materialy/img/869/869_m.jpg

Teatr Telewizji

premiera 13 czerwca 1966

reżyseria i adaptacja - Zygmunt Hübner

przekład - Władysław Broniewski

realizacja TV - Anna Minkiewicz

scenografia - Xymena Zaniewska, Kosa Gustkiewicz, Ignacy Witz

obsada:

Czyczykow - Tadeusz Łomnicki

Maniłow - Zdzisław Mrożewski

Żona Maniłowa - Danuta Wodyńska

Pliuszkin - Tadeusz Fijewski

Sobakiewicz - Mieczysław Czechowicz

Nozdriew - Zdzisław Maklakiewicz

Gubernator - Saturnin Butkiewicz

Koroboczka - Irena Horecka

oraz

Alicja Bobrowska

Maria Pawluśkiewicz

Magdalena Sadowska

Anna Seniuk

Elżbieta Zagórska

Marian Friedmann

Zygmunt Hobot

Kazimierz Janus

Stanisław Libner

Stanisław Jaśkiewicz

Wiktor Nanowski

Marian Opania

Wojciech Rajewski

Czesław Roszkowski


CZERWCOWY HORYZONT. ROZMYŚLANIA PRZY TELEWIZORZE (Leszek Goliński)

(...) piękną książkę z świetnymi ilustracjami, których autorami byli X. Zaniewska i A. Gustkiewicz, a także I. Witz (osobny przyczynek do roli scenografii w TV) ofiarował poniedziałkowy Teatr Telewizji, adaptując dla potrzeb małego ekranu jedno z największych arcydzieł literatury rosyjskiej – „Martwe dusze” Mikołaja Gogola.
Zygmunt Hübner miał z tą adaptacją i inscenizacją wiele kłopotu; epika gogolowska nie zna ograniczeń ekranu, z trudem mieści się na teatralnej scenie. Można było wybrnąć z impasu, ilustrując wielki monolog Czyczykowa scenkami, migawkami, fragmentami dialogów, prowadzonych zresztą znakomicie przez aktorów tej miary, co T. Fijewski (Pliuszkin), Z. Mrożewski (Maniłow), M. Czechowicz (Sobakiewicz), Z. Maklakiewicz (Nozdriew) - najlepszy może w tej kreacji i I. Horecka (Koroboczka). I oczywiście Tadeusz Łomnicki jako Czyczykow; dialogi między Łomnickim a Czechowiczem lub Łomnickim a Maklakiewiczem, to były perełki telewizyjnego teatru. Do Hübnera mam jednak pretensję, że podejmując się tak trudnej adaptacji, przeciągnął nadmiernie spektakl, co zwłaszcza w finałowych scenach z balu nie dało zamierzonego efektu.
Przedstawienie „Martwych dusz” zapisze się na długo w pamięci telewidzów. Było dużym sukcesem teatru TV.
Leszek Goliński
„Trybuna Ludu” nr 164, 15 czerwca 1966

RANY JULEK!

(fragment)

(...) Również słowa uznania trzeba znaleźć dla kolejnego sukcesu poniedziałkowego teatru TV, gdzie wystawiono „Martwe dusze” Mikołaja Gogola. Nieskończenie wiele było już scenicznych adaptacji tej powieści, ostrej i gorzkiej. Nie zawsze były to adaptacje udane, jednak dzieło Zygmunta Hübnera, który również sztukę reżyserował, nic nie uroniło z drapieżności tekstu, z bogatej galerii typów tak charakterystycznych dla społecznych stosunków carskiej Rosji; reżyser unikając scen zbiorowych, które przeważnie nie mieszczą się w naszych małych ekranach, oparł adaptacje na kameralnych dialogach, co pozwoliło mu zaprezentować kilka znakomitych postaci: Cziczikow w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego na pewno do takich postaci należy, a jego dialogi z dostawcami "martwych dusz", z Czechowiczem, Maklakiewiczem czy Fijewskim, to prawdziwe perły. O ich godną oprawę postarali sie X. Zaniewska, A. Gustkiewicz i I. Witz.
„Trybuna Mazowiecka” nr 144, 18 czerwca 1966

TEATR TV. MIKOŁAJ GOGOL. MARTWE DUSZE (cz)

W cyklu prezentacji sylwe­tek wybitnych, nieżyjących już aktorów przypomniany zo­stanie Tadeusz Fijewski w jednej z telewizyjnych ról wybranej z jego bogatego do­robku artystycznego. Zobaczy­my arcydzieło literatury rosyj­skiej - "Martwe dusze" Mi­kołaja Gogoła. Premiera tego spektaklu w reżyserii Zyg­munta Hübnera odbyła się na małym ekranie w 1966 roku.
Tadeusz Fijewski karierę swą rozpoczął w 1921 roku jako statysta w "Chorym z urojenia" Moliera. Główna rolę grał wówczas Aleksander Zelwerowicz (na jubileusz 50-lecia swej pracy artystycznej Fijewski powrócił do tej sztu­ki, odtwarzając tym razem główną rolę). I tak zaczęła się przygoda młodego aktora z teatrem i filmem. W ciągu swej pracy aktorskiej zagrał aż w 32 filmach, miedzy in­nymi w "Ulicy granicznej", "Nikodemie Dyzmie", w "Ka­peluszu pana Anatola", "Żoł­nierzu królowej Madagaska­ru", "Pętli". W ostatnich latach ten wy­bitny aktor zapisał się w pa­mięci widzów jako Kuba w "Chłopach", stary Łuczak w "Nocach i dniach" oraz nie­zapomniany Rzecki w kino­wej wersji "Lalki" Prusa. W sztukach teatralnych Fijewski stworzył również wiele wspa­niałych kreacji takich jak: Gogo w "Czekając na Godota" Becketta, Twardosz w "Dożywociu" Fredry, Chlestakow w "Rewizorze" i Pluszkin w "Martwych duszach" Gogola.
Rolę Pluszkina zagrał równiez Tadeusz Fijewski w Teatrze Telewizji. Jego Pluszkin to prawdziwe studium skąp­stwa, dziwactwa, małostko­wości doprowadzonych do ab­surdu. Postać groteskowo ko­miczna czy też raczej tragiczno-komiczna, a może i obie jednocześnie? Adaptacja tele­wizyjna oddaje nie tylko treść utworu, ale również atmosfe­rę carskiej Rosji z jej galerią ludzkich typów i wynaturze­niami społeczno-administracyjnymi.
"Martwe dusze" w tak zna­komitej obsadzie: T. Fijew­ski (Pluszkin). T. Łomnicki (Cziczkow), Z. Mrożewski (Maniłow), M. Czechowicz (Sobakiewicz), I. Horecka (Koroboczka). Z, Maklakiewicz (Nozdrjow), W. Rajewski (prezes sądu) i inni - były niewąt­pliwie wydarzeniem w Teatrze Telewizji. Dziś spektakl ten stał się zapisem historycz­nym ze względu na grę Ta­deusza Fijewskiego.

TELEWIZJA I "ŻYCIE". TRZY PREMIERY (Ryszard Kosiński)

W ciągu kilku dni trzy premiery w teatrze TV. Wszystkie jednak w obrębie swych gatunków nie rewelacyjne. Z Warszawy dano "Martwe dusze" według Gogola; z Katowic "As pik" Skowrońskiego i wreszcie z Łodzi rzecz awangardową, jak chciał autor komentarza poprzedzającego przedstawienie, zapożyczoną trochę z Pintera a trochę z Mrożka, przede wszystkim jednak Safiana i Szypulskiego - "Strefa cienia".
Gogola przerobił dla TV, a także wyreżyserował Zygmunt Hübner. Pomysł świetny, wysiłek zbożny, praca olbrzymia i wielkiej odpowiedzialności. Czy z góry jednak skazana na niepowodzenie? Chyba nie, raczej określona wcześniejszą świadomością o ograniczeniach, nieuniknionych ograniczeniach adaptatora. W odniesieniu do dzieła Gogola tę zależność odczuwa się z wyjątkową siłą, powieść pisarza rosyjskiego, jej uroda i ekspresja, ta szczególna, że tak powiem, rodzajowość, bez której nie ma "Martwych dusz", tkwi w tkance pisarskiej autora niemożliwej do przeniesienia na scenę. Hübner, który nie pierwszy raz brał się do klasyki rosyjskiej, świetnie się orientował w tych trudnościach, wybrał więc chyba najlepiej jak mógł, ale już w tym wyborze mieściło się dotkliwe ograniczenie. Poprowadził więc Cziczikowa po dróżkach jego perfidnych zabiegów o zmarłe dusze, ściągając właściwie rzecz całą do kilku odrębnych obrazów dialogowych między bohaterem a jego kontrahentami, całość zaś spuentował finalną sceną balową. Nie najlepiej zabrzmiał ten ważny epilog; ostrzejsze i bogatsze były zderzenia Cziczikowa z Nozdriewem czy Pliuszkinem. Oglądaliśmy jednak przedsięwzięcie Hübnera z zainteresowaniem, choć nie bez uczucia lekkiego znużenia, spektakl bowiem był rozciągnięty ponad zwykłą miarę.
Wystąpiło zaś w nim wielu tuzów aktorskich. W pamięci naszej zapiszą się szlachetne próby stworzenia przez Łomnickiego postaci sławnego hochsztaplera dziewiętnastowiecznej literatury.
Dużej klasy artystycznej były sceny Łomnickiego ze Zdzisławem Maklakiewiczem, który stworzył świetną rolę Nozdriewa, zapamiętaliśmy także kreację Fijewskiego (Pliuszkin).
Z Katowic zaś poszła kobra Zdzisława Skowrońskiego, majstra sprawnego, od dawna zaznajomionego z teatrem i telewizją. Ta kobra, której na imię było "As pik" nie należała jednak do perełek tej sensacyjnej sceny. Intryga kryminalna nie kryła w sobie większych niespodzianek, śledztwo szło raczej niemrawo. Porucznik nie należał widać do najzdolniejszych agentów policji, a należy mniemać, że w tym dniu także i do ścisłej czołówki aktorów scen katowickich. Rzecz otrzymała dodatkową porcję dydaktyczną, gdyż okazało się, że cała awantura rozgrywa się między byłymi SS-manami, świetnie nadal prosperującymi w NRF. Przedstawienie reżyserował Józef Para. Aktorsko zabrzmiało ono bardzo słabiutko.
Z satysfakcją natomiast spotykamy się z aktorami telewizji łódzkiej. Łódź ma już swoje własne dobre miejsce w teatrze TV i trzeba powiedzieć, ani myśli z niego ustąpić. Tę opinię potwierdziło ostatnie spotkanie, które pozwoliło nam obserwować rzetelne aktorstwo zespołu występującego w sztuce Safiana i Szypulskiego. Grali Przybylski, Mirowska, Kozierska, Małek i Staszewski. Dobra reżyseria Tadeusza Minca.
Sztuka zaś, cóż o niej można powiedzieć? Najchętniej, że jest to bardzo biegle napisana bzdura. Oczekiwaliśmy jej z zainteresowaniem, wiedząc, że jest wygotowana specjalnie dla telewizji. Rzeczywiście, nie do pomyślenia byłaby w warunkach normalnej sceny dramatycznej. Dla telewizji jednak, jeśli idzie o technikę warsztatową, była nader zręcznie przykrojona. Widać, iż mamy do czynienia z wypróbowanymi autorami teatru TV.
Autor komentarza, o którym już wspomniałem, zapowiadał sztukę wielkiej i wieloznacznej metafory. Przy najlepszych chęciach nic takiego nie odnaleźliśmy w "Strefie cienia". Była to raczej smutna historyjka obyczajowa o trudnościach mieszkaniowych i ludzkim kundlizmie, udziwnione zaś próby wpisania owych rozrób lokatorskich w szersze przenośnie na temat naszego nieco obłędnego świata i nieodwracalnej niemożności porozumienia się ludzi, nie zabrzmiały tak, jak tego życzyliby sobie autorzy.
Od lipca zaś, wzorem roku ubiegłego, wchodzi na scenę TV rewia przedstawień transmitowanych z różnych teatrów kraju. Przede wszystkim terenowych. Jest to właściwie niebagatelna okazja zaznajomienia wielomilionowej publiczności ze stanem artystycznym naszych scen dramatycznych. Nie znamy dotychczas wyboru sztuk, spodziewamy się jednak, że jest on tego roku słuszniejszy niż przed dwunastu miesiącami.

KRONIKA ANTYTELEWIZYJNA. TEMATY DO DYSKUSJI (Jan Huszcza)

[...] "Martwe dusze" Gogola w adaptacji i reżyserii Zygmunta Hübnera gotów jestem ocenić wysoko. Pisał Bielinskij: "Gogol pierwszy prosto i śmiało spojrzał w twarz rosyjskiej rzeczywistości". Rzeczywistość ta przeszła do historii, ale inaczej ma się sprawa z różnymi wersjami typów ludzkich, ich cech moralnych. Genialne dzieła literackie mają to do siebie, że zawsze można je odczytywać na nowo. Tym bardziej, że Mikołaj Gogol w prekursorski sposób przekroczył granice realizmu.
Adaptacja to zawsze jakaś redukcja. A jednak obcowaliśmy z "Martwymi duszami". Przedstawieniu może cokolwiek zabrakło ponurej poezji, przecież reagowało sie na nie bardzo żywo, uczestniczyło się w nim. Wykonawcom udało się nawet osiągnąć "rosyjskość" lub przynajmniej nasze o niej wyobrażenie. Tadeusz łomnicki zaprezentował postać w rozmaitości jej odmian, narzucał się Maniłow Zdz. Mrożewskiego, Pliuszkin T. Fijewskiego, Sobakiewicz M. Czechowicza, któremu trochę nie wyszła kolosalna "słoniowatość" postaci fizycznej.

MARTWE DUSZE (A. O.)

Zawsze sądziłem, że widowisko telewizyjne nie powinno trwać dłużej niż godzinę. I dopiero wieczór, który przygotował nam Z. Hübner kazał mi zrewidować ten pogląd. Okazało się bowiem, ze spektakl, który trwa nawet pełne dwie godziny nie musi nużyć, że można z napięta uwagą i prawdziwą przyjemnością oglądać tak długie przedstawienie Teatru TV. Nie zachęcałbym jednak do częstego powtarzania tego eksperymentu, bo bardzo rzadko zdarza się, aby i utwór literacki był genialny, i reżyser znakomity, i aktorzy tak wyśmienici. A niewątpliwie trzeba szczęśliwego zbiegu tych wszystkich warunków, aby można bez znużenia trwać tak długo przy telewizorze.
Podobnie jak S. Treugutt - zawsze swobodny, komunikatywny komentator - nigdy nie widziałem scenicznej adaptacji ,,Martwych dusz", brak mi więc jakiejkolwiek skali porównawczej. Adaptacja dokonana przez Hübnera wydała mi się bardzo trafna, bo nie tylko potrafiła przekazać cały wątek treściowy powieści, ale także - o tyle, o ile to jest możliwe w adaptacji telewizyjnej - oddać jej atmosferę, wydobyć ten wstrząsający obraz mikołajewskiej Rosji, pokazać całą potworność tego rozkładającego się ustroju feudalno-pańszczyźnianego, w którym, jak zauważono, właśnie żywe dusze narodu są własnością dusz martwych, tych wszystkich Maniłowców, Sobakiewiczów, Pluszników i in. Hübner nie trzymał się sztywno kolejności rozdziałów powieści, bardzo słusznie rozpoczął od krótkiego życiorysu Cziczikowa całą tę śmieszną a równocześnie groźną epopeę. Historia literatury zanotowała, że gdy Gogol czytał Puszkinowi pierwsze rozdziały swej powieści ten ostatni odezwał się: "Boże, jakże smutna jest nasza Rosja!".
Reżyser słusznie zaufał wymowie samego dzieła Gogola i nie szukał dodatkowych efektów na drodze groteskowych przejaskrawień, przeciwnie - utrzymał cale przedstawienie w naturalnej, realistycznej konwencji. Tak zresztą widział inscenizację swych dzieł sam Gogol, który przy okazji "Rewizora" wypowiadał się przeciwko przesadzie aktorskiej żądając, aby "przeciwnie, aktor szczególnie starał się wypaść skromniej i jak gdyby szlachetniej, niż w samej rzeczy wskazuje na to przedstawiana postać".
Sprawna reżyseria Z. Hübnera nadała widowisku wartkie tempo. Nawet sceny zbiorowe (jak np. bal u gubernatora), tak zawsze trudne do realizacji w Teatrze TV, tym razem wypadły bardzo dobrze. Nie odczuwało się szczupłości telewizyjnego studia, co zapewne należy przypisać także znakomitej scenografii i sprawności kamerzystów. Sukces, za jaki należy uznać ten spektakl, osiągnął Hübner przy pomocy szczególnie trafnej obsady aktorskiej. Główny ciężar dźwigał oczywiście T. Łomnicki w roli Cziczikowa. Ten znakomity, może najlepszy dziś aktor swego pokolenia, znów zadziwił skalą swego talentu i bogactwem środków wyrazu. W różnych scenach był zależnie od sytuacji to uśmiechnięty i gładki, sympatyczny i przymilny, to znów szorstki i twardy, brutalny i wręcz chamski. Ten Cziczikow wyraźnie górował nad całą ziemiańsko-czynowniczą zgrają. Rozważny, czujny i skupiony, z całą energią osobnika pozbawionego wszelkich skrupułów dążył konsekwentnie do swego celu. Łomnicki stworzył postać hochsztaplera tak dużego formatu, że chwilami aż fascynującą. Zapominało się wręcz, że wśród galerii Gogolowskich typów ten właśnie jest najbardziej podły, bezwzględny i obrzydliwy.
Obsada wszystkich pozostałych ról, a więc Z. Mrożewski (Maniłow), M. Czechowicz (Sobakiewicz), T. Fijewski (Pluszkin), I. Horecka (Koroboczka), Z. Maklakiewicz (Nozdrjow), W. Rajewski (prezes sądu) i in., była godna protagonisty. Raz Jeszcze przekonaliśmy się, jak znakomitą stawką aktorską może dysponować nasz Teatr Telewizji, co prawda tylko kosztem tego, że w poniedziałkowe wieczory wszystkie teatry warszawskie są nieczynne, co niewątpliwie jest jakąś anomalią w stolicy trzydziestomilionowego państwa!

MARTWE DUSZE. TEATR TV (Zbigniew Podgórzec)

W "Martwych duszach", telewizyjnym widowisku według arcydzieła literatury rosyjskiej, kryje się tak bogata problematyka, że trudno zdecydować się na wybór. Czy skupić się na sprawach adaptacji i inscenizacji telewizyjnej, czy może tylko grze aktorskiej? Albo po prostu wdać się w dyskusję nad pryncypiami teatru w ogóle i widowiska telewizyjnego w szczególności?
Znakomicie poradził sobie Zygmunt Hübner z adaptacją powieści Gogola. Przystosował do wymogów małego ekranu nie tekst, co, niestety, zdarza się najczęściej, lecz ideę utworu. Wielki monolog Czyczykowa podzielił na części, w których bohater - tak jak w powieści - stara się oszukać swoich rozmówców.
Na samym początku rozmówcy Czyczykowa zwracają się bezpośrednio do widza, który niejako utożsamia się z bohaterem utworu. Dopiero później widzimy samego Czyczykowa, którego już dokładniej poznajemy w następujących po sobie obrazach. Obrazy te układają się w galerię osobliwości carskiej Rosji. I nie tylko chyba Rosji. Głupców zadufanych w sobie znaleźć można wszędzie i w każdej epoce. Zawsze też, niestety, znajdzie się jakiś Czyczykow. Hübner nie bał się wymiany poglądów z widzem na ten temat, i w końcu nawet zaatakowania go ciężkim pytaniem-oskarżeniem: "A czy i we mnie nie ma jakiejś części Czyczykowa?". Bardzo interesująco rozwiązana została również sprawa odautorskiego komentarza, który tak wielką rolą odgrywa w powieści. Wypowiada go narrator na tle poruszających sie plansz z ilustracjami Ignacego Witza. Narrator, który dyskutuje zarówno z widzami jak i z bohaterem. W tej dwoistości jego roli tkwi, moim zdaniem, tajemnica zbliżenia istoty powieści Gogola do współczesnych odbiorców. Dlatego możemy utożsamiać się niekiedy z Czyczykowem. Dlatego możemy odnaleźć w jego przywarach również własne błędy.
Natomiast Hübner-inscenizator konsekwentnie tonował nieprawdopodobieństwa sytuacji powieści. W poszczególnych scenach oddał atmosferę życia w skorumpowanej carskiej Rosji w sposób wstrząsający. To były obrazy z epoki przerażające swą autentycznością. To już był niemal surrealizm, prawie jak z Mrożka, co znakomicie przygotowało widza do finału, do owych słów (cytowanych) skierowanych wprost do niego. Utwór Gogola przybrał więc oryginalną formę telewizyjną, zachowując równocześnie wszystkie walory pierwowzoru.
Nie chciałbym rozdzielać grzecznościowych cenzurek aktorom. Łomnicki stwarzał swą kreację stopniowo, pogłębiając ją w miarę rozwoju akcji. Jego wielki talent uczynił postać Czyczykowa rzeczywistą, bez względu na sytuacje, w których się znajdował. Doborowa, świetnie wybrana galeria gubernialnych postaci była zbiorowiskiem głupców, i to głupców doskonałych, bo autentycznych. Tadeusz Fijewski (Pliuszkin), Zdzisław Mrożewski (Maniłow), Mieczysław Czechowicz (Sobakiewicz) czy Zdzisław Maklakiewicz (Nozdriew) byli bardzo sugestywni. Dzięki temu do współczesnego widza przemawiał przede wszystkim mechanizm głupoty i łajdactwa. Mechanizm, który właściwie się nie zmienia. Każdy aktor podporządkował swą indywidualność ogólnej koncepcji reżysera. Przyczyniło się to do jednolitości stylistycznej przedstawienia. Mimo wszystko, to nie było przedstawienie tylko Hübnera. To było widowisko przede wszystkim na wskroś Gogola. I również Hübnera, u którego zawsze imponuje umiejętność "schowania się" za tworzywo teatralne czy telewizyjne. Owa skromność, która według niektórych jest podstawą sztuki - wielka to umiejętność. Kto wie czy nie największa.

"MARTWE DUSZE" (TAF.)

Któż z nas nie zna Czyczykowa? Nazwisko to przestało być właściwie imieniem własnym, a stało sie imieniem pospolitym, stało się symbolem - jak byśmy dziś powiedzieli - cwaniactwa. Czyczykow, to nie tylko aferzysta w wielkim stylu, skupujący martwe dusze, czyli chłopów pańszczyźnianych, którzy wprawdzie umarli, figurują jednak jeszcze w rejestrach. Czyczykow, to jednocześnie hochsztapler-psycholog, znający świetnie psychikę swoich "klientów". "Martwe dusze" zaś, to nie tylko wspaniała sztuka o Wielkim Kombinatorze, to jednocześnie sugestywny i wstrząsający obraz Rosji z polowy XIX wieku. To galeria najróżniejszych postaci, postaci odrażających. Dzisiaj nie ma takich Czyczykowów, Pliuszkinów czy Maniłowów. Dzisiaj nikt nie skupuje martwych dusz, aby je potem sprzedać z zyskiem. Czy oznacza to, iż genialna sztuka Gogola stała się przeżytkiem, że trąci myszką?
Przed kilkoma laty skazano na ileś tam lat więzienia pewnego nader pomysłowego jegomościa, który umieszczał na liście płacy nieżyjące osoby, a "nadwyżki" poborów z tego tytułu zgarniał, oczywiście, do własnej kieszeni. Kroniki sądowe milczą o tym, czy ów jegomość znał "Martwe dusze". Bez względu jednak na to, czy je znał czy nie, Czyczykow ma jeszcze współcześnie naśladowców. Działają ci naśladowcy - rzecz prosta - w innej scenerii, w innych warunkach, w innych sytuacjach. Nie otacza ich XIX-wieczny klimat. A jednak ta inna sceneria nie zmienia metod i nie zmienia faktu, iż procedura oszusta nadal znajduje chętnych adeptów.
"Martwe dusze" to również utwór, napisany z ogromnym wyczuciem i znajomością sceny, to galeria wspaniałych, soczystych, pełnokrwistych postaci. To znakomite dialogi. To żywa akcja i inteligentny, błyskotliwy dowcip.
Gogol zdał, moim zdaniem, "telewizyjny egzamin". Adaptację "Martwych dusz" w teatrze TV można uznać za wybitne osiągnięcie, chociaż (jedyny to zarzut) było w niej trochę dłużyzn. Reżyser widowiska - Zygmunt Hübner - uporał się doskonale z bogactwem sztuki i jej trudnościami w telewizyjnej realizacji. Podkreślić należy świetną obsadę aktorską z Tadeuszem Łomnickim jako Czyczykowem. Na wyróżnienie zasługują również: T. Fijewski, M. Czechowicz i Z. Maklakiewicz.

WIECZORY Z X MUZĄ (Alban)

Teleadaptacja znanej powieści Mikołaja Gogola: "Martwe dusze" udostępniła ogromnej rzeszy widzów znakomitą, choć pełną tragizmu satyrę twórcy "Rewizora" na warstwę ziemiańską carskiej Rosji. To wielka zasługa naszej telewizji. Koszmarny pomysł byłego urzędnika Cziczikowa polega na kupowaniu od obszarników za bezcen "dusz" zmarłych w ich majątkach chłopów, nie wykreślonych jeszcze z rejestrów ziemskich, po to, by tych fikcyjnych chłopów zastawić w Radzie Opiekuńczej niejako za ich "pełną cenę życiową" - pomysł ten udaje się sprytnemu aferzyście niemal w zupełności. Przy okazji realizacji tego szalbierczego planu poznajemy szeroką i bogatą galerię rozmaitych "ziemian i dziedziców", typów pozbawionych jakichkolwiek skrupułów i w imię interesu czy zabawy zawsze gotowych do popełnienia najgorszych nawet podłości. Jak pisał Bieliński, Gogol w swojej powieści (opublikowanej w 1842 r.) dał wstrząsający obraz kraju, w którym nie tylko nie ma żadnych gwarancji wolności osobistej, honoru, prawa własności, lecz nie ma nawet porządku policyjnego, a są jedynie olbrzymie zrzeszenia różnych złodziejów i rabusiów na posadach państwowych".
Adaptacja telewizyjna Zygmunta Hübnera uwypukliła dość jasno wszystkie założenia społeczne Gogola, a postać Cziczikowa w interpretacji Tadeusza Łomnickiego wypadła bardzo plastycznie, w pełnej grozie, jaka towarzyszy każdemu posunięciu tego niby - franta, każdej nowej wizycie w kolejnym dworku ziemiańskim. Obok Łomnickiego ujrzeliśmy w "Martwych duszach" m. in. Irenę Horecką, Zdzisława Mrożewskiego, Tadeusza Fijewskiego i Mieczysława Czechowicza [...].

SZKLANY EKRANIK. KŁOPOTY Z ADAPTACJĄ (Zdzisław Morawski)

Film żyje literaturą. U podstaw działalności teatru jest literatura. Telewizja i radio w części programu artystycznego ma literaturę. Tak jest i inaczej być nie może. Ale literatura w filmie lub telewizji musi być adaptowana do potrzeb wymienionych instytucji, musi być przetłumaczona na obraz lub szereg następujących po sobie obrazów tak, aby telewidz nie tylko zapoznał się z treścią dzieła, ale by odczuł to, co nazywa się atmosferą dzieła literackiego. I w tym miejscu zaczynają się wszelkie kłopoty adaptacyjne. Widziałem wiele arcydzieł literatury przetłumaczonych na język filmu lub granych w teatrze telewizji, ale chyba żadne nie dało mi tej sumy doznań, jaka towarzyszyła przy obcowaniu z książką. Wymienię choćby dla przykładu wielokrotnie adaptowaną "Zbrodnię i karę" Dostojewskiego, czy robione u nas ostatnio "Popioły" Żeromskiego. Opierając się o oglądane filmy i spektakle telewizyjne coraz bardziej zaczynam wątpić, czy idealna adaptacja arcydzieła literackiego jest w ogóle możliwa? Ostatnio adaptacja jest u nas w modzie. Niedawno oglądaliśmy w teatrze domowym "Przygody dobrego wojaka Szwejka" i chociaż spektakl był zrobiony solidnie, adaptatorzy doskonali, to jednak konfrontacja z dziełem Jarosława Haszka nie mogła w pełni zadowolić. Poniedziałkowy teatr TV przedstawił nam "Martwe dusze" według arcydzieła Mikołaja Gogola pod tym samym tytułem. I niby wszystko było w porządku. Wybrano sceny najbardziej komiczne, a zarazem drapieżne: u Miniłowa, u Kropoczkinej, u Sobakiewicza, u Pluszkina. Była też doskonała obsada, że wymienię choćby Sobakiewicza w wydaniu M. Czechowicza, czy Pluszkina w kreacji T. Fijewskiego, a więc tych, którzy najbardziej sie podobali. Były doskonale zagrane sceny, były znakomite role, słowem były obrazy, ale nie było spektaklu. Oczywiście, że w sensie fizycznym przedstawienie było, przecież ponad dwie godziny zespół realizatorów starał się jak mógł, ale był to raczej montaż kilkunastu obrazów, które fragmentarycznie zilustrowały "Martwe dusze". Widziałem przed pa roma laty radziecką adaptację "Martwych dusz" na filmie. Spektakl był w wizerunku postaci jeszcze bardziej przerysowany, wprost satyryczny, ale chyba w tym względzie bardziej zgodny z duchem powieści Gogola. Bo u Gogola ludzie są tacy, jakie mają nazwiska: Sobakiewicz jest Sobakiewiczem od niezdarnych kulasów aż po precyzyjne oceny bliźnich "Tylko prokurator porządny, ale i on świnia". Porządny, ale świnia - w tym powiedzeniu mieści się nie tylko charakterystyka prokuratora, ale i charakterystyka Sobakiewicza, a nawet treść "Martwych dusz". Dwaj ludzie u Gogola wiedzą doskonale jakie porawiaja szachrajstwo: Sobakiewicz, który wie, że żyje na paskudnym świecie, dlatego każde paskudztwo może uprawiać i Cziczykow, który działa według boskiego natchnienia krętactw i łapownictwa. Ale obaj są porządni, gdyż szanują Boga, cara, prawosławie, a nade wszystko zastygły w korupcji porządek.
Jednak od ogólnych rozważań trzeba przejść na własne podwórko, do zawsze nam miłej i oczekiwanej "Panoramy Lubuskiej", która tym razem zawita do Gorzowa. "Panorama" tym razem pokazała Gorzów w krasie odbudowy. Uwydatniła osiągnięcia władz i społeczeństwa nie przez gadanie, a przez konkrety; nowe domy, nowe obiekty. Prawda, że domy przypominają koszary, ale to już nie wina kamery, a domów. Pokazano KMPiK z fotogenicznymi paniami, pokazano p. Irenę Dowgielewicz w jej domowym zaciszu. Podarowano naszemu miastu odcinek w TV, a że darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, twierdzimy, że "Panorama" była dobra.

7 DNI TV. MARTWE DUSZE (E. Bustan)

Dziewiętnastowieczna literatura rosyjska roi się od różnych - rozmaitego kalibru i formatu - aferzystów i "kombinatorów", przesłaniają ich jednak dwaj "mleczni bracia" z dwóch utworów Gogola: Chlestakow z "Rewizora" i Cziczikow (spolszczony na Czyczykowa) z "Martwych dusz". Feudalno-biurokratyczna struktura społeczna carskiej Rosji stwarzała sprzyjające warunki dla różnych spryciarzy, żerujących na ludzkiej głupocie, naiwności, łapownictwie i skorumpowaniu całego aparatu państwowego. Oba wymienione dzieła są bezlitosną, demaskatorską satyrą na ten właśnie ustrój.
Ale głupota i naiwność ludzka są nieśmiertelne, niezależnie od warunków ustrojowych. Nasze kroniki milicyjne i sądowe sporo zanotowały różnego kalibru Chlestakowów i Cziczikowów, nieprzemijająca aktualność obu dzieł Gogola nie tylko ze względu na ich walory artystyczne. Z dużym więc zainteresowaniem oglądało się w poniedziałkowym Teatrze TV adaptację "Martwych dusz", które jeszcze od czasów Stanisławskiego (pierwsza adaptacja sceniczna w 1902 r.) nie przestają fascynować teatralnych twórców, jako kapitalne tworzywo sceniczne. Dla telewizji dokonał adaptacji znany reżyser i aktor Zygmunt Hübner, dając znakomity spektakl z kilku kreacjami aktorskimi.
Pawła Iwanowicza Cziczikowa, który skupuje po dwójach za bezcen nie skreślone z rejestru, a więc uciążliwe dla właścicieli ziemskich, bo podlegajace opodatkowaniu "martwe dusze" (nie żyjących już chłopów pańszczyźnianych), by je sprzedać następnie po fikcyjnym ich przesiedleniu i zrobić na tym majątek - grał Tadeusz Łomnicki, tworząc jeszcze jedną kapitalną kreację. Adaptator powieści stworzył mu zresztą duże możliwości, eksponując tę postać tekstowo i reżysersko. Łomnicki miał znakomitych partnerów, którzy stworzyli bogatą galerię wnikliwie wystudiowanych, ostro zazarysowanych Gogolowskich postaci. To: stary kutwa Pliuszkin T. Fijewskiego, tępa i chytra Anastazja Pietrowna I. Horeckiej, bogacz i sknera Sobakiewicz M. Czechowicza (jedna z najlepszych ról tego aktora), hazardzista Nozdriew Z. Maklakiewicza, jowialny i układny Maniłow Z. Mrożewskiego i in. Nawet postacie epizodyczne znalazły takich odtwórców jak J. Woszczerowicz, w. Rajewski i Cz. Roszkowski.
Skąpa narracja, nie rozbijająca dramatycznego toku akcji, szła na surrealistycznych rysunkach, podkreślających absurdalność i groteskowość akcji i postaci. Znakomity spektakl, który zasługuje na upamiętnienie chociażby tą notatką, tym więcej, że w felietonach niniejszych ze względu na nadmiar programów do zrecenzowania, spektakle teatralne są zwykle pomijane [...].

TV SZKLANY GOŚĆ. "MARTWE DUSZE" (k)

Moda na adaptacje trwa. Trzeba zapewne cenić i wysiłek i upór tych wszystkich, którzy - niepomni niebezpieczeństw - podejmują się tej pracy, choć nie zawsze można cenić rezultaty.
Poniedziałkowy Teatr Telewizji zaprezentował "Martwe dusze" Gogola w adaptacji i reżyserii Zygmunta Hübnera. Nie można było oczywiście oczekiwać, że spektakl odda wiernie nastrój, bogactwo i koloryt tej znakomitej powieści, że potrafi przekazać ponurą, powikłaną, atmosferę życia w carskiej Rosji, odtworzyć dziwne, osobliwe, a cza­sem odpychające czy przerażające typy ludzkie. Współczesny teatr, a także teatr TV unika wszelkiej rodzajowoscl. Czym jednak bez tego stają się "Martwe dusze"?
Adaptator i reżyser przedstawie­nia postanowił ograniczyć się do opowiedzenia, a właściwie poka­zania przygód Czyczykowa, jego wędrówki w poszukiwaniu... martwych dusz. Scenki dokumentujące kolejne spotkania i wizyty Czyczykowa, jego rozmowy z obywatelami ziemskimi, winny nie tylko posuwać akcję naprzód, ale także wnosić element humoru, obrazować, rosnącą zachłanność Czyczykowa, narastającą atmosferę pewnej niesamowitości wróżącą niechybne zde­maskowanie przedsiębiorczego kup­ca. Dla Zygmunta Hübnera te sceny są tylko jednak pretekstem dla sceny finałowej. Ona ma być po­intą całego spektaklu - adaptator postanowił powiedzieć kilka słów w obronie swego niezbyt sympa­tycznego bohatera, wywieść z po­wieści Gogola morał: takich ludzi jak Czyczykow kształtują określone warunki. Telewizyjny spektakl "Martwych dusz", mimo doskonałej obsady, mimo starannego opracowania zbyt był rozwlekły, by przekonać i zachwycić. Spora w tym wina chy­ba także samej adaptacji. W roli Czyczykowa wystąpił TADEUSZ ŁOMNICKI - była to rola niewąt­pliwie opracowana starannie, zbyt jednak przypominająca kreację Łomnickiego z "Pamiętnika szubraw­ca". Wśród licznych wykonawców z uznaniem można wyrazić się o grze Z. Mrożewskiego, M. Czechowicza i T. Fijewskiego.

NA SZKLANYM EKRANIE. "MARTWE DUSZE" (x)

Znakomita powieść M. Gogola "Martwe dusze" doczekała się adaptacji telewizyjnej. Nie znaczy to jednak, że wczorajszy spektakl wzbudzał tyle zachwytów i emocji co książka. Ponury obraz carskiej Rosji pod piórem Gogola nabrał niezwykle wyrazistych barw; o utworze mawia się, że jest to najbardziej zabawna a zarazem najbardziej tragiczna powieść rosyjska. W Teatrze TV był tragizm, zabrakło nato­miast szczerej zabawności. Ta, która pozostała, zbyt często robiła wra­żenie wymuszonej.
Wyglądało na to, że adaptator i reżyser w jednej osobie nie bardzo umiał sobie poradzić z trudnym zadaniem prze­niesienia gogolowskiego dzieła na mały ekran. Miał w tym pomóc narrator, ale jego wprowa­dzenie rozbijało nastrój, a przerywniki plastyczne, choć wykonane mistrzówską ręką. I. Witza, sty­lem kłóciły się z atmo­sferą utworu.
Odtwórca głównej roli T. Łomnicki zdaje sie nie najlepiej czuł się w postaci Czyczykowa - mo­że nie zdołał się w nią wczuć, może do niej wręcz nie pasował. Zna­komity był natomiast T. Fiijewski w roli Pliuszkina, bardzo dobry M. Czechowicz w roli Sobakiewicza. Ale to za mało by poniedziałkową premierę uznać za wielki sukces.

MARTWE DUSZE. NA EKRANIE TV (J. Brysz)

Niezwykle plastyczną, odrażającą, a zarazem godną współczucia postać Cziczikowa stworzył Tadeusz Łomnicki we wczorajszej inscenizacji "Martwych dusz" Gogola. Nie rozu­miem tylko, czemu aktor o tak wybitnej indywidualnoś­ci momentami wyraźnie zapo­życzał z arsenału środków Wojciecha Siemiona. Łomnicki, kiedy grał Cziczikowa, był doskonały, jednak gdy przychodziło do komentowa­nia postaci, co było założe­niem scenariusza, jakby chwilami zawodził. Wina w tym zapewne bar­dzo niekonsekwentnej adap­tacji, w której zarysowano kilka scen doprawdy znakomitych, ale inne dla odmia­ny przypominały inscenizację czytanki szkolnej. Mało jest powieści skonstruowanych tak bezbłędnie, jak "Martwe dusze", w tekście inscenizo­wanym zburzono natomiast tę konstrukcję i wprowadzo­no chaos. Sądzę, że Z. Hübner, który adaptację przygo­tował i równocześnie spektakl reżyserował, bał się po pro­stu uronić cokolwiek z utwo­ru i nie przeprowadził ko­niecznej selekcji. Obsada i wykonanie spra­wiały dużą satysfakcję. Mrożewski, Czechowicz, Fijewski, Horecka każdym gestem wcielali się w krwistych, gogolowskich bohaterów.

W TEATRZE TV. MIKOŁAJ GOGOL. MARTWE DUSZE (B. B.)

Sławny "Rewizor" Gogola kończy się słowami: "Z ko­go się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie". Wiele mówiło się i pisało, że właśnie ów gogolowski śmiech, pełen sarkaz­mu i szyderstwa, jest jedy­ną pozytywną wartością w świecie Chlestakowów, Dobczyńskich i Bobczyńskich. Na podobnych założeniach opar­ta jest też w istocie wielka powieść Gogola "Martwe du­sze". Wszyscy jej bohatero­wie są przecież ludźmi ule­pionymi z tej samej gliny, czy raczej postaciami nakreś­lonymi w jednakowo kary­katuralny sposób. Także i Czyczykow. Ten, który chce być frantem nad frantami, twórca genialnego zaiste po­mysłu zagarniania martwych dusz. Przygody Czyczykowa w podróży od mająt­ku do majątku w poszuki­waniu owych martwych dusz otwierają perspektywę na wielką panoramę Rosji z pierwszej połowy XIX wie­ku. "Martwe dusze" określa­no mianem najbardziej za­bawnej a zarazem najbar­dziej tragicznej powieści ro­syjskiej. Wraz z Czyczykowem docieramy do coraz bardziej ponurych zakamarków i spraw carskiej Rosji, pozna­jemy coraz bardziej dziwacz­ne, przerażające typy ludz­kie. I oni to właśnie są właścicielami owych dusz - jak nazywano wówczas pań­szczyźnianych chłopów - które martwe a nie wypisa­ne jeszcze z urzędowego re­jestru pragnie kupić właśnie Czyczykow, aby z kolei ods­przedać z zyskiem.
Adaptacja telewizyjna Zyg­munta Hübnera wydobywa na plan pierwszy postać sa­mego Czyczykowa, daje jego portret, rys jego "kariery" i życiowej edukacji, prowadzą­cej do analizy pewnego zja­wiska czy może raczej okreś­lonej postawy życiowej.


/materialy/img/869/869.jpg/materialy/img/869/869_1.jpg/materialy/img/869/869_2.jpg/materialy/img/869/869_3.jpg/materialy/img/869/869_4.jpg/materialy/img/869/869_5.jpg