeniach wojny domowej w Hiszpanii, dostrzegając groźbę hitleryzmu. Jego dramat miał być przestrogą i manifestem, a także hołdem złożonym nie tylko komunardom, lecz i żołnierzom walczącym o republikańską Hiszpanię. Sztuka więc niosła wielki ładunek emocji, ogromną porcję patosu szlachetnego, ale jakże niebezpiecznego dla jej próby scenicznej. Mimo to Hübner postawił na te wielkie sceny patetyczne, ujął przedstawienie w ramy poematu Broniewskiego, rozpoczynając je i kończąc songiem w wykonaniu całego zespołu. To wyraźne określenie charakteru spaktaklu, zwrócenie uwagi na tragizm, a nie tylko na dramatyczność sytuacji komunardów pozwoliło na zespolenie w jednorodną artystycznie całość tej obrazkowej jakby, historii Komuny.
INNA trudność to postacie w tej sztuce. Niektóre z nich są rzeczywistymi indywidualnościami - inne jakby tylko wyraziście zarysowanymi sylwetkami postaci historycznych. I w tym wypadku, aktorzy zaznaczyli najważniejsze cechy swoich bohaterów. Naiwność i umiłowanie litery prawa przez Beslay'a zachował Bolesław Smela, udrękę pułkownika Rossela - fachowca wojskowego, wśród bitnych ale niezdyscyplinowanych komunardów, poczciwość, szlachetność, ale i jakby bezradność Delescuze'a podkreślone zostały przez Franciszka Pieczkę. Więcej możliwości stworzył autor aktorom grającym inne postacie m. in. malarza Courbeta, Thiersa, ale i one są raczej nosicielami jakiejś postawy, ucieleśniają pewne problemy. Courbet – Gustawa Lutkiewicza to postać żywa, bardzo żywa, krwista, sugestywna i zarazem jakby ucieleśniony problem artysty, dla którego wydarzenia historii i odrębny świat sztuki stają się równoznaczne tak, jak na jednej płaszczyźnie umiejscawia wartość jednego artysty i losu tysięcy ludzi. Bronisław Pawlik - ludobójca Thiers - ukazał nie tylko przebiegłego i bezwzględnego polityka, ale i małą, zawziętą i zakompleksioną rozhisteryzowaną kreaturę, którą gardzi własna żona. Nie był to Thiers zbyt przekonywający. Ideolog terroru, prokurator Komuny - Rigault jest według Ryszarda Żuromskiego człowiekiem skrajności, jakby odpowiednikiem Thiersa. Niepotrzebne wyroki śmierci a właściwie zabójstwa dokonane z rozkazu Rigaulta rzuciły cień na Komunę i były dowodem jej słabości - bezradności jej polityków wobec tych, którzy z surowości wobec przeciwników wywiedli filozofie terroru. Te postacie w przedstawieniu na Pradze wyrastały często ponad miejsce jakie im wyznaczył autor, ale dobrze przedstawienie ożywiły.
Realizatorzy wydobyli dwie zasadnicze warstwy utworu. Potraktowali “Upadek” jako poemat o walce i klęsce oraz przeprowadzili analizę postaw i decyzji praktycznych, które niezależnie od słuszności motywów wymagają sprawdzenia się w działaniu i jednostek przywódczych i przestrzegania podstawowych zasad moralnych. A że jest to przedstawienie przekonywające także w swojej warstwie artystycznej - to zasługa reżyserii, świetnie zakomponowanej i sugestywnej scenografii oraz ilustracji muzycznej, która doskonale towarzyszy i dynamizuje akcję.
Józef Szczawiński
„Słowo Powszechne” nr 49, 29 kwietnia 1982

ULICA - ŚWIAT (Krzysztof Pysiak)

Teatr Powszechny rozpoczynał swą działalność przed siedmiu laty, po przebudowie i pod nową dyrekcją Zygmunta Hübnera, od “Sprawy Dantona” Stanisławy Przybyszewskiej. Ta swoista dramatyczna kronika z czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej, znakomicie zrealizowana przez Andrzeja Wajdę, stanowiła rodzaj programowej wizytówki praskiej sceny. Można ów program, realizowany konsekwentnie i z powodzeniem przez siedem lat, ująć krótko w ten sposób: mówić o ważnych sprawach, najczęściej o uniwersalnych i w naszych czasach obecnych dylematach moralnych, poprzez różne sztuki, zawsze jednak reprezentujące wysoki poziom literacki. Przy czym Hübner kładł stale nacisk na poszukiwanie repertuaru mało opatrzonego, rzadko powtarzając modne w danym sezonie tytuły. Wymieńmy tylko, żeby nie pozostać gołosłownym, dwa odkrycia: “Lot nad kukułczym gniazdem” oraz “Rozmowy z katem”, najlepsze zresztą przykłady polityki repertuarowej Powszechnego. Głośne spektakle, nie tylko zawierające potężny ładunek refleksji i znakomicie zrealizowane, ale także wielkie sukcesy kasowe teatru.
W długim łańcuchu przedstawień wyznaczających ów dialog Hübnera ze współczesnością toczony przy współudziale uważnej publiczności praskiej sceny trzeba umieścić także najnowszą premierę teatru, “Upadek”, pióra słabo znanego u nas norweskiego pisarza, Nordahla Bruna Griega. Rzecz opowiada o Komunie Paryskiej, a więc kolejnym, po Wielkiej Rewolucji temacie Przybyszewskiej, zrywie wolnościowym ludu Paryża. Z tym, że choć “Upadek” jest sztuką historyczną, autorowi idzie nie tylko o prezentację minionych i zamkniętych już zdarzeń. Szuka on raczej w wypadkach historycznych analogii do teraźniejszości, to znaczy do okresu poprzedzającego wybuch drugiej wojny światowej, kiedy to pisał Grieg swą sztukę. Norweski autor dostrzegał już wówczas chmury gromadzące się nad Europą i światem, i czarno widział przyszłość.
Stąd też rzecz o upadku Komuny nabrała pod jego piórem charakteru opowieści, ballady o upadku sił wolności, o przegranej ludu.
Szerokie spojrzenie Griega, jego poszukiwanie analogii między róznymi epokami i sytuacjami dziejowymi, wreszcie ukazywanie uniwersalnych mechanizmów historii - to wszystko powoduje, że i my dostrzegamy w “Upadku” sprawy ważne i aktualne. Ogląda się dlatego sztukę z prawdziwym przejęciem i wzruszeniem, łatwo też zrozumieć intencje jej bohaterów - komunardów czy nawet utożsamić się z ich pragnieniami. Na ten żywy odbiór dramatu wpływa również i to, że Grieg połączył w nim dwie perspektywy: obok dziejów Komuny jako całości pokazał dramatyczne losy garstki jej uczestników, ludzi bardzo zwyczajnych, lecz przecież budzących sympatię. To z nimi, mieszkańcami jednej ulicy, którzy później spotkają się na jednej barykadzie, współodczuwa widz, dzięki nim patrzy na historię upadku Komuny nie obiektywnym okiem badacza dziejów, ale kogoś, kto odnajduje u bohaterów postawy i uczucia bliskie oraz dobrze zrozumiałe i kto łatwo się z postaciami sprzed ponad stu lat solidaryzuje.
Jest więc po trosze “Upadek” wielkim freskiem historycznym ukazującym postacie protagonistów dziejów, jest przecież również sceniczną balladą o biedzie, walce i śmierci kilkunastu ludzi. W spektaklu udało się doskonale połączyć te dwa spojrzenia: jedno jakby z lotu ptaka i drugie, przyziemne, lecz wydobywające poezję i dramatyzm opowiedzianych wypadków. Wyraziście sygnalizuje owe przenikające się perspektywy scenografia Jana Banuchy: poszczególne epizody dzieją się na wielkiej scenie, którą otacza horyzont zabudowany miejskimi budynkami. Jedna ulica wielkiego miasta jako cały świat, i świat, wraz z występującymi w nim konfliktami, sprowadzony do jednej ulicy.
Reżyseria Zygmunta Hübnera ma podstawową zaletę w tego rodzaju spektaklu - jest niewidoczna, pozwala spokojnie obserwować akcję, żywo reagować na wypadki sceniczne. Lecz równocześnie reżyser nie zapomniał o wypunktowaniu momentów w przedstawieniu najważniejszych dla dzisiejszego odbiorcy, na zaakcentowaniu treści nam najbliższych.
To przedstawienie łączące sceny zespołowe z ujęciami kameralnymi ma tylko kilka dobrych ról. Bronisław Pawlik jako prezydent Thiers świetnie ukazał cynicznego przywódcę, przekonanego o swej wielkości, ustrojonego w pretensjonalną pozę genialnego stratega. Z wielu drobnych gestów, lekko histerycznych ruchów, wielosłowia zbudował Pawlik bardzo charakterystyczną postać. Nie jest to rola tej klasy, co Danton Pawlika w przedstawieniu, o którym wspominałem na początku, lecz też kreacja godna zapamiętania. Jego przeciwieństwem jest w “Upadku” ludzki, a przy tym pełen szlachetnej prostoty, Delescluze, zagrany znakomicie przez Franciszka Pieczka. Wreszcie trzecia godna wyróżnienia kreacja to malarz Gustave Courbet w wykonaniu Gustawa Lutkiewicza. Dobrze ukazał aktor zmysłową miłość życia bohatera, jego nie budzące niechęci bliskich samozadowolenie, egotyzm.
Przedstawienie w Teatrze Powszechnym mogę polecić widzom z czystym sumieniem, jak mało który z granych obecnie w Warszawie spektakli. Nie jest to przedstawienie (ani sztuka, na kanwie której powstało) arcydziełem. Jest natomiast przykładem zrozumienia i trafnej odpowiedzi na potrzeby - nie zawsze zresztą wyraźnie uświadamiane - publiczności.
Krzysztof Pysiak
„Zwierciadło”, 13 maja 1982

UPADEK (Ryszard Kosiński)

Dzieło Griega, poczęte zresztą z pięknych pobudek, to reportaż sceniczny, bliższy dziennikarstwu niż literaturze. Szlachetnie retoryczny, jak trzeba wygarnirowany błyskotliwościami w rodzaju: „Ludzie dzielą się na strażników więziennych i więźniów i między nimi toczy się walka" i paryskimi bon-motami o kobietach „Zdobędę ją choćbym nawet miał użyć łomu". No, ma to rzeczywiście lekkość żelaza...
Bój zaś się toczy w tragicznych dniach Komuny Paryskiej, sprawa idzie nie tylko o życie paryżan, lecz i o pryncypia ideowe, o polityczny kształt państwa francuskiego. W zawirowaniach wojny domowej hartują się charaktery mocnych, uginają kolana pod słabymi, wielki spór o kraj toczy się w kawiarniach i na barykadach, w gabinetach mężów stanu i u prokuratora Komuny, w kolejkach biedaków za chlebem i w pokojach bankierów. I giną komunardzi w nierównym boju, i przegrywają swoją sprawę z przeciwnikiem. W polityce, jak i w życiu...
Reżyser Zygmunt Hübner nadał tej epickiej opowieści tempo i czytelną wykładnię postaw i poglądów bohaterów dramatu. Widownia, jak struna skrzypcowa, reaguje na najlżejsze dotknięcie. W różnorodnej galerii postaci i typów odnotować trzeba kilka dobrych ról, by wspomnieć kabotyńskiego malarza Courbet w wykonaniu Gustawa Lutkiewicza, szlachetnego Delescluze kreowanego przez Franciszka Pieczkę, markiza de Ploeuca (Edmund Fetting) czy wreszcie, choć nie bez zastrzeżeń Varlina (Olgierd Łukaszewicz) i Prokuratora (Ryszard Żuromski).
Osobna sprawa jest z rolą Thiersa w kreacji Bronisława Pawlika. Świetnie zagrana, tyle, że w opozycji do wiedzy historycznej. Thiers, to prawda, nie był efektowanym politykiem, nie miał w sobie nic z trybuna, należał do formacji polityków-pragmatystów. Arcyzręczny w budowaniu programów i żelazny w działaniu. Ale nie był też tchórzem, ni plugawym graczem. Jeszcze jako minister spraw wewnętrznych u Ludwika Filipa wystawia się na strzały manifestantów, no i - bagatela - cokolwiek by o nim nie powiedzieć, był architektem Republiki, która trwa we Francji do dziś.
Thiers w tym przedstawieniu zachowuje się trochę, jak powiatowy horodniczy, a trochę, jak infantylny generał, rozgrywający gry sztabowe na stole swego gabinetu.
Twórcą oszczędnej i funkcjonalnej dekoracji jest Jan Banucha.
Ryszard Kosiński
„Trybuna Ludu” nr 66, 19 marca 1982

Z DALEKA WIDAĆ LEPIEJ (Barbara Henkel)

"Autora dramatycznego nie obowiązuje taka czy inna teza historyczna, może sobie tworzyć własne, byle z i talentem." Przypomniało mi się to stwierdzenie Boya, gdy oglądałam kilka ostatnich warszawskich premier. Dramaturg z różnych pobudek zapuszcza się w głąb dziejów. Może go skusić próba własnej interpretacji zdarzeń, które wstrząsnęły światem, falowania, wiry, zakręty życia społeczno-politycznego. Porywają jego wyobraźnię głośne postaci zarówno w sensie pozytywnym, jak i - częściej - negatywnym, które decydowały o losach narodów, pisały własne rozdziały historii. Autor ma wolny wybór tematu i jego ujęcia.
CZOŁA NIE ZNIŻAJ
Nie znamy dotychczas polskiej publiczności norweski pisarz Nordahl Brun Grieg (1902-1943) poznał z bliska toczące się koło historii w chwilach przełomowych, stykał się z głównymi aktorami, sceny politycznej własnego czasu, napatrzył się na zbiorowe i indywidualne reakcje. Ten marynarz, oxfordczyk, dziennikarz, nie mógł przejść obojętnie wobec wojennych niepokojów w swej twórczości literackiej. W wierszach, esejach, utworach scenicznych rozwijał wątki związane z I Wojną światową. Redagował (1936-37) antyfaszystowską gazetę ,Veien Frem". Jako korespondent wojenny uczestniczył w wojnie, 1937 r. w Hiszpanii, a potem w II wojnie światowej (zestrzelony nad Berlinem). lOcierał się stale o przemoc, nierówną walkę.
Tematem najważniejszego w jego dorobku dramatu Upadek stały się jednak nie czasy mu współczesne, lecz data odleglejsza, związana z Komuną Paryską. Poddał się niezwykłej atmosferze cmentarza Pere-Lachaise. Widział, jak paryżanie czczą padłych pod tym murem i w maju 1871 r. ostatnich komunardów. Odwołał się do owych dramatycznych dni paryskiego pospolitego ruszenia, do krwawej rozprawy wersalczyków z komunardami.
Siłą I sztuki Griega jest oddanie atmosfery tej nierównej walki. Pokazuje: on kalejdoskop skrajnych sytuacji, będących próbą ogniową charakterów, postaw, zachowań. Bohaterstwo styka się z tchórzostwem, wielkość z małością, szlachetność z podłością. Autor zapewne nie wzbogaca naszej wiedzy o tym ważnym rozdziale międzynarodowego ruchu robotniczego. Kreśli tylko panoramę Paryża tamtego czasu. W samej warstwie literackiej drażni chwilami uproszczeniami sformułowań, sloganowością ("mogą marznąć, ale nie mogą obyć się bez piękna"), powierzchownością pewnych stwierdzeń.
Mamy tu jednak przykład, jak takiemu utworowi może przysłużyć się teatr. Zygmunt Hubner ujął całość w ciąg sugestywnych obrazów paryskiej ulicy, barykad, gabinetów i salonów. Nadał szybki rytm lawinie zdarzeń. Tchnął ducha w sceny zbiorowe. Bije z tego przedstawienia o zamierzchłych dniach żarliwość. Z mocą brzmią fragmenty Komuny Paryskiej Władysława Broniewskiego śpiewane zbiorowo przez tłum przesuwający się wśród ciemnych kotar: "Słuchając, usta zatnij, czoła nie zniżaj, oto opowieść o dniach ostatnich Komuny miasta Paryża". Oglądamy na scenie galerię zróżnicowanych postaci protagonistów i antagonistów. Nawet najmniejsze role są nakreślone wyrazistą kreską, pogłębione psychologicznie.
Upadek tak mocno osadzony w czasie i związany z dziewiętnastowiecznymi realiami, każe się jednak zastanowić nad tym, jak stare, zaskorupiałe formy życia społeczno-politycznego trudno ruszyć z posad, z jakim trudem nowe idee torują sobie drogę, ile ofiar ponoszą na swoich barykadach.
Z satysfakcją można stwierdzić, że Teatr Powszechny pod wodzą Hubnera pozostaje wierny nurtowi teatru myślącego od pamiętnej premiery "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej w reżyserii Andrzeja Wajdy (wielki pojedynek między Dantonem a Robespierrem) w 1975 r.
W IDEI SIŁA
Zawiązaniem dramatu Thomasa S. Eliota "Mord, w katedrze" stał się jeszcze bardziej odległy fakt historyczny, odnotowany w średniowiecznych annałach. Prapremiera odbyła się w 1935 r. w murach świątyni Canterbury, naocznego świadka zgładzenia biskupa Tomasza Becketa w 1170 r. Przeciwstawiał się on konstytucjom clarendońskirn, ograniczającym uprawnienia kościoła w Anglii za panowania Henryka II.
Nie chciałem pisać kroniki politycznej XII w. ani też nie chciałem bez skrupułów naciągać skąpych źródeł. Chciałem skoncentrować się na śmierć, i męczeństwie- wyznał autor. Nie chodziło mu o sensacyjność akcji, która jest tylko tłem, lecz o ekspozycję wewnętrznych przeżyć głównego bohatera; wieloraką wykładnię motywacji, jaka kryła si % za świadomym wyborem śmierci, czyli moralnego zwycięstwa; ukazanie siły idei, za którą oddaje się nawet życie.
Eliot drąży w głąb, obnaża najtajniejsze pokłady świadomości bohatera, jego wadzenie się z sobą mocami nadprzyrodzonymi. Rzecz jest o doczesności i wieczności zarazem. Eliot trzyma się ziemi i odrywa się od niej w rejony mistyczne. Filozof, socjolog, etyk, polityk, wierzący i niewierzący- każdy znajdzie tu wiele kwestii do własnych przemyśleń, związanych z ludzką kondycją, z koniecznością wyboru postawy z zachowania w określonej sytuacji, w skrajnych okolicznościach. Bogactwo treści idzie w parze z walorami formalnymi utworu Eliota, z jego wyrafinowaną poetyką - nie bez przyczyny został okrzyknięty odnowicielem teatru poetyckiego.
Nigdy dotychczas nie pokazywany w Polsce "Mord w katedrze" skusił Jerzego Jarockiego. Wybrał dla prapremiery scenerię niezwykłą - surowe gotyckie mury katedry św. Jana. Spotkała go nawet za to przygana ze strony niektórych recenzentów. W moim jednak odczuciu, gotyckie sklepienia stwarzają nastrój skupienia, jakiego nie da się wywołać w konwencjonalnej sali teatralnej. sama publiczność przychylnie odniosła się do miejsca akcji.
Szczególnego blasku wśród średniowiecznych łuków nabrała plastyczna uroda tego przedstawienia - misterium - obrzędu ze wspaniałą muzyką. Wspomnę tylko przejmujący w swoim wyrazie chór kobiet, komentujący jak w greckiej tragedii, zdarzenia i przeżycia bohatera, ogarniający swoją obecnością całą świątynię, przesuwając się. zwartą grupą jak wspaniała kompozycja z miejsca na miejsce. Jakież to ekspresyjne, zindywidualizowane twarze i postacie. Nic dziwnego. Każda z uczestniczek tej zbiorowości to aktorka zwykła grywać główne role. Te, wraz z całym wysublimowanym przewodem myślowym, należą jednak w "Mordzie w Katedrze" do męskich głosów.
Wielką szkodą dla tej teatralnej sprawy było to, że aktorzy nie zdołali opanować warunków akustycznych katedry, niektóre kwestie się zamazywały, choćby słuchacz nie wiem jak natężał słuch. Obszar od wrót wejściowych do prezbiterium, okazał się zbyt odległy dla możliwości głosowych. (Nie wiem, czy Jarocki poradził sobie z tym lepiej w katedrze wawelskiej, gdzie tuż po warszawskiej dał premierę krakowską.)
Najbardziej klarowne były kwestie głoszone z ambony. Z siłą przekonania przedstawił swoje racje moralne Gustaw Holoubek w roli Tomasza Becketa. Z pełną mocą zabrzmiały monologi czterech rycerzy-egzekutorów (Andrzej Łapicki,
Krzysztof Gosztyła (PWST), Karol Strasburger i Bogusz Bilewski). Po kolei usprawiedliwiają swój krwawy czyn, mnożą argumenty, by zrzucić z siebie winę. Jest to świetny przykład retoryki, praw, jakimi się rządzi język polityczny.
Takie przedstawienia jak "Upadek" i "Mord w Katedrze" uzmysławiają w sposób plastyczny, że przeszłość to jest dziś, tylko cokolwiek dalej. Jakiż byłby sens traktowania historii na scenie jako wykopaliska, archeologicznych wypisów z dziejów. "Upadek", "Mord w Katedrze" mają swój trójczas: czas akcji, czas autora, który przygląda się historycznemu zdarzeniu przez doświadczenia i wiedzę lat, jakie go od niego dzielą oraz czas realizatorów i widzów. Tylko taki teatr, który pobudza nas dziś do refleksji, można nazwać żywym. Mówi się przecież: z daleka widać lepiej.


/materialy/img/854/854.jpg/materialy/img/854/854_1.jpg/materialy/img/854/854_2.jpg/materialy/img/854/854_3.jpg/materialy/img/854/854_4.jpg/materialy/img/854/854_5.jpg