materialy/img/846/846_m.jpg materialy/inne/657.jpg

kliknij miniaturkę by pobrać plik


Teatr Powszechny Warszawa

premiera 7 listopada 1975

reżyseria i adaptacja - Zygmunt Hübner

scenografia - Jan Banucha

obsada:

Jerzman I - Andrzej Szalawski

Jerzman II - Leszek Herdegen

Jerzman III - Maciej Szary, Piotr Zaborowski

Szymon, reżyser - Janusz Bukowski

Sandomierski - Henryk Bąk (gościnnie), Stanisław Zaczyk

Redaktor - Mieczysław Pawlikowski

Aktor - Andrzej Grąziewicz

Script-girl - Monika Sołubianka


NA PLANIE U HÜBNERA (Krzysztof Kucharski)

Jakiś mądry facet napisał, że dobry reżyser to taki, który potrafi ze starych pomysłów wyczarować nową jakość. Nie wiem czy jest jakikolwiek pomysł, z którego jeszcze teatr nie skorzystał, Zygmunt Hübner zdecydował się posłużyć planem filmowym pełniącym w jego spektaklu rolę „kleju” w adaptacji powieści Romana Bratnego „Trzech w linii prostej”.
„Wchodzimy więc do hali zdjęciowej i nie wiemy czy w pierwszym rządzie rozglądać się za twoim miejscem, czy też pogapić się na „filmowców”. Lwia część widowni, przynajmniej przez moment przypatruje się krzątaninie na planie. Spektakl rozwija się w sposób niezauważalny. Od prywatnych rozmów aktorów- filmowców, przez głośne komendy do personelu technicznego, by wreszcie rozwinąć się w sagę rodziny Jerzmanów. Oczywiście owa saga jest pretekstem do pokazania różnych postaw współczesnych Polaków. Nie chciałbym się jednak nad tym zatrzymywać, bo ani obojętność mojej impresji, ani pośpiech z jakim wystukuję ją na maszynie na to mi nie pozwalają. Chciałbym w tych paru zdaniach, oddać honory robocie teatralnej, która tym wypadku zasługuje na szczególne uznanie. Mądry, bardzo przemyślany scenariusz Zygmunta Hübnera pozwala mu w sposób filmowy poruszać się w czasie. Sytuacje wydają się bardzo naturalne. Na co w równym stopniu, zapracowali aktorzy. Nie pasowały mi do całości właściwie tylko dwie postaci; Szymon - Reżyser (Janusz Bukowski) i Aktor (Andrzej Grąziewicz) potraktowane w scenariuszu moim zdaniem trochę zbyt płytko i sztampowo. Choć może właśnie dzięki takiemu rysunkowi budzą, one nasza wesołość. Przyznaję, że ten zarzut jest trochę przysłowiowym szukaniem dziury w całym. Dominuje w tym spektaklu Leszek Herdegen, którego rolę (Jerzman II) mogę z czystym sumieniem nazwać kreacją. Szalenie subtelnie ł delikatnie buduje swoją postać. Zaczyna chłodno, od rezonerstwa i powoli konsekwentnie dokłada coraz to bardziej skomplikowane warstwy. Szczególnie podobały mi się jego dialogi z synem (Jerzmanem III - grał go Maciej Szary) i rozmowy z ojcem (Jerzman I – Andrzej Szalawski). Gościnnie występujący w warszawskim Teatrze Powszechnym Bogdan Bąk w roli Sandomierskiego niby tylko snuje się po planie (już chciałem napisać, po scenie), coś mówi trochę pod nosem, to znów kogoś szuka i znika nam z pola widzenia. Nie jest to rola wielka (rzecz jasna - objętościowo), ale widać w niej mistrza. W jeszcze mniejszym epizodzie wystąpił Mieczysław Pawlikowski (Redaktor). Swoim wewnętrznym ciepłem zmienił chyba intencje autora w odczytywaniu tej postaci. Była wrocławianka , Monika Sołubianka "udawała'' przed nami filmową script-girl; jej również należy się parę komplementów. l to nie tylko za urodę.
Krzysztof Kucharski
„Gazeta Robotnicza” nr 119, 26 maja 1976

TRZECH W LINII NA MAŁEJ SCENIE (Joanna Iwaszkiewicz)

Wbrew zwyczajowi, momentu wejścia na widownię Małej Sceny Teatru Powszechnego w Warszawie, nie poprzedza sygnał dzwonka. Publiczność zajmuje miejsca z pewną konsternacją. O co chodzi? O spektakl, próbę teatralną, czy o zebranie zespołu filmowego? I tak, jak na początku przez cały czas przedstawienia, nic nie jest tu końca dopowiedziane.
«Na proscenium grupa robocza jest w pełni przygotowań do atelierowych zdjęć. Zastanawiają się nad sceną Ważnej Śmierci, czyli wydarzeń 1953 roku. Jednocześnie padają wskazówki reżysera dla aktora-Prokuratora. z czego wynika, że ten ostatni zawiódł czyjąś wiarę w decydującym momencie po zakończeniu wojny. Że stchórzył i ma na sumieniu czyjeś życie...
Z pozornego chaosu wyłaniają się fragmenty półtoragodzinnej dyskusji publicystycznej o postawach i losach pewnych kręgów Polaków w latach 1944-1953 i w latach siedemdziesiątych. Rzecz dzieje się scenicznie na podstawie „Trzech w linii prostej”, powieści Romana Bratnego, w adaptacji i reżyserii Zygmunta Hübnera (prapremiera w Studio Współczesnym TV w 1972 roku).
Mała Scena wystawia zatem sztukę polityczną. Zamierzony jest także, według wypowiedzi Bratnego (vide - teksty programu teatralnego), polityczny charakter jego powieści. Warto więc porównać intencje obu utworów, aby możliwie dokładnie wyważyć ich racje.
Sceniczna wersja „Trzech w linii prostej” zawdzięcza - większą niż w powieści - przejrzystość narracji i siłę dramaturgii Zygmuntowi Hübnerowi. Jego zabiegi prawie uwolniły ją od wielowątkowych zawiłości powieści. Dobra inscenizacja i kreacje aktorów tworzą specyficzny klimat, w którym losy pokolenia Jerzmanów: ojca, syna i wnuka, typowe dla inteligenckiego środowiska z czasów okupacji i pierwszych lat powojennych, służą analizie wartości postaw moralnych, politycznych, społecznych, jakie były, jakie zmieniły się, lub pozostały.
Kim są trzej główni bohaterowie Bratnego? Jerzman I, obecnie 70-letni prokurator na emeryturze, były oficer 1 Armii WP, który budował nową Polskę; jego syn Jerzy, Jerzman II, były oficer Kedywu (obaj członkowie partii); Jerzman III, Tomek jest synem Jerzego. ' Wszyscy poszukują odpowiedzi na pytania dotyczące patriotyzmu. Synowie atakują ojców; Ojcowie, rewidując przeszłość, szukają dla siebie usprawiedliwienia, oskarżają się wzajemnie lub próbują uzyskać aprobatę synów, albo - oskarżać ich.
Bratny w całej swojej twórczości przywłaszcza sobie monopol ferowania sprawiedliwych wyroków i oceny wydarzeń politycznych, w stosunku do kolumbowego i pokolumbowego pokolenia oraz jego środowiska. Ogranicza się, w literackich przykładach, do obrazów z życia inteligencji. Czyni to jednak - niestety - w sposób subiektywny i literacko czasem nieporadny.
W jego utworach dominują uproszczenia. Jak działo się w czasie okupacji, po wojnie, jak walczono o powojenną stabilizację, jaka ona jest w oczach tych, którzy walczyli i ich dzieci, to - według Bratnego - tylko białe albo czarne.
Kolumnowa inteligencja - według niego - przegrała totalnie, bo taki już pechowy jej los. Znużona gmeraniem w swoich klęskach, mimo całkiem znośnej współcześnie pozycji społecznej i materialnej, czuje się wzorem. Ołtarzem, który dla własnych dzieci nie może być przedmiotem rozważań, tylko kultu. Tak widzi ich Bratny.
A na Małej Scenie? Jerzman I - prokurator, były budowniczy ładu powojennego, nie zaryzykował odwagi, aby uratować przed wyrokiem śmierci (za sprawą płk. Sandomierskiego) swego towarzysza-partyzanta, mjr. Kwitko. W zamian za „umycie rąk w sprawie bandy”, załatwił synowi wydobycie się z drobnej, powojennej opresji. Potem, obnosząc sakramentalne „nie nadaję się już, jestem zmęczony” wycofał się na ubocze. Jerzman II, ojciec Tomka, literat, budowniczy wielkiego przemysłowego centrum (Nowej Huty), po rehabilitacji z zarzutów w kolumbowych sprawach, wymościł sobie zgorzkniały, aczkolwiek wygodny azyl ekonomiczny, jako rekompensatę za „siebie tamtego, niepraktycznie patriotycznego”. Tomek - Jerzman III, jeszcze szuka siebie wśród swoich zbuntowanych prawd i gorzkich doświadczeń osobistych. Nie może się pogodzić z postawami ojca swego kolegi, Feliksa Sandomierskiego i przyczyną śmierci ojca jego przyjaciela, sieroty, Andrzeja Kwitko. Buntuje się i gardzi tym pokoleniem, obciążonym miazmatami dziejów - dla samej satysfakcji wielkiego protestu. Uogólnia swoje veto przeciw fałszowi, obłudzie, mieszając przez ignoranctwo pojęcie zła i dobra, w życiu i w polityce. Upraszcza cwaniactwo i niesprawiedliwość do symbolu Sandomierskiego. Dąży do sprawiedliwości abstrakcyjnej.
Akcent ten najpełniej wydobyty jest w sporze między Tomkiem-studentem, a ojcem-literatem. Z satysfakcją i zaciekłością syn obwinia ojca o „wasz świat rodzimej demagogii”. Pod adresem rodzica padają sformułowania: „idealizm bez idei z pretensją do świata”, „wychowywanie dla własnych klik” itp. Jerzman III domaga się prawa do ustalania kryteriów prawdy, sprawiedliwości i „wolności od głupoty”, według własnych, zbuntowanych ocen, wyrosłych na gruncie obserwacji ojcowskiego życia.
Prowokacyjny charakter dialogów i monologów jest zamierzony. Przemilczaniem gorzkiej spuścizny, wygładzaniem byłej i zawsze gdzieś obecnej chropowatości, niczego nie osiągniemy - uważa Hübner. Dyskutować, przyznawać się do błędów, rozstrząsać wspólnie wątpliwości, to trudna, ale słuszna droga, o jaką woła reprezentant pokolumbowego pokolenia, Tomek, jeszcze nieokreślony politycznie, ale dojrzały do protestu pod adresem zgorzkniałych ojców-Kolumbów. Ze śmiałości wzajemnych oskarżeń rodzi się silniejsza reakcja. A więc i atmosfera zaufania widza do sztuki, teatru do widza.
Widz-obserwator-dyskutant-sędzia otrzymuje obraz zaczepnie kontrowersyjny, operujący symbolami. Scena i widownia stają się hałaśliwym atelier filmowym, to znów zacisznym kącikiem towarzyskim, albo salą rozpraw sądowych. Reżyser rozumnie wyznacza właściwe proporcje argumentacji.
Na Małej Scenie słyszymy i widzimy dyskusję - rozprawę publicystyczną. Jest to zrobione jawnie, uczciwie. Sztuka działa wprost. Chcecie odkryć, co działo się wśród Kolumbów, ich przeciwników, ich popleczników, jakich dochowali się dzieci? Słuchajcie, patrzcie, dyskutujcie z nami! Chcecie poznać zarzuty synów wobec ojców, ojców wobec synów, o przeszłość, wiedzieć, jak samookreślają się w tamtym czasie, jak komentują przeszłość i teraźniejszość? Sądźcie!
- Co ty wiesz o kraju, o nas, że śmiesz mówić takim tonem? Ja ciebie nie pytam, jak ty dla kraju pracujesz. Chciałbym wiedzieć, czyś ty kiedykolwiek widział w ogóle jak ludzie pracują...
I tu koło jerzmanowskie zostało zgrabnie podsumowane. In minus.
Pozostaje jeszcze istotny problem moralności trzech członków partii. Zacznijmy od Sandomierskigo, który nie waha się w imię osobistej korzyści wydać zaraz po wojnie wyroku śmierci na własnego brata (mjr. Kwitko). Jerzman I - tchórzliwy prokurator, umywa ręce, kiedy przyszedł do niego zdezorientowany towarzysz z partyzantki (Kwitko) wraz ze swoją grupą, prosić o serdeczną radę: „Z kim, dokąd iść, Stachu?” Budowaniem nowej ojczyzny usiłuje zagłuszyć sumienie, aby wreszcie uciec od aktywnego życia. Wreszcie „bohaterski fatalista” - Kolumb koniunkturalny w późniejszych latach literat - Jerzman II. Tym trzem, z punktu widzenia partyjnej moralności, negatywnym osobowościom, autor powieści nie przeciwstawia - niestety - żadnych wartości pozytywnych. Jest to największa, polityczna wada utworu. Tym większa, że przecież spektakl ogląda wielu młodych ludzi, którzy mogą wynieść spaczony obraz tamtych czasów i tamtych ludzi. Jednostronność Bratnego kładzie cień na kształcie Hübnerowskiej wizji „Trzech w linii prostej”. Ciąży na niej manieryczna wprost atmosfera pewnych obsesji Bratnego.
Joanna Iwaszkiewicz
„Za Wolność i Lud”, nr 29, 17 lipca 1976

FRANCUSKIE PORTRETY (Stefan Boratyński)

(...) W małej sali Teatru Powszechnego pokazano sztukę Romana {#au#282}Bratnego{/#} pt. "Trzech w linii prostej". Kierownik artystyczny tego teatru i reżyser spektaklu, Zygmunt {#os#871}Hübner{/#}, zdecydował się na eksperyment i osiągnął wielki artystyczny sukces.
Wchodzimy do sali. Przy jednej ze ścian ekipa filmowa przygotowuje się do robienia zdjęć. Filmowcy prowadzą ze sobą rozmowy. Nie zwracamy na nich uwagi zajęci szukaniem swych miejsc. Dopiero po chwili, gdyśmy się wygodnie usadowili zaczynamy przysłuchiwać się wymianie zdań, której jesteśmy - jak nam się początkowo wydaje - przypadkowymi świadkami. Mija chwila, zanim sobie uprzytomniamy, że przedstawienie już się zaczęło. Ci rzekomi filmowcy to bohaterowie sztuki, którą będziemy oglądać. Aktorzy mówią w sposób naturalny, pozbawiony wszelkiej koturnowości. Odnosimy wrażenie, że znaleźliśmy się
w prywatnym mieszkaniu w gronie znajomych.
Problemy jednak, wokoło których koncentrują się prowadzone w naszej obecności rozmowy, nie są bynajmniej błahe. Sztuka najogólniej mówiąc zajmuje się najnowszą historią Polski. Mowa jest o trzech pokoleniach. Dziadek w latach II wojny światowej wykonał swą powinność. Bił się o niepodlepłość kraju. Jego syn jest z pokolenia Kolumbów. We wczesnej młodości walczył, później borykał się z trudami odbudowy i z innymi przeciwnościami, których nie brakło w dźwigającej się z gruzów Polsce. Wreszcie niesforny wnuk, krytyczny i w stosunku do ojca i dziadka. Rysuje się więc konflikt pokoleń. Nas jednak bardziej interesują sprawy, co do których dziadek, ojciec i wnuk są jednomyślni. Nie można wnuka potępiać za to, że pragnie więcej otrzymać od życia, niż dostali ludzie z obu poprzednich generacji. Ukazany w sztuce przedstawiciel najmłodszego pokolenia jest krzykliwy. Jego wystąpienia są nieraz brutalne. Nie jest on jednak mniej patriotyczny, niż starsi członkowie rodziny. W sprawach ważnych panuje u nas harmonia.
Sztuka jest znakomicie grana. Andrzej {#os#5684}Szalawski{/#}, Leszek {#os#2060}Herdegen{/#}, Piotr {#os#10555}Zaborowski{/#}, Janusz {#os#207}Bukowski{/#}, Henryk {#os#2376}Bąk{/#}, Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#}, Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#} i Monika {#os#314}Sołubianka{/#} - zademonstrowali swe wspaniałe umiejętności. Mamy doprawdy świetnych aktorów.

POKRĘTNOŚĆ LINII PROSTEJ (Zofia Sieradzka)

Ktoś znajomy uchylił nam drzwi filmowego atelier. Pospiesznie zajmujemy miejsca, właśnie trwają końcowe przygotowania do pierwszych ujęć. Nastawia się ostrość kamer, ustala światła. Na planie Monika {#os#314}Sołubianka{/#} z nieodłącznym tekstem scenariusza w ręce notuje wszystkie ustalenia realizatorów, czekając na reżysera (Janusz {#os#207}Bukowski{/#}).
Tak rozpoczyna się spektakl "Trzech w linii prostej" Romana {#au#282}Bratnego{/#}, inaugurujący nową kameralną scenę Teatru Powszechnego w Warszawie. Ale twórca tego przedstawienia Zygmunt {#os#871}Hübner{/#}, adaptator tekstu i jego reżyser, pozwala nam nie tylko uczestniczyć w scenach kręcenia filmu i przysłuchiwać się towarzyszącym temu rozmowom. Jak gdyby zapomina o naszej obecności w studio, dzięki czemu możemy być świadkami nawet najbardziej intymnej wymiany myśli autora scenariusza i reżysera, mającej pomóc w ustaleniu najistotniejszych problemów związanych z kręceniem filmu. A sprawa jest skomplikowana, film obrazować ma bowiem początki naszej powojennej rzeczywistości, tak ciężkie do usystematyzowania i tak wieloznaczne.
W dodatku na realia powstającego właśnie na scenie filmu nakładają się osobiste przeżycia i wspomnienia autora scenariusza, Jerzmana II. Głównym bohaterem filmu (grający go młody aktor, Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#}, właśnie z boku proscenium poddaje się charakteryzacji, która wraz z nagle uzyskaną siwizną ma mu dorzucić ciężar tamtych wojennych przeżyć) jest przecież jego ojciec, Jerzman I, żołnierz 1939 roku i powojenny prokurator zmagający się z takim trudem z pokrętną rzeczywistością pierwszych sądowych procesów. Tym chwilom zadumy autora na planie towarzyszymy również. Śledzimy sceny, które przeżywał przed laty, słuchamy jego rozmów z ojcem i z ludźmi, od których wówczas - ze zmiennym szczęściem - zależały losy ich obu: ojca i syna. Obok scen aktualnie kręconego filmu oglądamy zatem wybrane momenty retrospekcji, najważniejsze, te właśnie, które mają decydować o prawdzie powstającego obrazu.
A wiadomo, że ustalanie obiektywnych prawd nie jest proste. Prawda każdego jest inna. Zależy bowiem nie tylko od aktualnej chwili, ale od stopnia osobistego zaangażowania. I właśnie różne racje nie tylko trzech pokoleń (ojca odwiedza w atelier 20-letni Jerzman III), ale i ludzi z różnych środowisk i o odmiennych zapatrywaniach, choć żyjących w tym samym czasie i składających się na naszą dzisiejszą rzeczywistość - stara się spektakl możliwie jasno przed nami wyłożyć. Uczestniczymy zatem nie tyle w spektaklu teatralnym, ile w inteligentnie prowadzonej, gorącej dyspucie na tematy współczesne, polskie, a więc nam wszystkim bliskie. Z tym, że z racji metrykalnych autora i reżysera spektaklu większość spraw dotyczy przede wszystkim Jerzmana II, a więc człowieka dziś dojrzałego, ale wchodzącego w powojenną rzeczywistość w wieku młodzieńczym, równym wiekowi dzisiejszego Jerzmana III.
Z nader zawiłych losów Jerzmanowego rodu - a w takich czasach przyszło nam żyć, że chyba większość polskich rodzin mogłaby się takimi filmowymi biografiami wykazać - starał się twórca przedstawienia wybrać tylko niektóre wątki, by, nie gubiąc ich w różnych rozgałęzieniach, możliwie jasno dotrzeć z nimi do widza (nie każdy przecież z przychodzących do teatru przeczytał przedtem powieść Bratnego, w dodatku trudną dziś do zdobycia). Na pewno zubożyło to akcję, ale z kolei ograniczenie ilości występujących osób ułatwiło percepcję spektaklu. Zwłaszcza, że teatr potrafił zapewnić przedstawieniu znakomitą obsadę aktorską. Myślę, że właśnie to zadecydowało o czytelności zamierzenia. Wybrani aktorzy dysponują bowiem nie tylko imponującymi umiejętnościami zawodowymi, ale również osobistym doświadczeniem przeżytych tamtych lat (znów te metryki!). Rozumieją więc czasy, które przedstawiają, znali ludzi, których grają, i chyba głównie dzięki temu mogą prawdę tamtego trudnego okresu możliwie jasno przekazać następnemu pokoleniu.
Bo na widowni - przynajmniej tego wieczoru, kiedy byłam - zdecydowanie przeważa młodzież, w skupieniu i z napięciem śledząca losy i duchowe rozterki swoich ojców i dziadów. Może zainicjuje to dyskusje po powrocie do domu? Spektakl Bratnego i Hübnera ma wyraźnie takie właśnie ambicje. I dlatego zasługuje na szczególną uwagę; brak nam przecież w teatrze takich punktów wyjścia do ostrych dyskusji na współczesne tematy. Więc choć przeszkadzały mi np. sceny z filmowego atelier, rozbijające główny, dyskursywny nurt spektaklu, rozumiem, że realizatorzy przedstawienia szukali i takiej drogi nawiązania kontaktu z widzem.
Ale wygrali aktorzy. Można bowiem kłócić się o kształt proponowanego widowiska (nie zapominajmy, że prapremierę miało w Teatrze TV), biadać nad jego ascetyzmem, zastanawiać się nad
niedosytem, który pozostawia. Żałować tego czy innego wątku powieści. Wydaje się jednak, że i to co zaproponowali twórcy przedstawienia (a co niewątpliwie nie jest ani łatwe, ani proste w teatrze, który żyje akcją a nie filozoficzno-polityczną dysputą) trafnie i bardzo prawdziwie przekazali wszyscy wykonawcy. I ci z filmowego planu, którym narzucono roboczą współczesność, i ci, grający prawdziwych bohaterów tego opowiadania.
Skupiony, mądry i boleśnie gorzki Leszek {#os#2060}Herdegen{/#} jako Jerzman II, rozumiejący cały trudny proces tworzenia dnia dzisiejszego. Andrzej {#os#5684}Szalawski{/#} - szlachetny ojciec Jerzmanowskiego rodu. Pozwala wierzyć, że to jemu właśnie, jego zapałowi do odbudowy ojczyzny, choćby słomą krytej, i jego późniejszym staraniom, by zapewnić jej praworządność, zawdzięcza Jerzman II to, co w nim najlepsze. Już nie tylko miłość do ojczyzny, ale rozumienie wszystkich jej złożonych racji dochodzenia do równowagi i dobrobytu. Wreszcie Piotr {#os#10555}Zaborowski{/#} grający Jerzmana III (najbardziej niestety okrojonego przez adaptatora w swoich racjach), umiejący z młodzieńczym zapałem przekonać nas, że nie tylko chodzi mu o zagraniczne wycieczki i odwieczne spory z rodzicami, ale o własne - również trudne i bolesne - dochodzenie prawdy. Zwłaszcza gdy walczy się już nie o to, by ojczyzna była i by zapewnić jej praworządność, ale o to by była równa światu.
Krąg spraw rodu Jerzmanów cudownie uzupełnia i ożywia Henryk {#os#2376}Bąk{/#} (gościnnie) w roli Sandomierskiego, który dziś jest szefem produkcji w filmie a wczoraj dysponował życiem tych, od których sam aktualnie zależy. I w roli jego brata, choć inne nazwisko noszący (a życie to potwierdza) Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#}, mądry tragiczną wiedzą o wyższości konkretnych układów i pozornym spokojem kryjący własną niemoc.
Spektakl jest utrzymany w tonie dysputy, ostrej, chwilami przykrej, nie unikającej pewnych uproszczeń czy świadomych przerysowań. Ograniczony do niezbędnych elementów scenografii i rekwizytów, zaś aktorzy wychodzą z widowni i na niej zasiadają. Wszystko to ma podkreślić, że dyskutujemy razem, jako że problem jest wspólny. A zatem i tonem, i realizacyjnymi chwytami przedstawienie nawiązuje świadomie do "Sprawy Dantona", jak gdyby chcąc podkreślić główny nurt repertuarowy teatru. Na to zgoda. Przy wszystkich brakach tego typu spektakli mają one atut główny: pobudzają do dyskusji i samodzielnych przemyśleń. Brakowało nam tego właśnie po przedstawieniach "Buffalo Billa" i "Bel-Ami'ego".

WSPÓŁCZESNOŚĆ NA SCENIE (Zofia Sieradzka)

Powiedzmy sobie od razu tegośmy się własnie po {#os#871}Hübnerze{/#} spodziewali. Że obejmując kierownictwo artystyczne nowo otwartego Teatru Powszechnego, pokaże w nim wiele interesujących, śmiało atakujących współczesność pozycji i nada im dużo intensywnego artystycznego blasku. Tak właśnie zainaugurował swoją działalność na Pradze "Sprawą Dantona" Przybyszewskiej, w inscenizacji Wajdy i stąd nasze kolejne mniejsze czy większe rozczarowania przy następnych premierach, które już nie miały tej siły i lotu, co premiera wyiściowa.
Niewątpliwie, zaplanowane proporcje zachwiało przesunięcie otwarcia małej sceny, którą postanowiono zainicjować rodzimą pozycją współczesną, wybierając na tę okazję "Trzech w linii prostej" Romana {#au#282}Bratnego{/#} w adaptacji Zygmunta Hübnera (prapremiera w Teatrze TV w roku 1974). Ale doczekaliśmy się wreszcie i małej sceny w Teatrze Powszechnym, i dialogu z Romanem Bratnym. "Trzech w linii prostej" traktować bowiem trzeba jako dyskusję pokoleń, tych trzech składających się już na naszą dzisiejszą rzeczywistość.
Sprawy nie są łatwe, wszystkie trzy życiorysy: dziada, ojca i syna - niezbyt gładkie. W takich czasach wypadło nam bowiem żyć. Najtrudniejsze zadania stanęły przed pokoleniem ojców, a więc tych, którzy jako młodzieńcy wkraczali w powojenną rzeczywistość i dziś - już jako ludzie w pełni dojrzali - nadal ją współtworzą. Bohatera tego pokolenia, zwanego przez Bratnego Jerzmanem II, gra w Powszechnym Leszek {#os#2060}Herdegen{/#}, a więc również przedstawiciel tej generacji, podobnie jak towarzyszący mu sceniczni partnerzy: Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#} w roli Redaktora i Henryk {#os#2376}Bąk{/#} jako Sandomierski, przed laty groźny pułkownik, dziś znacznie cichszy kierownik produkcji w filmie, a przecież nadal raczej przeciwnik niż sojusznik.
Spektakl jest poprowadzony w formie sceny kręcenia filmu z pierwszych lat powojennych, stąd przy pozorach obecności na próbie filmowej z jej żywym planem, rozmowy między scenarzystą i reżyserem, a także sceny retrospektywne obrazujące jak sprawy dziś nagrywane wyglądały naprawdę. W sumie dyskusja o naszym dniu wczorajszym i dzisiejszym, głęboka i ostra, chwilami bardzo gorzka, chwilami budująca. Prawdziwa. A że brak nam tak bardzo tego typu problematyki w naszym współczesnym teatrze, pozycja na pewno ważna i warta uwagi. (...)

TROCHĘ POLITYKI (Krzysztof Głogowski)

Jeszcze nie tak dawno uskarżałem się na tych łamach, że w teatrach brak polityki, a jak jest, to najwyżej personalna. Dziś muszę teatry warszawskie częściowo zrehabilitować, a raczej poświęcić uwagę wyjątkom potwierdzającym regułę. Okazja jest tym radośniejsza, że jedno z przedstawień politycznych rozpoczęło żywot nowej sceny w Warszawie. Myślę o Romana {#au#282}Bratnego{/#} na Małej Scenie Teatru Powszechnego. W ten sposób gmach teatru, generalnie odremontowany, a właściwie na nowo wybudowany, odsłonił jeszcze jedną swoją zaletę: bardzo kameralną, amfiteatralnie zabudowaną salkę o trafnie dobranej kolorystyce wnętrza.
Adaptacja powieści Bratnego, dokonana przez Zygmunta {#os#871}Hübnera{/#} - i przez niego wyreżyserowana - zaskakuje, nieczęsto bowiem zdarza się, żeby adaptacja była lepsza od pierwowzoru. Stało się tak chyba dlatego, że adaptacja i reżyseria widowiska zostały skupione w jednych rękach. W tej sytuacji adaptowanie nie było mniej lub bardziej zawieszonym w próżni zabiegiem udramatyzowania, lecz zostało uwarunkowane ściśle wyobraźnią sceniczną reżysera. Hübner zastosował bardzo pomysłową klamrę spinającą całość - widz uczestniczy w kłopotach związanych z kręceniem filmu. Bardzo dobrze odtworzona atmosfera planu filmowego, naturalne, "życiowe" dialogi uatrakcyjniają widowisko.
Trzeba zresztą przyznać, że nie tylko klamra jest zaczerpnięta z filmu, ale również budowa spektaklu. Hübner umiejętnie operując światłami, ciemnością, wychodzeniem aktorów z widowni, potrafił zainscenizować krótkie sytuacje, dziejące się w różnym czasie, poza sceniczną rzeczywistością. Ich zmienność miała w sobie rytm montażu filmowego. Dopiero zastosowanie tak różnorodnych środków teatralnych umożliwiło odsłonięcie pełnego dramatyzmu literackiego tworzywa Bratnego.
Jest to dramatyzm dosyć liryczny, bo w dużej mierze wspomnieniowy. Bratny i Hübner nie skrywają okrucieństwa czasu, który tak niedawno minął. Odsłaniają różnorodność ówczesnych postaw ludzkich. Pokazują też trwałość wypaczeń osobowości: łamiący prawo oportunista pułkownik Sandomierski (bardzo przekonywająco zagrany przez Henryka {#os#2376}Bąka{/#}), pozostaje oportunistą, kiedy po latach pracuje jako szef produkcji filmu - bezwzględność wynikająca ze strachu przed zwierzchnością, z braku tzw. kręgosłupa, jest ta sama. Ten wątek wypadł szczególnie przejmująco dzięki szlachetnej w tonie kreacji Andrzeja {#os#5684}Szalawskiego{/#} jako Jerzmana I. Nie zabrakło też bardzo dowcipnie pokazanych śmiesznostek czasów sprzed roku 1956 (Janusz {#os#207}Bukowski{/#} - reżyser, Leszek {#os#2060}Herdegen{/#} - Jerzman II). A walka pokoleń (konflikt między ojcem i synem) zawarta w powieści Bratnego posłużyła Hübnerowi nie tylko do scharakteryzowania współczesności, lecz także do ukazania aktualności tych samych pytań i wątpliwości moralnych.

TRZY W LINII PROSTEJ (Jan Kłossowicz)

W ciagu kilkunastu dni można było zobaczyć w Warszawie premiery trzech współczesnych polskich sztuk. To brzmi bardzo ładnie. Ale dalej, jak we wschodniej przypowieści, okazuje się, że dwie z tych premier, to teatralne przeróbki prozy, a trzecia jest spóźnioną o dziesięć lat warszawską prapremierą dramatu, który przez tyle czasu nie znalazł uznania w oczach żadnego ze stołecznych dyrektorów. Ten dramat, to <Żegnaj Judaszu> {#os#28651}Iredyńskiego{/#}. Sceniczne dzieje tej sztuki stanowią proste zaprzeczenie wypowiedzi reżyserów i dyrektorów teatrów, którzy tak często zapewniają o swoim życzliwym stosunku wobec współczesnej polskiej dramaturgii, a także o tym, że . Tym razem czekali na nią w Warszawie aż dziesięć lat, mimo że w roku 1968 zagrano ją w Zurychu, że poznał się na niej Swinarski robiąc świetny spektakl w roku 1971. Poza tym wystawił ją jeszcze Przybylski w Olsztynie i Wawrzyniak w Opolu. Inni wciąż czekają na polską sztukę współczesną. Historia najlepszej, po i , sztuki Iredyńskiego: . Znów wszyscy czekają, a nie zagrał jej żaden z czołowych teatrów w kraju. Aż dziw bierze, że Iredyńskiemu, który pisuje dobrą prozę, chce się jeszcze pisać dramaty.
<Żegnaj Judaszu>, to chyba wciąż najlepsza sztuka Iredyńskiego. Z prostym, funkcjonalnym dialogiem, ze szkicowo, ale prawdziwie narysowanymi postaciami. Wszystko służy w niej jasno skomponowanej formie przypowieści-moralitetu. Iredyński uniknął tam, natrętnego w jego późniejszych sztukach, operowania wypreparowanymi z życia sytuacjami i postaciami stanowiącymi ilustracje tez etycznych czy społecznych. Napisał sztukę o jakichś południowoamerykańskich rewolucjonistach i policjantach, utrzymaną w poetyce kryminalnego filmu, a jednocześnie przypowieść o Judaszu, który zdradza swojego Szefa dlatego, że ten Szef nie uwierzył w jego niewinność, dlatego, że-zanim Judasz-naprawdę zdradził, już był przez "swoich" uznany za zdrajcę. Można się doszukiwać wielu podtekstów w tej historii o rewolucjoniście torturowanym przez policję i wypuszczonym na wolność, którego właśni towarzysze podejrzewają o zdradę i sami zaczynają torturować, a który wreszcie sypie schwytany ponownie przez policję - nie ze strachu przed następną torturą, ale dlatego, że jako rzekomy zdrajca - został już określony i zdeterminowany. Te podteksty nie kryją się w powtórzonej za Biblią historii Judasza, ale w tym, że bohater Iredyńskiego, po hulankach za policyjne srebrniki - wiesza się, nie z poczucia winy wobec Szefa, ale - wobec samego siebie. Ginie jako jedyny w tej sztuce człowiek mający poczucie sprawiedliwości; wyrażające się - najpierw w zrozumieniu wyrządzonej mu moralnej krzywdy, za którą płaci zbrodnią, a potem - w zrozumieniu tej zbrodni i odkupieniu jej poprzez samobójczą śmierć. Judasza zdradzają wszyscy: Szef i towarzysze i nawet dziewczyna, którą pokochał, a która, za pieniądze, zdradziła go przed policją. Ale tylko on ma poczucie zdrady i winy. Jest to historia moralisty otoczonego przez pragmatyków: przez Szefa i towarzyszy z organizacji, którzy mają za cel zdobycie władzy, komisarza policji, który broni władzy panującej w kraju, dziewczynę, która jest głodna i potrzebuje pieniędzy na chleb. Przedstawienie <Żegnaj Judaszu> w Teatrze Powszechnym jest znaczące nie tylko ze względu na przypomnienie samej sztuki, a też dlatego, że zagrali je młodzi aktorzy, a Mariusz {#os#1173}Benoit{/#} wydawał się naprawdę rozumieć swoją tytułową rolę. Reżyserujący to przedstawienie Wiesław {#os#10331}Górski{/#} poprowadził je dość schematycznie, ale nic w tekście nie popsuł, a co najważniejsze, umiał jasno pokazać całą wewnętrzną, moralitetową akcję sztuki.
Jednocześnie z premierą w Powszechnym, odbyła się w Teatrze Małym prapremiera teatralna dwóch tekstów Iredyńskiego: słuchowiska radiowego i noweli filmowej . Mimo że jeden z tych utworów napisał Iredyński dla radia, a drugi dla filmu, oba są po prostu opowiadaniami utrzymanymi w formie monologu. Oba też, podobnie jak Judasz i jak prawie wszystkie rzeczy autora , są zamaskowanymi moralitetami, opartymi na wciąż tym samym motywie zbrodni czy przewiny i wymierzonej samemu sobie przez jej sprawcę sprawiedliwości. to historia kobiety z "pokolenia ZMP" ukazująca społeczne i polityczne determinanty postępowania człowieka zabijającego w dosłownym sensie własną miłość. Druga nowela to z kolei psychologiczne studium chłopaka, który w świecie "ludzi normalnych" pragnie znaleźć "czystą miłość", a za niemożliwość jej znalezienia, za rozczarowanie - mści się przez morderstwo. Obie nowele utrzymane są w dobrej, zwyczajnej poetyce realistycznej i napisane w tradycyjnej technice monologu (w jest to rozdwojony monolog aktorki czytającej dziennik tytułowej bohaterki). Z można by na pewno zrobić dobry scenariusz filmowy, a daje się świetnie czytać jako słuchowisko radiowe. Na scenie zmieniają się one w dwa spektakle "teatru jednego aktora".'
I dlatego też bardzo trudno oceniać mi to przedstawienie, bo "teatru jednego aktora" po prostu nie lubię. Jest dla mnie zawsze w tej formie coś z popisu "wirtuoza", a sama sytuacja wydaje mi się fałszywa, bo zmusza aktora do szukania - na siłę, a nie w sposób naturalny - kontaktu z widownią. Zresztą te cechy jednoosobowego teatru zemściły się chyba bardzo na Olbrychskim, który umie grać, a nie opowiadać o granej przez siebie postaci. Natomiast w - Kucówna, która już w monodramach grywała, wie jak wykorzystać swoją osobowość, jak nawiązać kontakt z publicznością, potrafi - opowiadać tekst. Ale i ona, kiedy zaczyna szukać wspomagającego długachny monolog gestu, ratuje się sztuczną grą rąk i palców przypominającą balet.
Trzecia wreszcie polska premiera, to {#au#282}Bratnego{/#}, w adaptacji {#os#871}Hübnera{/#}, na małej scenie Teatru Powszechnego. Tekst Bratnego ma jedną ważną i wspólną z Iredyńskiego, a rzadką w naszej literaturze cechę - próbuje opowiadać coś o tym, co się w Polsce w ciągu ostatnich trzydziestu lat wydarzyło. I ani autor, ani reżyser nie ukrywają tutaj, że jest to właśnie tylko próbowanie. Całe przedstawienie, to scena kręcenia filmu o latach czterdziestych i pięćdziesiątych. W migawkowych ujęciach, w dyskusjach i dialogach mówi się tu dużo o konfliktach, o błędach, wypaczeniach i wybaczeniach, ale całość jest pełna niedopowiedzeń. Zręcznie skomponowane i dobrze grane ({#os#2060}Herdegen{/#}, {#os#2376}Bąk{/#}, {#os#5684}Szalawski{/#}, {#os#207}Bukowski{/#}) przedstawienie nie jest wcale jakąś literacką i teatralną publicystyką, ale znamienną próbą pokazania tworzenia filmu, literatury, teatru na temat, który nie został dotąd naprawdę w żadnym gatunku artystycznym w pełni dopowiedziany.
I takie mamy trzy polskie przedstawienia, od których nareszcie zaczął się warszawski sezon, trzy przedstawienia, które wcale nie ukazują się w linii , prostej, bo nieprosta jest droga literatury na scenę, a linie, jakimi kreśli się współczesność we współczesnej literaturze, kręcą sie wciąż i rozpływają.

DLA "SZPILEK" F.Z.K. OBSERWOWAŁ I SYGNALIZUJE (F.Z.K.)

W tym samym czasie dwie małe sceny wystawiły adaptacje prozy {#au#282}Bratnego{/#}. W "Egidzie" mamy do czynienia z kliniką nerwic płciowych. W Teatrze Powszechnym z kliniką newic politycznych. Zygmunt Hübner nadał
"Trzem w linii prostej" kształt dyskusji - o przeszłości, o teraźniejszości, o przyszłości. Jest to więc rodzima "Historia 0..." Na uznanie zasługuje takt i powściągliwość adaptatora. Zrezygnował z koni i kobiet, wypunktował natomiast partie publicystyczne. Dialogom dość umownie potraktowanych postaci wtóruje dialog nawiązany z widownią. Podsumowanie tej dyskusji zależy od widza. Jego własnych przeżyć, temperamentu, wiedzy o przedmiocie sporu... Spośród osób obecnych na scenie najżywszą sylwetkę zarysował Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#} w epizodzie redaktora. {#os#2060}Herdegenowi{/#} wyraźnie przeszkadzało rezonerstwo wypowiadanych kwestii. {#os#2376}Bąkowi{/#} - niemożność rozegrania się w niebanalnej życiorysowo postaci Sandomierskiego {#os#10555}Zaborowskiemu{/#} zaś (Jerzman III) grzeczne ustawienie w kącie przez tatusia... Atrakcyjną ramą sztuki Bratnego okazało się studio filmowe. Tyle razy w filmie pokazywano teatr, że niepodobna było nic wziąć rewanżu. O ile mnie pamięć nie myli, po raz pierwszy na polskich scenach bawiono się pracą filmowców w "Korsarzu Acharda", granym kilkadziesiąt lat temu.

"TRZECH W LINII PROSTEJ" (Michał Misiorny)

Kończy się ten spektakl taki pytaniem: "no, co robimy?". Na scenie - kulisy powstającego - filmu, który ma opowiadać o początkach Polski Ludowej. Końcowe pytanie odnosi się do szczegółów następnej sceny, która ma zostać nakręcona. W istocie jednak jego adres i sens są inne. Pytanie dotyczy bowiem Polski i Polaków, zaś owo "co robimy?" odnosi się wprost do nowszej naszej historii: co zrobić z jej treściami, z jej wielkim bagażem, z powikłaniami, które są tak osobliwe, że tylko polskie i tylko Polak może się wśród nich połapać. Co zrobić oznacza zatem - jak odnieść się do naszego najnowszego doświadczenia, jak wywieść z niego uzasadnienia dla postaw i działań najrozmaitszych, dla reakcji i odruchów różnych pokoleń Polaków. I jest ono adresowane nie tyle do aktora-partnera, ile do każdego, kto zasiada na widowni: zastanów się i sam powiedz, co o tym myślisz?
O tym - czyli o Polsce. Pytanie formułuje Roman {#au#282}Bratny{/#}, autor "Trzech w linii prostej". Ta okoliczność określa po trosze krąg motywów i argumentów, jakie pojawiają się w tej scenicznej dyskusji, albowiem pisarstwo Bratnego, przy całej swej różnorodności, jest właściwie monotematyczne. Mówi ono o doświadczeniu historycznym i politycznym inteligenckiej młodzieży z AK w latach okupacji, o późniejszym układaniu się tego pokolenia z rzeczywistością Ludowej Polski, która też przecież nie formowała się łatwo. Specyficzna więc perspektywa, specyficzne pytania, specyficzne niepokoje moralne - coś, co nie było udziałem wszystkich, ale co z pewnością zasługuje na szacunek, bo było uczciwie przeżyte, z myślą o Polsce.
Inna sprawa, czy udało się ten wątek dyskusji patriotycznej, rozłożonej w dodatku na trzy pokolenia i przez to sięgającej aż w realia końca lat sześćdziesiątych, wyczerpująco zagaić w spektaklu, trwającym zaledwie godzinę z małym kwadransem? Wrażenie, jakie wynosi się z małej sali Teatru Powszechnego, jest mieszane: dostrzegamy potrzebę wewnętrzną artystów, ich najlepszą intencję, ale obok tego także stłoczenie i pomieszanie materii, w której mniej ważne sąsiaduje na równych prawach z ważnym, obiektywne przypomnienie niektórych faktów z nader subiektywną ich wykładnią. Ponadto nie sposób pozbyć się odczucia, iż nawet te fakty przypomniane - to już skutek selekcji pod wpływem specyficznej wrażliwości. Rezultatem jest obraz naładowany silną, szczerą emocjonalnością, ale z pewnością wycinkowy i niereprezentatywny.
Coś więc, jak typowa nocna Polaków rozmowa: niby to poruszono istotne kwestie i kraj "naprawiono", ale gdyby postarać się zsumować rzeczywisty dorobek rozmowy, pozostałyby jedynie dobre intencje. Co z nimi zrobić?
A no, trzeba zaczynać wciąż od nowa, bo "Temat - Polska" nas żywo obchodzi. Adaptacja Zygmunta {#os#871}Hübnera{/#} (zarazem reżysera spektaklu) raz jeszcze uświadamia nam, jak odczuwalna jest luka w polskim repertuarze, któremu brakuje większej ilości tekstów, mówiących o Polsce czyli o nas - w sposób zapalający do uczestnictwa i rozmowy. Wycinkowy zaledwie sukces "Trzech w linii prostej" powinien stanowić bodziec pozytywny do dalszych poszukiwań.
Zaś o samym spektaklu tym razem dobrze: jest czysty, dobrze trafia inscenizacyjną skalą w ton kameralności, właściwej dla małej sali, rozważnie dzieli się w proporcjach na rodzajowy, nacechowany improwizacją aktorską i niewolny od satyrycznego rysu plan filmowy (w którym wyróżniają się Monika {#os#314}Sołubianka{/#}, Janusz {#os#207}Bukowski{/#} i Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#}) oraz na plan rozmów istotnych - z rolami Leszka {#os#2060}Herdegena{/#}, Andrzeja {#os#5684}Szalawskiego{/#}, Henryka {#os#2376}Bąka{/#} i Mieczysława {#os#2375}Pawlikowskiego{/#}, którym należy się wysokie uznanie.
Teatr Powszechny - Mała Scena: R. Bratny "Trzech w linii prostej". Adapt. i reż. Z. Hübner, scenogr. J. {#os#1313}Banucha{/#}. Przedstawienie 21 listopada 1975.

KATEGORIE MARZEŃ, KATEGORIE WYMAGAŃ (Teresa Krzemień)

Sala nieduża, przytulna, jasna. Miejsc 150, ale może być i 160, bo fotele nie mają bocznych oparć, przypomin jąc raczej zestawione ciasno razem niskie i miękkie tapicerskie ławeczki. Numeracja także celowo niekolejna, długo trzeba szukać, mozolnie, marudzić i przeciskać się wśród znajomych. Ściany w drewnianej okładzinie, złotobeżowe ławeczki półkoliście ustawione wokół przestrzeni, na której: długi podest z szynami pod wózek kamery (na podeście kamera i dwoje ludzi z jej obsługi), nieco bardziej w lewo kilka krzeseł, zielony, skórzany fotel, w głębi biurko z telefonem. Perspektywę zamyka ciemna ściana rozjaśniona czterema planszami ruin i domów nie zburzonych oraz jednym godłem państwowym. Pośród tego wszystkiego ludzie w dżinsach, hałasujący, kłócący się, nawołujący. Sekretarka planu, reżyser w skórzanej marynarce, aktor w oficerkach i ortalionowej fufajce gardłujący o zaginioną kurtkę od munduru. Na widzów poszukujących ukrytych dowcipnie miejsc tłumek spod kamery i biurka nie zwraca najmniejszej uwagi.
I właściwie nie wiadomo, kiedy zaczyna się to przedstawienie. "Trzech w linii prostej" według powieści Romana {#au#282}Bratnego{/#} o tymże tytule, wyreżyserowane i zaadaptowane przez Zygmunta {#os#871}Hübnera{/#}. Spektakl inaugurujący działalność Małej Sceny Teatru Powszechnego.
Jeżeli jednak, gdzieś około godziny 21-szej, niepostrzeżenie rozmowy Niki {#os#314}Sołubianki{/3}, Janusza {#os#207}Bukowskiego{/#}, Andrzeja {#os#613}Grąziewicza{/#} i dwojga od kamer nabiorą charakteru dialogów uporządkowanych, a na przestrzeń z biurkiem w głębi wejdzie {#os#2060}Herdegen{/#} - przedstawienie wystartowało. Od tego momentu trwać będzie mniej więcej godzinę i piętnaście minut. Przez tę godzinę i kwadrans - narodowo-społeczna psychoanaliza. Teatr w służbie historii najnowszej. Migawki, zderzenia, skojarzenia, racje, monologi. Publicystyka okraszona psychologią, podana w pomyśle inscenizacyjnym lekkim, łatwym i przyjemnym. Bo oto - kręci się tu film, film realistyczny. O trudnych latach i losach Polaków. A także - o co upomina się jeden z bohaterów, najważniejszy, bo z generacji pięćdziesięciolatków - o pięknych latach i losach Polaków. W uproszczeniu - idzie o okres 1944-1955, a właściwie 1944-1975. Czas historyczny trzech pokoleń, a w nim...
Cały Bratny. Jego problematyka, bohaterowie, stałe wątki i motywacje. "Trzech w linii prostej" - 70-latek, który przyszedł z I Armią, ale cholernym inteligentem z cenzusem był już przed, rokiem 1939, 50-latek który wojnę spędził w Kedywie, a młodość nieco bardziej dojrzałą w partii, 20-latek, który doświadcza emocji parapolitycznych na Uniwersytecie: namiętnie pragnie "prawdy" oraz wolności od głupoty. Dziadek, ojciec, syn.
Andrzej {#os#564}Szalawski{/#}, Leszek {#os#2060}Herdegen{/#}, Piotr {#os#10555}Zaborowski{/#}. Nie mają zbyt wiele do grania. Nie budują (nie mieliby z czego) ról. Sygnalizują postawy, pokazując je w konfrontacji racji. Nie mają teatralnie zadań wdzięcznych ani łatwych - swoje racje muszą nie tyle demonstrować na materiale psychologicznym, co wydyskutować. W dyskursie ideologicznym, w rozmowach, które przypominają udramatyzowane artykuły polityczne. Adaptator zrezygnował z wielu wątków powieści, świadomie i konsekwentnie koncentrując się na publicystycznej stronie utworu. I chociaż Szalawski, Herdegen i Zaborowski prezentują tylko syntetyczne modele i prototypy, a nie pełnokrwistych ludzi - to tutaj jest to w porządku.
Bo uprawdopodobniono i przypomniano dostatecznie przekonywająco prawdę, o której tekstem Bratnego mówi jego książkowe porte parolles - Jerzy Jerzman (Leszek Herdegen): "nasi ojcowie chcieli, żeby była. Byle jaka, nawet słomą kryta. My - żeby była sprawiedliwa, Oni (to do dzisiejszej młodzieży) - żeby była równa światu".
Różne marzenia, różne wymagania. Trzy pokolenia i trzy kategorie marzeń i wymagań wobec Ojczyzny.
Tak to widzi Bratny. To widzenie chce przekazać reżyser. Właściwie tylko to i tylko tyle. Skromnie. Tej skromności nie wiem czy nie przeszkadza ów "filmowy" entourage, wszystkie te wózki, script-girl, klapsy, kadry et caetera, słowem to, co ma osłodzić i ubarwić widzowi skok w moralne refleksje i moralne obrachunki, co jest rekwizytornią podstawowego tricku kompozycyjnego. Nie to jest jednak najważniejsze.
Nowa scena pozwala na dużo większą intymność. Znaczy to tyle, co większa swoboda gospodarowania naszymi - widzów - emocjami. Większe fory dla teatru, dla jego propozycji.
"Trzech w linii prostej" jako pierwszy sprawdzian i pierwsza prowokacja potwierdzają rangę, styl i kierunek poszukiwań i ambicji kierownictwa teatru dla nowej sceny.
Teatr Powszechny, Mała Scena - Roman Bratny, "Trzech w linii prostej", adaptacja i reżyseria: Zygmunt Hübner, scenografia: Jan {#os#1313}Banucha{/#}.

TRZECH W LINII PROSTEJ (Elżbieta Żmudzka)

Już od dawna nie mieliśmy w Warszawie przedstawienia, które by wzbudziło tyle dyskusji. Nie klasą artystyczną, bo ta wydaje się niewątpliwa, lecz swoim ładunkiem treściowym. Trochę to nieoczekiwane, bowiem powieść Romana {#au#282}Bratnego{/#} jest dobrze znana i jeśli nawet wywołała jakieś emocje, to dawno już one minęły.
Zygmunt Hübner otworzył Małą Scenę Teatru Powszechnego - na którą przyszło nam poczekać z racji jakichś błędów budowlanych prawie rok - swoją adaptacją powieści "Trzech w linii prostej" i okazało się to pomysłem bardzo owocnym. Sądząc po temperaturze popremierowych dyskusji, przedstawienie ma zapewnione komplety na dłuższy czas.
Myślę, że mówiąc o przedstawieniu należy się oderwać od powieści Bratnego. Wydaje się bowiem, że nie tyle istotna jest tu sprawa zgodności adaptacji z powieścią, co pewna metamorfoza, jeśli tak można powiedzieć, jakiej uległ jej tekst w zetknięciu ze sceną. Mówiony przez świetnych aktorów zyskał coś, co można by nazwać pogłębionym brzmieniem, pełniejszym tonem.
Bratny w "Trzech w linii prostej" porusza jeden z najbardziej nabrzmiałych problemów naszej współczesności - odpowiedzialności jego pokolenia za kształt tego, co nas dziś otacza. "Mogę być sędzią - pisał w innej powieści - a to dlatego, że jestem i świadkiem, i oskarżonym w tej samej sprawie i dlatego powinienem to zapisać". Zapisać, a więc bronić i oskarżać, wyważać racje, konfrontować je z opiniami pokolenia ojców i pokolenia synów. "Trzech w linii prostej" - to trzy pokolenia Jerzmanów. Najstarszy, prawnik, oficer I Armii, na własne żądanie wychodzi z sądownictwa, bojąc się manipulowania prawem. Jerzman II wkroczył w nasze trzydziestolecie jako zupełnie młody człowiek, wziął na siebie całe ryzyko pełnego uczestnictwa w budowaniu nowego życia i żadna gorycz nie została mu oszczędzona: jego próby samookreślenia, wyważenia własnych racji w ramach racji ogólnych budzą szacunek, jeśli nawet nie zawsze można się z nimi zgodzić. Jerzman III, dzisiejszy dwudziestolatek, zadaje pytanie o sens i celowość tego co było, o koszty pomyłek.
Zarysowany tu szkic topograficzny przeznaczony jest dla tych, którzy nie znają powieści Bratnego, natomiast jej istotne treści nie dadzą się zamknąć w kilku zdaniach. Chodził w końcu - drobiazg! - o ocenę trzydziestolecia.
Oponenci zarzucają spektaklowi {#os#871}Hübnera{/#}, że mówi się w nim półprawdy i robi uniki. Ba, wielkie słowa. To w końcu nie "Dziady", w których w genialnym skrócie zamknięte zostały marzenia i klęski pokolenia romantyków. Żadne inne pokolenie swego Mickiewicza nie miało.
Czy rzeczywiście z Małej Sceny Powszechnego padają tylko półprawdy? Nie sądzę. Gdyby tak było, gdyby autorska ostrożność czy niechęć do wzięcia na siebie pełnej moralnej współodpowiedzialności za swój czas dominowały w tym spektaklu, rozeszlibyśmy się spokojnie do domów, nie kłócąc się o przedstawienie.
Wszystkim nam brak dystansu do doświadczeń minionego trzydziestolecia, nie tylko Bratnemu. Różnica w doświadczeniach równa się bowiem różnicy w perspektywie, z jakiej się je ocenia. Nie znaczy to przecież, żeby nie podejmować prób i nie kłócić się o nie. Dzięki Hübnerowi mamy w Warszawie spektakl, który jeśli nawet nie daje odpowiedzi na fundamentalne dla nas pytania, stawia je prawidłowo zmuszając widzów do pomyślenia o sobie samych. I nie dzieje się to przy pomocy Szekspira czy innego klasyka, lecz współczesnego dobrego pisarza, w kostiumie naszej epoki. Ja osobiście usłyszałam w tym przedstawieniu echo swoich własnych rozmów z dwudziestolatkami i co mnie zaskoczyło - to zbieżność używanych w tych dyskusjach argumentów, podobny tok rozumowania, coś w rodzaju kanonu postaw dwóch pokoleń - dojrzałego i dojrzewającego. Bratny uchwycił tu ton gry, jaki niewątpliwie istnieje w tych pokoleniowych zapasach.
Zygmunt Hübner zrobił z "Trzech w linii prostej" znakomite przedstawienie. Akcja powieści Bratnego dzieje się w trakcie kręcenia scenariusza Jerzmana II. Sceneria ta pokazana jest z ironicznym dystansem i humorem, co świetnie robi samej problematyce odejmując jej tę śmiertelną powagę, która kładzie się na - rzeczywistych, nie scenicznych - "Polaków nocnych rozmowach". I to jest pierwszy sukces Hübnera. Następny to obsada: ANDRZEJ {#os#5684}SZALAWSKI{/#} (Jerzman I), LESZEK {#os#2060}HERDEGEN{/#} (Jerzman II), JANUSZ {#os#207}BUKOWSKI{/#} (reżyser filmu), HENRYK {#os#2376}BĄK{/#} (były pułkownik bezpieczeństwa), MIECZYSŁAW {#os#2375}PAWLIKOWSKI{/#} (redaktor), MACIEJ {#os#336}SZARY{/#} (Jerzman III), ANDRZEJ {#os#613}GRĄDZIEWICZ{/#} (aktor) oraz MONIKA {#os#314}SOŁUBIANKA{/#} (script-girl) - grają wybornie. To ich zaangażowaniu, ładunkowi emocjonalnemu i intelektualnemu, jaki włożyli w grane postacie, zawdzięczamy wrażenie, że spektakl jest głębszy, bardziej nośny niż sama powieść. Krótko mówiąc, jest to przedstawienie świetnie poprowadzone reżysersko i doskonale grane. A przy tym angażujące nawet opornych widzów.

WIECZORNE RODAKÓW ROZMOWY (Stefan Polanica)

To jest właśnie ten teatr, jakiego oczekiwało się od Zygmunta Hübnera: po inaugurującej działalność teatru "Sprawie Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej - "Trzech w linii prostej" wg Romana {#au#282}Bratnego{/#}.
Reszta - ta cała "reszta" między obu wymienionymi spektaklami - o tonie w niepamięci teatralnych kronik, jak utonęła już w niepamięci widzów. "Trzech w linii prostej", dosłownie: ojcowie, synowie, wnukowie, trzy pokolenia naszej wywodzącej się z ostatniej wojny współczesności, jej splątana niekiedy tragicznie, trudna geneza, wreszcie: nasza własna biografia. Nasza, a więc nie tylko tych, co o dzisiejszy kształt naszej ojczyzny walczyli z bronią w ręku i nie tylko tych, co te zdobycze umacniali, pomnażali, utrwalali - też przecież nie w sielankowych układach i warunkach, ale również i tych, którzy dziś przejmują lub jutro przejmą od swych dziadków poprzez swych ojców nielekką przecież pałeczkę sztafety w naszym szybkim marszu do polski nowoczesnej, zasobnej, silnej, mądrej, sprawiedliwej.
Co jest w przedstawieniu z Bratnego a co z Hübnera, który dokonał scenicznej adaptacji opowieści autora "Kolumbów"? Myślę że w wyspekulowaną strukturę Bratnego Hübner tchnął gorący oddech, obaj są więc w jednakowej mierze współtwórcami przedstawienia a pewne dość istotne zmiany wprowadzone do scenicznej wersji znalazły pełną akceptację Bratnego - chociażby z tytułu pełnionej przez niego w tym teatrze funkcji kierownika literackiego.
Są zresztą w przedstawieniu sprawy autentyczne i sprawy pozorne, nie sposób je jednak rozgraniczyć, a stopień trudności tego rozgraniczenia zależy od autobiografii każdego z oceniających: im więcej elementów zbieżnych, tym trudniej o obiektywizację. Można więc rzec, że scenariusz pisany jest systemem kodów; najpełniej odczytują jego treści ci z pokolenia Jerzmanów I, pułkowników Sandomierskich i Redaktorów, ulegając łatwej pokusie podstawiania autentycznych nazwisk pod postaci sceniczne, co zresztą niekiedy zaciemnia czy zniekształca być może ideowe założenia twórców przedstawienia. W tej sytuacji trudno określić, ile jest z tych konfliktów, dramatów, zderzeń i spięć genezy naszej współczesności w samym przedstawieniu a ile w nas, bo przecież "kody", bo "hasła wywoławcze" uruchamiają w nas całe pokłady doświadczeń, własnych przeżyć i przemyśleń, bo twórcy przedstawienia nadeptują często na "nagniotki narodowe", dotykają miejsc do dziś jeszcze obolałych. Stąd trudność obiektywizacji w ocenie tego zjawiska teatralnego. Wiemy tylko, że ma charakter - lub też niekiedy pozory, ale w równej mierze sprawcze - gorącej, niekiedy bolesnej, trudnej, ważnej rozmowy Polaków z Polakami o ważnych sprawach naszej historii najnowszej.
A nadał Hübner tej rozmowie sugestywny kształt inscenizacyjny, zapewnił jej skuteczną nośność nie tylko przez temperaturę przedstawienia ale i przez zabiegi czysto teatralne, bo rzecz wpisana jest w konwencję nakręcania filmu z licznymi retrospekcjami, które przedłużają w przestrzeni i czasie skomplikowane biografie postaci sztuki.
Jest ich niewiele, a obsadzone są tak, że niemal każdy z wykonawców odnaleźć może w kreowanej postaci jakieś fragmenty czy elementy własnej biografii. Wyczuwa się to szczególnie w grze Leszka {#os#2060}Herdegena{/#} (Jerzman II), któremu w znacznej mierze przedstawienie zawdzięcza tę gorącą tonację, ale też i w kreacjach pozostałych: Andrzeja {#os#5684}Szalawskiego{/#} (Jerzman I) i Macieja {#os#336}Szarego{/#} (Jerzman III) - tych "trzech w linii prostej", reprezentujących już jakby trzy epoki, a przecież jakąś dialektyczną jedność z jej sprzecznościami i z wyrazistą genezą "konfliktu pokoleń; te cechy autentyczności przekazują równie sugestywnie występujący gościnnie Henryk {#os#2376}Bąk{/#} (pułkownik Sandomierski), Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#} (Redaktor), Janusz {#os#207}Bukowski{/#} (Reżyser), mniej jest ich natomiast w grze Andrzeja {#os#613}Grąziewicza{/#} (Aktor); niemal zupełnie "techniczny" w pierwszoplanowym, ideowym kontekście charakter ma postać "script-girl" (Nina {#os#314}Sołubianka{/#}) wydobywająca tu klimat i kulisy "planu filmowego".
Tym znaczącym przedstawieniem zainaugurowała działalność Mała Scena Teatru Powszechnego, godna tego spektaklu (...)

W POWSZECHNYM SPEKTAKL PUBLICYSTYCZNY (HAL.)

Nowa stołeczna sala teatralna - Mała Scena Teatru Powszechnego - otworzyła podwoje. Obliczona na 160 miejsc, w założeniu więc kameralna, pokazywać nam będzie przede wszystkim sztuki, w których bezpośredni kontakt aktora z widzem jest sprawą bardzo istotną.
Na swą premierę nowa scena zaproponowała publiczności spektakl oparty na powieści Romana {#au#282}Bratnego{/#} - . Powieść ta - jak pamiętamy - traktuje o pierwszych latach Polski Ludowej, jest swego rodzaju rozrachunkiem z przeszłością, pokazuje konflikty zarysowujące się ostro między trzema w linii prostej - dziadkiem, ojcem i wnukiem.
Powieść Bratnego dla potrzeb sceny adaptował i wyreżyserował Zygmunt {#os#871}Hübner{/#}. Zrobił to w sposób bardzo zręczny, nadając całości formę pracy nad filmem, który traktować ma o krętych ścieżkach biografii współczesnych Polaków, który chce pokazać te biografie, bez upiększeń i osłonek.
I tak więc mamy okazję śledzić na scenie motywacje trzech w linii prostej, motywacje, które kazały im tak a nie inaczej postępować w najważniejszych sprawach życiowych, które spowodowały, że w taki, a nie inny sposób zaznaczyli swój udział w pierwszych latach naszej, powojennej historii.
Powieść Bratnego traktująca o sprawach politycznych, ale i o sprawach ludzkiego morale, ma w swych partiach charakter publicystyczny. Taki charakter ma inscenizacja Hübnera, który proponuje widzowi niejako wspólny dyskurs nad sprawami wszystkich nas obchodzącymi najbardziej.
Padają więc ze sceny pytania wprost o charakter ludowej praworządności, snują się refleksje na temat dziejowych zakrętów współczesnej historii, prezentowane są różne postawy życiowe, różne systemy wartości.
Wszystkie te sprawy są jednak w sztuce tylko zasygnalizowane, nie pogłębione, chwilami może nawet zbyt już wyraźnie spłycone. Mimo to wszakże, nawet taka ich sygnalizacja, wydaje się w teatrze godna pochwały. Boć przecież nieczęsto zdarza nam się ze sceny słyszeć słowa traktujące o naszej najbliższej przeszłości i współczesności.
Dzięki więc Teatrowi Powszechnemu i za to, co zrobił. Dzięki reżyserowi, a także całemu zespołowi aktorskiemu, który walnie przyczynił się do powodzenia widowiska. Zwłaszcza podziękować tu , trzeba wykonawcom ról trzech w linii prostej. Bardzo przekonywający był w roli dziadka Andrzej {#os#5684}Szalawski{/#}, dobrze poradzili sobie z rolą wnuka - grający na zmianę - Maciej {#os#336}Szary{/#} i Piotr {#os#10555}Zaborowski{/#}. A już Leszek {#os#2060}Herdegen{/#}, prezentujący w tej sztuce średnie pokolenie, stworzył postać, która liczyć się będzie na pewno w historii jego scenicznych kreacji.

JAK BYŁO? (August Grodzicki)

Mamy nową salę teatralną w Warszawie. Mała Scena przy ulicy Zamojskiego zaczęła działać po blisko roku od inauguracji macierzystego Teatru Powszechnego. Intymna na 160 miejsc, z owalną widownią, przeznaczona, rzecz jasna, dla specjalnego repertuaru i odpowiednich ujęć inscenizacyjnych. Początek przedstawień - godzina 21, to także ma swój smak. Na inaugurację wybrano zaadaptowaną przez Zygmunta {#os#871}Hübnera{/#} powieść Romana {#au#282}Bratnego{/#} . Wybór nikogo nie zdziwi nie dlatego, że Bratny jest tu kierownikiem literackim, ale dlatego, że utwór ten znajduje się na linii prostej zamierzeń, które Teatr Powszechny - ze zmiennym szczęściem - stara się realizować. Zamierzenia te to wychodzenie naprzeciw obchodzącym widownię problemom współczesności. Cokolwiek byśmy powiedzieli o powieści Bratnego, nie ulega wątpliwości, że spełnia ona ten warunek i to zwracając się do odbiorcy wprost, bez metaforycznych osłonek. Spełnia go też adaptacja, a o niej tu tylko mówić będziemy.
W atelier nakręca się film o pierwszych latach Polski Ludowej. Idzie o prawdę, tę prawdziwą a nie ufryzowaną w loki i koki użytkowej historii. Ale jak do tej prawdy dojść i jak ją przekonywująco pokazać? Autor scenariusza, Jerzman II korzysta z własnych doświadczeń, przywołuje je z pamięci, próbuje ocenić, konfrontuje z poglądami ojca (Jerzman I) i syna (Jerzman III). Trzy pokolenia w linii prostej. Trzy różne postawy życiowe i systemy wartości. Rozrachunek z przeszłością, w której wielkość mieszała się z małością, rzeczy śmieszne z tragicznymi, w której modlitwa poety: nabierała szczególnego znaczenia. To było - w dobrym i złym - tak i tak, a jednak nie tak. Obraz jednoznaczny - w każdym razie nie we wszystkich elementach - niełatwy jest do przekazania zwłaszcza z coraz większym upływem czasu i ubytkiem ludzi.
To prawda, że sztuka Bratnego-Hübnera jest czystą publicystyką. I to nie najwyższej próby. Przeważnie - choć nie zawsze - dość pospolitą; nieprzetopioną w tyglu literackim. Wyśmiewaną sloganość tamtej epoki atakuje antysloganem, który też zdążył stać się oklepanym komunałem. Uderza też pewna schematyczność, którą w pewnej mierze tłumaczy końcowy uśmiech Autora (tzn. Jerzmana II), z jakim słucha on ostrożnych uwag konformistycznego dyrektora zalecających stępienie ostrości takich czy innych scen z nakręcanego filmu. A jednak słucha się tego wszystkiego z zainteresowaniem i zaangażowaniem, bo choć tu o przeszłości mowa, rzecz idzie o naszą teraźniejszość i przyszłość, do tego zaś nieczęsto zdarza się okazja w teatrze.
Tak więc publicystyka. Ale i teatr równocześnie. Powiedzmy, teatr publicystyczny. I w tych ramach dobre przedstawienie. Jego poszczególne plany przenikają się wzajemnie tworząc zwartą i logiczną całość: sceny w atelier filmowym potraktowano w potoczny, ateatralny sposób, "gra" przed kamerą; retrospekcje z przeszłości; dyskusje z teraźniejszości. Aktorzy właściwie nie mają co grać. Tylko mówienie i mówienie o mówieniu. Mimo to zarysowało się wyraziście kilka postaci stworzonych z niczego. Przede wszystkim Leszek {#os#2060}Herdegen{/#} jako Jerzman II - jakie bogactwo wyrazu w każdym słowie, geście, uśmiechu i sugestia przeżytych doświadczeń. Andrzej {#os#5684}Szalawski{/#} nadał siłę przekonania retorycznej moralistyce ojca. Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#}, z przyjemnością oglądany znowu na scenie, z dyskretnym dowcipem zagrał Redaktora, a Henryk {#os#2376}Bąk{/#} jego brata z całkiem innego urzędu. Janusz {#os#207}Bukowski{/#} był bardzo naturalnym Reżyserem filmowym. I jeszcze wystąpili: Monika {#os#314}Sołubianka{/#} (Script-girl), Andrzej {#os#613}Grąziewicz{/#} (Aktor), Maciej {#os#336}Szary{/#} (Jerzman III).
Roman Bratny - - Adaptacja i reżyseria: Zygmunt Hübner - Scenografia: Jan {#os#1313}Banucha{/#} (Teatr Powszechny - Mała Scena).

TRZECH I CZWARTY (Witold Filler)

Z powieści trudno zrobić teatr, ale kiedy powieść podejmuje tematy istotne, warto ów trud roboty podjąć. Roman {#au#282}Bratny{/#} napisał książkę, która w sposób tyleż subiektywny, co żarliwy, mówi o węzłach życia, co splątały się w biografiach Polaków. Zygmunt {#os#871}Hübner{/3}, inscenizując książkę, owych tragicznych zawężeń rozplątywać nie chciał, musiał przecież uzyskać wyraźną dominantę konstrukcyjną wedle której by biegło jego przedstawienie. Za jego konstrukcję wziął więc formalny pomysł zainscenizowania pracy nad filmem, co o polskich biografiach ma traktować. Konstrukcja efektowna, bo pozwala wesprzeć istotne dialogi całym galimatiasem sytuacyjnym i słownym, co się z produkcją filmową nierozerwalnie wiąże: widz to lubi i to lubi do tego stopnia, że wytwarza się jawna rozdzielność uwagi, przerywniki filmowe poczynają żyć własnym życiem, zarabiają na własne oklaski i własne salwy śmiechu, trochę to zagłusza wątek główny, aleć i przybliża go w jakiś sposób do prawdy dnia codziennego, w którym to co tragiczne też przetkane bywa miałkością, ubarwioną obyczajowym szczegółem...
I tak biegnie ten spektakl. Raczej sygnalizuje tematy, niż je rozwija, przypomina sprawy, o których i tak nie bylibyśmy w stanie zapomnieć, choć może niektórzy zapomnieć by chcieli. Akapity z powojennych lat trzydziestu, walka o ludową praworządność, zwycięstwa i pomyłki, praca milionów i cynizm jednostek, dziejowe zakręty i mała stabilizacja. Ton wywodu - podkreślmy raz jeszcze - tyleż żarliwy, co subiektywny. Subiektywizm jest przywilejem pisarza, żarliwość cnotą... Korzysta Bratny z tych immunitetów. Zresztą, kto chciałby poznać rozwinięcia poglądów pisarza, winien raczej sięgnąć po książkę, która przedstawieniu dała początek. To nie zarzut pod adresem przedstawienia. Jego wielką zaletą jest właśnie ta programowa powściągliwość w deklaracjach. A widz może podjąć ten dialog. W tym planie sprawdza się dodatkowo owa konstrukcja rzekomych działań filmowych: nadają one przedstawieniu oddech, są jak gdyby miniprzerwami na widza myśl własną. Pomysły Hübnera grają na rzecz Bratnego...
Bohaterów na scenie jest trzech - to ci "trzej w linii prostej": ojciec, syn i wnuk. "Prostość" owej linii egzystuje głównie w sferze biologii, w sferze życia gmatwają się przekonania, nawyki, skale wartości. Choć i może istota tych pogwałceń zasadza się bardziej na niespójności słów, niźli na metamorfozie generalnych ocen moralnych. W namiętnych sporach pokoleń słowo "Partia", słowo "Polska" zachowują swą wewnętrzną ciągłość, choć inaczej te słowa barwi skala osobistych doświadczeń...
Obok "trzech" jest jeszcze czwarty: historia złączyła go z losami głównych bohaterów, każąc mu zawsze grać rolę kainową. Teatr wzbogacił tę postać, w stosunku do tekstu powieściowego, bo ujawnił, jak poniektórzy ludzie szybko przechodzą z pozycji "my" na pozycję "oni".
Teatr wzbogacił też tekst o subtelność roboty aktorskiej. Zwłaszcza Leszek {#os#2060}Herdegen{/#} (Jerzman II) z wielką prawdą tonu, a także z jakimś wewnętrznym urokiem, sygnalizował nam zatroskania człowieka, który w każdej okoliczności poczuwa się do łączności ze swym krajem: zawsze o Polsce i Partii mówi "my". Henryk {#os#2376}Bąk{/3} (Sandomierski - ten "czwarty") utrzymał te tonację dialogu, nie diabolizował swego bohatera, wyposażył go nawet w jakiś pozór racji wewnętrznych. Janusz {#os#207}Bukowski{/#} inteligentnie naszkicował nieco retoryczną rolę Reżysera, Mieczysław {#os#2375}Pawlikowski{/#} epizod Redaktora rozegrał prawdziwie brawurowo, bo ocierając się o komizm, a przecież dawkując go niesłychanie dyskretnie. Monika {#os#314}Sołubianka{/#} (Script-girl) krasiła plan urodą, "filmowy" wątek widowiska wiele jej zawdzięcza. Tyle zasłużonych pochwał dla aktorów. Pozostali nadmiernie dali się porwać grze dla samej gry. Że zaś tekst Bratnego domaga się prostoty, więc...
Ale nie grymaśmy nadmiernie, otrzymaliśmy spektakl współczesny o naszych sprawach. To bardzo wiele.

TEATR POWSZECHNY OTWIERA MAŁĄ SCENĘ (peg)

Już w piątek, 7 bm. pierwsi widzowie przekroczą próg najmłodszej i najnowszej warszawskiej sceny. Mała Scena Teatru Powszechnego, która inauguruje swoją działalność premierą "Trzech w linii prostej" Romana Bratnego w adaptacji i reżyserii Zygmunta Hubnera, scenografii Jana Banuchy. W obsadzie - ich ośmiu i ona jedna, czyli: N. Sołubianka, H. Bąk (gościnnie), J. Bukowski, A. Grąziewicz, L. Herdegen, M, Pawlikowski, A. Szalawski, M. Szary i P. Zaborowski. Spektakle będą się rozpoczynać o godz. 21, a więc teatromanom proponuje nowy obyczaj późnowieczornych spotkań z aktorami.
"Express" był pierwszym gościem w nowym przybytku warszawskiej Melpomeny i spieszy z relacją. Mała Scena mieści się na pierwszym piętrze okazałego gmachu "Powszechnego". Usytuowana tuż nad szatniami dużej sali zaprasza do wnętrza z przestronnego i foyer. Prowadzi tu dwoje drzwi. Widz zajmuje Jedno ze 150 miejsc na dwuosobowych siedziskach, ułożonych w sześciu rzędach na kształt podkowy. Także scena jest półkolista.
Pierwsze wrażenia - jak najlepsze. Fotele w kolorze jasnego złota. Ściany wyłożone boazerią w tonacji jasnego drzewa jesionowego, na podłodze - ciemnozielona wykładzina. Imponująca jest także teatralna kuchnia: nowoczesna aparatura z Zakładów Urządzeń Teatralnych, nagłośnienie stereofoniczne. Projektantem tego obiektu jest autor gmachu "Powszechnego" inż. arch. J. Gajewski, który też współprojektował to wnętrze wespół z plastykiem A. Stypińskim.
Klimat sali przypomina nieco nastrój w... Teatrze Małym. Nic dziwnego i tu, i tam pieczę nad wykończeniem całości sprawował dyr. T. Kaźmierski.


/materialy/img/846/846.jpg/materialy/img/846/846_1.jpg/materialy/img/846/846_2.jpg/materialy/img/846/846_3.jpg