materialy/img/867/867_m.jpg

Teatr Telewizji

premiera 12 marca 1962

rezyseria - Zygmunt Hübner

przekład - Roman Karst

realizacja TV - Joanna Wiśniewska

zdjęcia - Karol Rozental

scenografia - Otto Axer

muzyka - Edward Pałłasz

obsada:

Stranitzky - Tadeusz Łomnicki

Anton - Janusz Bylczyński

Narrator - Kazimierz Rudzki

Bohater narodowy - Feliks Chmurkowski

Maria - Janina Traczykówna

Red. Grzmot - Zygmunt Chmielewski

J.P. Whiteblack - Wieńczysław Gliński

Policjant - Henryk Błażejczyk

Panna Luiza - Alicja Bobrowska

Pan z brodą - Zdzisław Lubelski

Fleischer - Stanisław Bieliński

Korbmacher - Jan Burek

Bas - Stanisław Winczewski

Seewein - Zbigniew Przeradzki


DÜRRENMATT – NASZ SOJUSZNIK (Roman Szydłowski)

Jeszcze nie tak dawno słychać było u nas głosy kwestionujące postępowy charakter twórczości Dürrenmatta. Wynikało to po prostu ze słabej znajomości dorobku pisarza. Dziś, kiedy jego twórczość znana jest w Polsce coraz powszechniej — trudno i coraz trudniej tak utrzymywać. W osobie autora ,,Wizyty starszej pani" ma światowa dramaturgia nie tylko twórcę dzieł wybitnych, o świetnych walorach artystycznych, lecz także pisarza zaangażowanego, który walczy piórem przeciw wojnie, niesprawiedliwości społecznej, militaryzmowi, krzywdzie i uciskowi. Jest on naszym sojusznikiem w walce o wychowanie nowego człowieka, ukształtowanie jego świadomości w duchu postępu i socjalizmu. Śmiem twierdzić, że wraz z Frischem jest najświetniejszym kontynuatorem tej linii ideowo - artystycznej, którą stworzył i rozwinął w swych dramatach Bertolt Brecht.
Z uznaniem obserwuję więc trwające od kilku lat wysiłki Teatru Polskiego Radia i Telewizji, popularyzujących dorobek Dürrenmatta w eterze i na małych ekranach, jak również ambitny trud Teatru Dramatycznego m. st. Warszawy, gdzie wystawiania sztuk Dürrenmatta stało się już uświęconym tradycją dorocznym zwyczajem. Niebawem czeka nas na tej scenie polska prapremiera „Franka V", najwybitniejszego chyba utworu antykapitalistycznego, jaki powstał w światowej dramaturgii w ciągu ostatnich lat. Nie będziemy też chyba zbyt długo musieli czekać na polską premierę „Fizyków" nowej sztuki Dürrenmatta, która wystawiona przed kilkoma tygodniami po raz pierwszy w Zurychu, odniosła tam ogromny sukces i stała się obok „Andorry" Frischa największym wydarzeniem sezonu.
„Stranitzky i bohater narodowy" jest utworem bardzo typowym dla Dürrenmatta. Należy do cyklu słuchowisk, które uzupełniają dorobek dramaturgiczny pisarza. Oparty jest na efekcie osobliwości, który wyjaskrawia problem bolesny i aktualny, nie dostrzegany niestety nazbyt często przez społeczeństwo świata kapitalistycznego. Bohaterami słuchowiska są dwaj inwalidzi wojenni. Jeden z nich, Stranitzky, był przed wojną piłkarzem. Postradał nogi w Uzbekistanie. Drugi, Anton, był marynarzem i postradał na wojnie wzrok. Żyją w nędzy. Stranitzky jeździ na wózku, popychanym przez ślepego Antona. Śpiewają po ulicach dziadowskie piosenki, czekają na litościwy grosz, jałmużnę, żebrzą, żeby żyć.
Ofiarom wojny przeciwstawia Dürrenmatt bohatera narodowego, Baldura von Moeve. Ten niczego na wojnie nie stracił, zdobył tam raczej honory, stanowisko i odznaczenia. Walczył pod Finsterwalde i Saint Plinplin, jest bożyszczem i ulubieńcem tłumu. Opływa w dostatki, a kiedy nabawił się w Abisynii trądu, cały naród współczuje mu i ubolewa nad jego tragedią. Zna go każdy, piszą o nim wszystkiej gazety, komunikaty o stanie jego zdrowia nadaje radio i telewizja. Nieszczęsnych inwalidów nie zna nikt...
Dürrenmatt konfrontuje losy tych ludzi, których dzielą tak głębokie różnice klasowe, pokazuje społeczne korzenie tych różnic, mówi, komu służy wojna i przeciw komu jest skierowana, kto ponosi jej straszliwe ciężary, kto za nią płaci, a kto wyciąga z niej korzyści i zyski. Ta sztuka tkwi w tradycjach, antywojennej literatury. Znajdziemy w niej punkty styczne ze słynnym wierszem Konopnickiej „A gdy poszedł król na wojnę". W losach Stranitzkiego rozpoznamy losy naszego biednego Jasia, który także był ofiarą wojny, jej mięsem armatnim. Odnajdziemy u Dürrenmatta echa najwybitniejszych utworów antywojennej niemieckiej literatury ekspresjonistycznej z lat po pierwszej wojnie światowej, a szczególnie nawiązanie do „Hinkemanna" Ernsta Tollera, jak również typowo brechtowskie songi, które i dodają słuchowisku tyle wdzięku. „Stranitzky" jest tragiczną groteską, ponurą tragifarsą, zgodnie z przeświadczeniem Dürrenmatta, który uważa, że straszliwych spraw naszego czasu nie można już przedstawić w innej formie, jak tylko pod postacią tragikomiczną. Inaczej nie wytrzymałaby tego ludzka odporność psychologiczna. Przekraczałoby to granice sztuki, stałoby się makabrą nie do zniesienia.
Słuchowisko Dürrenmatta przełożył bardzo dobrze Roman Karst. Ukazało się ono drukiem „Dialogu" z sierpnia 1961 r. 19 stycznia br. nadało ją Studio Współczesne Teatru Polskiego Radia w twórczej reżyserii Erwina Axera. Było to duże doznanie artystyczne. Zapamiętałem doskonale plastyczne, wyraziste głosy Władysława Hańczy (von Moeve), Wiesława Michnikowskiego (Stranitzky), Mieczysława Czechowicza (Anton), Jerzego Wasowskiego (Narrator) a także Danuty Szaflarskiej, Tadeusza Surowy, Zbigniewa Zapasiewicza, Czesława Wołłejki, Andrzeja Szalawskiego, Henryka Borowskiego, Tadeusza Kondrata. Słuchowisko dawało wielkie pole do działania naszej wyobraźni. Obrazy rodziły się w niej i znikały, dyktowane sugestywnie przez opis Narratora i grę aktorów.
Inaczej było w Telewizji. Powstała tu ogromna trudność. Utwór został przecież napisany jako słuchowisko. Jakże go więc „pokazać"? Jakże przenieść na mały ekran telewizora to, co było pomyślane, jako opowieść. Zygmunt Hübner (reżyser przedstawienia TV) i Joanna Wiśniewska (reżyserka telewizyjna) podjęli się więc zadania bardzo ambitnego, ale i bardzo trudnego zarazem. Chwilami ich wysiłki wydawały się bezcelowe. Występowało to kiedy Narrator opowiadał to, co widzieliśmy w tej samej chwili na ekranie. Nikt nie lubi, aby mu opowiadano o tym, co sam w tej chwili widzi. Można więc zarzucić tym scenom brak konsekwencji. Należało bądź pozostawić w tych momentach tylko narrację, usuwając obraz, bądź też zadowolić się wizją, rezygnując z komentarza do ukazywanych zdarzeń. Mimo tych usterek uważam jednak przedstawienie telewizyjne „Stranitzkiego" za wartościowe, uważam je za sukces TV.
Stało się tak przede wszystkim dzięki znakomitej grze Tadeusza Łomnickiego w roli tytułowej. Rolą Artura Ui udowodnił Łomnicki przed kilkoma tygodniami, że jest w szczytowej formie swego rozwoju artystycznego. Teraz pokazał jako Stranitzky, jak bogata jest skala jego możliwości twórczych. Był zupełnie inny, młody, prawie naiwny, szlachetny i pełen wdzięku, wzbudzał powszechną sympatię widzów, wypowiadał z ogromną siłą protest milionów przeciw wojnie, nienawiść mas do krwawej rzezi, którą grożą, znowu niemieccy militaryści i różni „managerowie” wielkiego businessu, bardzo zainteresowani w kulcie „bohatera narodowego”. Śpiewał też świetnie songi i pod tym względem przedstawienie telewizyjne pobiło słuchowisko
radiowe, gdzie songi wypadły gorzej (choć wydawałoby się, że powinno być na odwrót). Do powodzenia spektaklu telewizyjnego przyczyniła się także bardzo trafna i utrzymana w stylu epoki muzyka Edwarda Pałłasza, jak również pomysłowe, efektowne dekoracje Otto Axera.
Obok kreacji Łomnickiego wyróżnić trzeba przede wszystkim Kazimierza Rudzkiego, który bezbłędnie wypowiedział z ogromną swobodą rasowego konferansjera tekst Narratora, nawiązując najbardziej intymny i bezpośredni kontakt z telewidzami, co jest zawsze sprawą tak ważną w królestwie Muzy. Świetną maskę von Moevego opracował Feliks Chmurkowski. Głosowo wolałem jednak Hańczę. Jego dźwięczny stentorowy, bas – baryton lepiej „pasował" do postaci bohatera narodowego. Słodką i dobrą Marią, przyjaciółką skrzywdzonych i poniżonych była Janina Traczykówna.
Na dobro przedstawienia telewizyjnego zapisać też należy wprowadzenie Konstantego Puzyny. Witamy z uznaniem ten nowy zwyczaj. Oto wybitny krytyk informuje przed spektaklem w przystępny j rzeczowy sposób telewidzów o autorze sztuki, którą mają za chwilę zobaczyć. Puzyna zrobił to bardzo dobrze. Fachowo i popularnie zarazem. Wskazał na korzenie twórczości Dürrenmatta i pokrótce zapoznał telewidzów z jej cechami charakterystycznymi. Wielu zrozumiało po tym wstępie lepiej „Stranitzky’ego”. Ten zwyczaj warto kontynuować.
„Stranitzky i bohater narodowy” jest dziś niestety coraz aktualniejszy. W NRF kult takich „bohaterów narodowych" patronuje odbudowie Wehrmachtu, czyli Bundeswehry, a Heusingeir i inni hitlerowscy dowódcy znów stoja na czele wojsk. Baldur von Moeve nie jest więc wcale postacią tylko historyczną…
Roman Szydłowski
„Radio i Telewizja”, 25 marca 1962

OPOWIEŚĆ ANTYBOHATERSKA (Ewa Boniecka)

Friedrich Dürrenmatt, wybitny pisarz szwajcarski, ma u nas ustaloną, wysoką renomę.
Nie grana dotąd przez nasze sceny sztuka tego autora „Stranitzky i bohater” pokazana została w poniedziałek przez Teatr TV Warszawskiej. Reżyser spektaklu, Z. Hübner zręcznie poradził sobie z jej niełatwą formą, wydobył gorzki i zjadliwy morał tej opowieści o prawdziwym nieszczęściu biedaków i eksponowanych dla celów politycznych przypadłościach wielkich ludzi.
Z wykonawców najbardziej utrafił w ton sztuki Kazimierz Rudzki, jako narrator. Partnerował mu wyraziście Tadeusz Łomnicki w roli Stranitzky’ego. Natomiast Feliks Chmurkowski – Bohater – polityk dobry w masce, nie w pełni chyba wykorzystał parodystyczne elementy zawarte w roli. Również niektórzy inni wykonawcy – jak choćby W. Gliński, jako dziennikarz – zagrali swe partie trochę przyciężko, za mało wyraziście. Mimo wszystko – w efekcie wysiłków realizatorów – spędziliśmy przy małym ekranie udany wieczór, pobudzający do refleksji.
OPOWIEŚĆ ANTYBOHATERSKA

Friedrich Dürrenmatt, wybitny pisarz szwajcarski, ma u nas ustaloną, wysoką renomę.
Nie grana dotąd przez nasze sceny sztuka tego autora „Stranitzky i bohater” pokazana została w poniedziałek przez Teatr TV Warszawskiej. Reżyser spektaklu, Z. Hübner zręcznie poradził sobie z jej niełatwą formą, wydobył gorzki i zjadliwy morał tej opowieści o prawdziwym nieszczęściu biedaków i eksponowanych dla celów politycznych przypadłościach wielkich ludzi.
Z wykonawców najbardziej utrafił w ton sztuki Kazimierz Rudzki, jako narrator. Partnerował mu wyraziście Tadeusz Łomnicki w roli Stranitzky’ego. Natomiast Feliks Chmurkowski – Bohater – polityk dobry w masce, nie w pełni chyba wykorzystał parodystyczne elementy zawarte w roli. Również niektórzy inni wykonawcy – jak choćby W. Gliński, jako dziennikarz – zagrali swe partie trochę przyciężko, za mało wyraziście. Mimo wszystko – w efekcie wysiłków realizatorów – spędziliśmy przy małym ekranie udany wieczór, pobudzający do refleksji.
Ewa Boniecka
„Kurier Polski”, 13 marca 1962

PRZECIW WOJNIE I KRZYWDZIE (Roman Szydłowski)

Dürrenmatt jest dziś coraz powszechniej uważany za pierwszego dramaturga świata zachodniego. Niedawny ogromny sukces jego nowej sztuki „Fizycy”, którego premiera odbyła się w Zurychu, świadczy o tym, że w dramaturgii niemieckiego zasięgu językowego przodują zdecydowanie dwaj Szwajcarzy: on i Frisch. Co zaś może jeszcze ważniejsze, obydwaj reprezentują w swej twórczości nie tylko wybitne walory artystyczne, lecz takie ideowo-poznawcze. Kontynuują nurt dramaturgii zaangażowanej, tkwiącej po części w niemieckim ekspresjonizmie z lat po pierwszej wojnie światowej, po części zaś rozwijają twórczo dorobek myślowy i artystyczny dramaturgii i teatru Brechta.
Bardzo charakterystycznym dla tego kierunku utworem jest słuchowisko Dürrenmatta „Stranitzky i bohater narodowy”, tragiczna groteska o beznogim inwalidzie i ślepcu, ofiarach wojny , nędzarzach , o których nikt nie pamięta, oraz bohaterze narodowym spod Finsterwalde i Saint-Plinplin, który opływa w dostatki, otoczony powszechną miłością i szacunkiem, jako zbawca ojczyzny. W krzywym zwierciadle osobliwej historii spotkania beznogiego piłkarza Stranitzkiego z Bohaterem Narodowym i ich rozmowy ukazuje Dürrenmatt w znakomitym skrócie prawdziwy obraz współczesnego kapitalistycznego świata. Nie darmo sztuka rozwija się w kraju „cudu gospodarczego”, w zachodnich Niemczech, gdzie stary militarysta Baldur von Moeve jest bohaterem narodowym, a Stranitzky, który stracił nogi w Uzbekistanie – zdycha z głodu. Metafora jest tu bardzo konkretna, a najbardziej nawet nieprawdopodobne zdarzenia dają w sumie pełną prawdę.
Utwór Dürrenmatta, opublikowany w bardzo dobrym przekładzie Romana Karsta w „Dialogu” z sierpnia 1961, nadał Teatr Polskiego Radia przed kilku tygodniami we wnikliwym opracowaniu Erwina Axera. Było to bardzo dobre słuchowisko. Zabrzmiał w nim pysznie głos Władysława Hanczy (Moeve), Mieczysława Czechowicza (Anton), Wiesława Michnikowskiego (Stranitzky) i Jerzego Wasowskiego (narrator).
Obecnie wziął ten utwór na warsztat Teatr Telewizji. I choć specyfika „Stranitzkiego” jest raczej radiowa, napisany on został jako słuchowisko, nie , nie wszystko daje się przenieść na mały ekran, nie wszystko się tu sprawdza, to jednak powstało w reżyserii Zygmunta Hübnera wartościowe przedstawienie. Jego bohaterem jest Tadeusz Łomnicki, który przeżywa teraz znakomity okres pełnego rozkwitu swojego talentu. Jego Stranitzky jest młodzieńczy i pełen urzekającego wdzięku, budzi ogromne współczucie dla nieszczęsnej ofiary wojny, a protest przeciw masowej rzezi jest tu protestem milionów. Świetnie śpiewa songi. Drugim osiągnięciem spektaklu jest rola Narratora w wykonaniu Kazimierza Rudzkiego. Odrażającą, wystudiowaną do najdrobniejszego szczegółu maskę Moevego, skomponował ze swej twarzy Feliks Chmurkowski. Pełną słodyczy i dobroci Marią była Janina Traczykówna. Ślepego marynarza Antona zagrał mniej wyraziście Janusz Bylczyński. Pomysłową, efektowną scenografię zaprojektował Otto Axer.
Roman Szydłowski
„Trybuna Ludu”, marzec 1962

STRANITZKY I BOHATER

Mieszkańców Szwajcarii ominęły doświadczenia ostatniej wojny. WE współczesnej literaturze tego kraju brak jest zarówno tematów martyrologicznych jak i kombatanckich. W centrum uwagi znajdują się problemy mechanizmu współczesnego świata, pozycji człowieka w cywilizacji XX wieku. Szczególnie interesujące propozycje przynosi twórczość dwóch pisarzy — Friedricha Dürrenmatta i Maxa Frischa, którzy w chwili obecnej po śmierci Bertolta Brechta, uważani są za najwybitniejszych dramatopisarzy niemieckiego obszaru językowego. Polskiej publiczności znany jest Dürrenmatt przede wszystkim jako autor wystawianych przez wiele teatrów w kraju i cieszących się dużym rozgłosem sztuk: ,,Wizyta starszej pani" i „Romulus Wielki", a także ,,Anioł wstąpił do Babilonu". Dürrenmatt uprawia także prozę (,,Kraksa"), pisze słuchowiska, z których kilka nadawało Polskie Radio. Polscy telewidzowie poznali już ,,Jesienny wieczór". Film „ W biały dzień” oparty był na scenariuszu Dürrenmatta, wydanym później w postaci dłuższego opowiadania („Obietnica").
Wachlarz tematyczny utworów Dürrenmatta jest bardzo szeroki - od wątków zaczerpniętych z historii starożytnej po współczesne, niemal aktualne wydarzenia. Jednak zarówno kostium historyczny jak i elementy sensacji są tylko pretekstami. Dürrenmatta interesuje przede wszystkim zakres zjawisk określających sytuację człowieka w świecie społecznym. Uświadamia swoim współczesnym sytuację, w której się znajdują, podsuwa uderzające przykłady, zarysowuje
analogie. Nie interesują , go przeżycia postaci. Próżno szukalibyśmy u Dürrenmatta analiz psychologicznych. Konstruuje on świat utworów wedle własnych praw i tak, by najjaśniej przekazać swoje prawdy, ukazać postawy, zademonstrować mechanizmy społeczne.
Dürrenmatt, jak i Frisch, nawiązuje do Brechtowskiego moralitetu, ale bez przekonania w istnienie wartości nadrzędnych, ostatecznych. Marksizm autora „Mutter Courage” zastępuje swoim sceptycyzmem i ironią.
„Stranitzky i bohater” pokazuje te związki z Brechtem, a zarazem z bogatą tradycją. Jest to potraktowana w umowny sposób, podana niemal jak powieść, historia o wojnie, o biednych i bogatych, z której można wyczytać wiele prawd o współczesnym świecie.
?, 12 marca 1962

WIDOKI Z FOTELA (ARGUS)

Program publicystyczno-dyskusyjny Krystyny Zielińskiej i Grzegorza Lasoty -"Wytrych czy klucz wiolinowy", poświęcony problemom współczesnej piosenki polskiej spełnił niewiele z tych nadziei, które w nim pokładałem. Nie była to właściwie ani publicystyka (przez którą rozumiem przedstawienie argumentów różnych stron), ani też dyskusja (przez którą rozumiem to samo, co publicystyka, tylko ostrzej, bardziej "na własny rachunek" dyskutantów i bezpośrednio). Program był tylko niejako "rozpoznaniem terenu", cyklem wypowiedzi - ale oglądałem go bez chwili znużenia, ponieważ jego twórcy posłużyli się najwłaściwiej szczególnie telewizyjną i wręcz niezbędną w naszym programie techniką: taśmą filmową. Nie wyczyniali żadnych cudów ani łamańców - po prostu utrwalili na taśmie filmowej wypowiedzi różnych ludzi w różnych miejscach: Brzechwa u siebie w mieszkaniu, Sztatler w kawiarni, inżynier w fabryce płyt i wielu innych mówiących o piosence. Wypowiedzi były lapidarne (bo pomógł filmowy montaż), sceneria zmieniała się co chwilę (bo pomógł filmowy montaż), można było zastosować ciekawe efekty dźwiękowe (bo zastosowano filmowy montaż). I chociaż program był "taki sobie", średni, na pewno wszyscy go obejrzeli - bo pomógł montaż. Powtarzam to stwierdzenie już czwarty raz, warto je powtórzyć, tak jak warto uświadomić sobie, że na "dofilmowienie" naszej telewizji, na umożliwienie jej przy pomocy taśmy filmowej sprawnego działania w najróżniejszych dziedzinach programu - czekają nie tylko twórcy telewizyjni, lecz przede wszystkim ogromna widownia. To jest pierwsza sprawa i główny wydatek, na to na pewno nie szkoda wszystkich pieniędzy, które telewizja może wydać, a nawet tych, które wydać by chciała, choć (oby tylko, na razie) nie może.
Szósty program kabaretu Szpak - "Nie ruszajmy z posad", transmitowany w sobotni wieczór, okazał się mieszaniną amerykanizmu i niepotrzebności. Amerykanizm reprezentowały obficie obecne w programie reklamy (a to kawy Marago, a to PZU, Mody Polskiej itd.). Niepotrzebność reprezentował Zenon Wiktorczyk, który pomieszał konferansjerkę z konferowaniem i konferował z publicznością nudno, ale za to długo. Niepotrzebna była także mniej więcej połowa "numerów" - za słaba i w tekstach, i w wykonaniu jak na ugruntowaną od dawna, a opartą o pierwsze programy dobrą opinię o "Szpaku". Warto, by telewizja przy takich imprezach nie przekazywała wszystkiego "jak leci", lecz by ktoś trochę się zastanowił nad selekcją.
Kobra "Zamknięte koło" według J. B. Priestleya, w reżyserii Jerzego Gruzy i z udziałem Zofii Mrozowskiej, Aleksandry Śląskiej, Kaliny Jędrusik, Stanisława Zaczyka, Mieczysława Mileckiego i innych, wprawiła mnie w szczególne pomieszanie. Była to bowiem ciekawa sztuka i dobra inscenizacja, opowieść morderczo - detektywistyczna bez detektywa, śledztwo wśród samych podejrzanych, sieć wzajemnych oskarżeń i podejrzeń, a także zależności - po prostu dobrze skonstruowany utwór telewizyjno - literacki, który obejrzałem z przyjemnością i wielkim zainteresowaniem, a który jakoś mi do Kobry nie pasował. Dlaczego? Bo Kobra stworzyła sobie swój własny wzór naturalistyczno - łamigłówkowej opowiastki sensacyjnej i trzyma się go tak uparcie, że wszystko, co jest cokolwiek inne (i lepsze, choć równie, a nawet bardziej sensacyjne) już- przestaje być dla widzów Kobrą. Stało sic niedobrze, bo schemat zrodził nawyk oglądania, a jednego schematu nikt nie potrafi zapełniać tą samą treścią (tylko na różne sposoby). Albo więc Kobra zdecyduje sic na zróżnicowanie repertuaru (oby "Zamknięte koło" było tego zwiastunem), albo uschnie, zwiędnie i zniknie z programu bez protestów entuzjastów.
O widowisku "Stranitzky i bohater narodowy" Friedricha Durrenroatta można by pisać wiele. Była to ekspresjonistyczna groteska o ślepym i i kulawym, którzy zapragnęli zostać ministrami, przekonani, że będzie to łatwe od chwili, gdy bohater narodowy - głowa państwa - stal się jednym z nich - inwalidów, gdyż jego wielki palec u nogi dotknięty został trądem. Przedstawiono to w sposób bardzo frapujący. Tadeusz Łomnicki rolą Stranitzkyego dodał jeszcze jedną pozycję do swoich wielkich kreacji; reżyser Zygmunt Hübner nie cofnął się przed Wyrazistością uproszczeń, stronę telewizyjną spektaklu pięknie i sprawnie opracowała Joanna Wiśniewska.
Zastanowił mnie jeden fakt: opowieść Dürrenmatta - to słuchowisko radiowe. Z takich pierwowzorów telewizja korzysta nie po raz pierwszy - ale dopiero teraz odważono się nie zacierać dźwiękowo - radiowego charakteru całości, lecz go podkreślić (postacią i funkcją opowiadacza w charakterystycznym wykonaniu Kazimierza Rudzkiego, montażem podporządkowanym często dźwiękowi, całą stronę akustyczno-muzyczną). Dało to bardzo ciekawe rezultaty chętnie oglądałbym konsekwentne próby i eksperymenty w bardziej może powszechnie wymownych i zrozumiałych dziełach literacko - telewizyjnych, niż pełen przenośni i aluzji tekst Dürrenmatta.


/materialy/img/867/867.jpg/materialy/img/867/867_1.jpg/materialy/img/867/867_2.jpg/materialy/img/867/867_3.jpg